REKLAMA
Ciężko jej nie rozpoznać, a już na pewno ciężko jej nie zauważyć. Kiedy weszła do swojego ulubionego Bar Six w Nowym Jorku (mieszka blisko i zna tu całą obsługę) nie dało się jej pomylić z nikim innym. Rude włosy ścięte do ucha z bardzo krótką grzywką, makijaż inspirowany lalkami, a do tego stylizacyjny miks wzorów i kolorów. Przeczy wszelkim zasadom – że w pewnym wieku czegoś nie wypada, że coś do siebie nie pasuje. Obala też mit, że ludzie z mody są nieprzyjemni i niedostępni.

Lynn Yaeger o modzie i nie tylko. „Lubię ideę zacierania się granic między płciami” [wywiad]

REKLAMA

Ciężko jej nie rozpoznać, a już na pewno ciężko jej nie zauważyć. Kiedy weszła do swojego ulubionego Bar Six w Nowym Jorku (mieszka blisko i zna tu całą obsługę) nie dało się jej pomylić z nikim innym. Rude włosy ścięte do ucha z bardzo krótką grzywką, makijaż inspirowany lalkami, a do tego stylizacyjny miks wzorów i kolorów. Przeczy wszelkim zasadom – że w pewnym wieku czegoś nie wypada, że coś do siebie nie pasuje. Obala też mit, że ludzie z mody są nieprzyjemni i niedostępni.

Lynn Yaeger przez trzydzieści lat związana była z „Village Voice”, dziś współpracuje z amerykańskim „Vogue”, relacjonuje nowojorski tydzień mody dla „Business of Fashion”. Analizuje, pisze o modzie, polityce i biżuterii, którą pasjami wyszukuje na pchlich targach, jak przystało na zapaloną kolekcjonerkę. Znana jest z poczucia humoru (potwierdzam!), odwagi w słowach i wizerunku. Swój charakterystyczny styl opiera na obszernych sukienkach, falbanach, koronkach i tiulach. Im więcej warstw tym lepiej. Nigdy nie zobaczycie jej w spodniach – z nich zrezygnowała będąc jeszcze dzieckiem. Od zawsze miała silne poczucie własnej tożsamości i doskonale wiedziała, jak chce wyglądać. Gdyby dziś było to możliwe, na pokazach siedziałaby obok Isabelli Blow i Anny Piaggi tworząc razem najbarwniejsze trio, jakie branża mody kiedykolwiek widziała.

Przeczytaj również: Wywiad z The Odder Side: “Sukces kojarzy mi się z metą, a my tę metę cały czas przesuwamy”

Lynn Yaeger – początki w branży

Ismena Dąbrowska, Fashion Biznes: Skąd wziął się twój charakterystyczny wizerunek?

Lynn Yaeger: Zawsze lubiłam ubrania, nosiłam dużo rzeczy vintage. Najbardziej podobały mi się te wyglądające jak z bajek. Co do włosów, im jestem starsza tym lubię je coraz krótsze. Myślę, że ogólnie moją inspiracją były filmy z lat 20. oraz stare lalki. Jakimś trafem zawsze podobały mi się rzeczy, które nie podobały się nikomu innemu, pociągała mnie estetyka, które ekscytowała wyłącznie mnie (śmiech).

Ludzie postrzegają cię jako ikonę mody i często plasują obok Anną Piaggi i Isabelli Blow. Co o tym myślisz?

Zawsze czuję się zaszczycona tym porównaniem, to naprawdę cudowne. Wiele lat temu byłam na pokazach na których była też Anna Piaggi, ale bałam się do niej podejść i porozmawiać. Nigdy więc tego nie zrobiłam, żałuję, bo pewnie byłaby miła.

Zawsze chciałaś zajmować się modą?

Tak i nie. Zwolniono mnie ze wszystkich moich stanowisk m.in. w Saks Fifth Avenue i Lord & Taylor (śmiech). Nawet księgarnia uniwersytecka dała mi wypowiedzenie. Nie sprawdziłam się w żadnej z tych prac. Może dlatego, że kochałam pisać i w zasadzie to była jedyna rzecz, w której zawsze byłam dobra. Oprócz mody uwielbiałam też zajmować się polityką, dlatego za czasów „Village Voice” byłam przewodniczącą związku zawodowego. Moda i polityka – to były zawsze moje największe zainteresowania.

Dorastałaś w rodzinie, w której moda była ważna?

Niezupełnie. Mój tata lubił modę i chodziliśmy razem na zakupy. Moja mama też, ale nie w ten sposób. Nigdy nie była jedną z tych kobiet, które musiały być „ubrane”, wiesz co mam na myśli. Była pod tym względem normalna.

Jak zaczęłaś interesować się modą? Czytałaś książki, magazyny?

Tak, ale trudno powiedzieć, nie wiem dokładnie skąd to się wzięło. To w sumie dosyć zabawna kwestia, bo nigdy nie wiadomo skąd tak naprawdę pojawia się w nas zainteresowanie jakimś tematem. Nie zawsze jest tak, że kiedy masz 5 lat i po raz pierwszy widzisz konia, myślisz – o Boże to coś dla mnie, będę jeździć konno. Dlatego dla mnie wciąż jest to zagadka skąd mi się to wzięło (śmiech).

Jaka była twoja pierwsza praca związana z modą?

Z tych z których zostałam zwolniona? (śmiech) Czy one się liczą jako prace w modzie? Nie, nie nazwałabym tego fashion job, ale na pewno były to koszmarne zajęcia. To było miliony lat temu, nie było cię jeszcze na świecie, kiedy w Lord & Taylor płacili gotówkę. Mieli też zniżkę pracowniczą, więc ostatniego dnia – jak wspominała później moja mama – gdy wracałam do domu nie było mnie widać zza stosu pudełek, toreb i rzeczy, które wtedy kupiłam (śmiech). Mieszkałam wtedy z rodzicami na Long Island. To była moja ostatnia wypłata i ostatni dzień ze zniżką dla pracowników.

Przeczytaj również: K(B)ariery: Michał Bednarek „To właśnie teraz spełniam swoje zawodowe marzenia”

Kolejne kroki

Co wydarzyło się później?

Następnie zaczęłam studiować coś w rodzaju lewicowej ekonomii politycznej na New School i choć opowiadałam tę historię wiele razy uważam, że jest naprawdę zabawna. W związku z tym dostałam studencką pożyczkę i wydałam ją całą na sukienki… Tak bardzo mi się podobały, że nie zastanawiałam się wtedy czy będę miała jak dalej studiować (śmiech). Nie miałam pieniędzy, moi rodzice powiedzieli, że nie ma mowy że zapłacą za taki kierunek. Zmuszona byłam znaleźć pracę i tak trafiłam do „Village Voice”. I finalnie lubiłam ją bardziej niż studia! Zaczynałam w dziale ogłoszeń i tam oczarowała mnie wizja związku zawodowego. Tak jak już wspominałam, zostałam jego przewodniczącą.

Zawsze miałam jednak obsesję na punkcie ubrań, wtedy większość mojej szafy zajmowały rzeczy vintage z lat 20. Ubierałam się jak lalka z tamtych czasów! To były naprawdę szalone stylizacje. W pewnym momencie w „Village Voice” zatrudnili redaktorkę mody i był to moment, w którym po raz pierwszy spróbowałam coś napisać. Kupili ode mnie mój pierwszy artykuł i dosyć szybko okazało się, że jestem w tym całkiem dobra.

Zaskoczyło cię to …

Do tej pory nic mi nie wychodziło, więc byłam tym sukcesem oszołomiona!

Pamiętasz pierwszą, świadomie kupioną modową rzecz?

Zawsze namawiałam rodziców żeby kupowali mi różne rzeczy, więc musiałabym wrócić do momentu, kiedy zrobiłam to za własne pieniądze. Lubiłam ubrania zrobione we Francji, wtedy jeszcze Bloomingdale’s czy Saks mieli takie małe butiki z francuską modą w środku. Uwielbiałam je! Moje stylizacje za czasów działu ogłoszeń w „Village Voice” były dosyć ekstremalne, bo do biura przychodziłam w aksamitnych płaszczach, sukniach zdobionych koralikami, głównie nosiłam vintage.

Ostatnio wróciła moda na vintage, ale mam wrażenie, że ten rynek mocno się zmienił i ciężko dziś znaleźć naprawdę dobrej jakości rzeczy w dobrych cenach. Co o tym myślisz?

Teraz jest też już dużo rzeczy z lat 90. i 80., mnie zawsze najbardziej interesowały rzeczy z lat 20. i 30., które w 1990 miały po 60 lat, dzisiaj mają po prawie 100 albo więcej. Niektóre już się rozpadają i jest ich niewiele, więc to na pewno zmieniło dla mnie sposób kupowania vintage. Poza tym mam takie spostrzeżenie, że rzeczy vintage wyglądają lepiej na młodych ludziach.

Może działa to tak, jak wtedy gdy ja byłam w takim wieku, że nawet jeśli wtedy rzeczy vintage nie były tanie, nie ma szans żebyś znalazła ubrania tej jakości, nowe, powiedzmy w Saksie. Tam nie dostałabyś takiego płaszcza za 400 dolarów. Jedyną opcją było vintage. Zwłaszcza, że kupując coś z drugiej ręki masz szansę na zdobycie czegoś magicznego. Poza tym każda rzecz vintage jest lepiej zrobiona niż to, co mamy dzisiaj, nawet jeśli ma 10 lat. Nawet bardzo drogie rzeczy obecnie są śmieciami, czasem nie ma znaczenia czy wydasz 60 dolarów w sieciówce czy 600 dolarów u projektanta. Dlatego obie kupujemy w H&M (przyszłam na wywiad w sukience, którą jak się okazało ma również Lynn), bo wiemy, że podobną jakość mają sukienki z tzw. metką.

Przeczytaj również: Marzysz o pracy w modzie? Sprawdź, na jakim stanowisku zarobisz najlepiej

Świat mody

Co myślisz o tym, że rzeczy z sieciówek jak Zara czy H&M zalały dzisiejsze vintage shopy na przykład tutaj, w Nowym Jorku? Czy to wciąż możemy uznawać za vintage? Czy liczy się cena, jakość, marka?

Nie potrzebuję starego H&M (śmiech). Wiesz, dla mnie rzeczy vintage muszą być zdecydowanie starsze. To w sumie zabawne, bo jeśli widzę kogoś w vintage Comme des Garcons bardzo mi się to podoba i z chęcią to kupię, ale tanie rzeczy nie wydaje mi się że powinny przetrwać jako vintage.

Wydaje się, że świat mody jaki znaliśmy przestał istnieć. Jest szybka moda, zmieniła się jakość, dużo wniosła także pandemia. Jak Ty widzisz zmiany w branży?

Są tego dobre i złe strony. Dziś tanie rzeczy wyglądają dużo lepiej niż kiedy dorastałam. Kiedyś wstydziłabyś powiedzieć się, że masz coś z Zary czy H&M, chciałaś żeby ludzie myśleli, że wydałaś na to sporo pieniędzy. Chciałabym jedynie żeby proces ich wykonania był bardziej transparentny. Nie czuję się ok z myślą, że powstają w sytuacjach wyzysku. Wolałabym już zapłacić dwa razy więcej i mieć informację, że powiedzmy ONZ potwierdza, że wszystko jest w porządku. To skomplikowana sprawa, bo z drugiej strony zawsze cieszy mnie, że jest dużo fajnych ubrań dostępnych dla ludzi, którzy nie mają zbyt wiele pieniędzy.

A jak digitalizacja i social media zmieniły twoim zdaniem branżę?

Oh, całkowicie! Kiedyś chodziło się na pokazy, następnie pisało o nich i w ten sposób ludzie zdobywali informacje. Dziś wszystko dzieje się online, każdy może obejrzeć show w tym samym czasie co ty. Ludzie komentują na bieżąco, niektórzy z nich są w tym dużo lepsi ode mnie! Lubię czytać opinie innych, gdy jest jakaś rozmowa, dopuszczani są do niej inni, wcześniej tego w ogóle nie było. Dzięki temu ludzie teraz zwracają uwagę markom, które nie są różnorodne lub jeśli kopiują innych.

Będąc przy temacie pokazów. Rozmawiamy w Nowym Jorku, uważanym za jedną z czterech stolic mody. Jednak mam wrażenie, że w ostatnim czasie NYFW nie przykuwa takiej uwagi jak kiedyś …

Nie mamy niestety tutaj wielkich nazwisk w porównaniu z innymi miastami. Jesteśmy o wiele lepsi w kategoriach odzieży sportowej, ale jeśli chodzi o high fashion to są bardziej interesujące miejsca. Nie jestem też przekonana, czy w ogóle pokazy pełnią dziś taką samą funkcję, co kiedyś. Zresztą spójrz na ulicę i porównaj to, co ludzie noszą tutaj, z tym, jak ubierają się w Paryżu. Wszyscy chodzą w strojach sportowych! Nigdy nie widziałam ludzi mniej zainteresowanych modą. To miasto legginsów, okropne.

Przeczytaj również: Moda damska lat 2023 – co bedzie modne w przyszłej dekadzie?

Charakter mody

Jak dzisiaj widzisz styl Nowego Jorku?

Nigdy nie było to miasto mody w takim sensie w jakim jest nim Paryż. Z jednej strony uważam, że to super, że ludzie chcą czuć się komfortowo i że każdy może nosić co chce, ale niestety nie wygląda to bardzo modowo na ulicy. Fajnie, gdyby więcej ludzi zwracało uwagę na prezencję.

Jest coś, co ostatnio przykuło twoją uwagę? Coś, co dzieje się w mieście? Jakieś pomysły, które buzują?

Lubię ideę zacierania się granic między płciami, kiedy widzisz ludzi, których płci tak łatwo nie możesz zidentyfikować. To szalenie fascynujące, że ludzie burzą te mury. Zawsze ciekawili mnie młodzi projektanci. O wiele bardziej interesuje mnie ktoś, kto ma mnóstwo pomysłów niż ktoś, kto jest w pewnym sensie genialny technicznie. Nie obchodzi mnie to, czy to jest starannie uszyte, pięknie wykonane. Często jednak mam wrażenie, że projektanci zaraz po szkołach mają takie poczucie, że od razu muszą pokazywać rzeczy, które spodobają się kupcom i klientom. Ja nie chcę tego oglądać, ja chcę fantazji, chcę zobaczyć czyjeś marzenie o tym, dlaczego został projektantem, nawet jeśli to nie w moim guście.

Fantazja to coś, co przychodzi na myśl w kontekście twojego stylu. Moda wciąż może być ucieczką od realnego świata?

Myślę, że najprędzej wieczorami można zobaczyć trochę tej fantazji w modzie. Młodzi chłopacy też zdecydowanie częściej bawią się modą. Kobiety wydaje mi się, że oceniają siebie bardzo surowo – patrzą w lustro i widzą, że wszystko jest nie tak. Brakuje w tym czasem pewności siebie i radości.

Odnośnie radości – jesteś uznawana za jedną z najzabawniejszych dziennikarek modowych…

Dlatego płacą mi tyle pieniędzy! Bo jestem zabawna, a ludzie lubią śmiesznych ludzi!

Nie masz jednak wrażenia, że branża ostatnimi czasy jest śmiertelnie poważna?

Jednym z powodów, jest pewnie fakt, że magazyny dziś są bardzo zależne od reklamodawców. Musisz im okazać szacunek, co czasem sprawia, że trudniej jest być zabawnym. Ale szczerze mówiąc branża mody nie jest pierwszą rzeczą, o której myślę wstając rano. Nie mam obsesji na punkcie mody, mam o wiele większą pasję do polityki. Moda jest dla mnie czymś w rodzaju hobby. Oczywiście to fajny sposób zarabiania na życie, ubierania się i sprawia mi to ogromną frajdę, ale nie jestem aż tak zaangażowana w to, jak niektóre osoby z branży. Siedzisz obok nich na pokazie i oni wiedzą wszystko – oh, to wygląda jak Azzedine Alaia z 92′, a to jak Romeo i Julia (śmiech).

Przeczytaj również: Chanel wiosna-lato 2023: nowa idea francuskiej nonszalancji

Codzienność Lynn Yaeger

Gdyby nie moda, pisałabyś dziś o polityce?

Chciałabym i podobałoby mi się to. Kiedyś dla Vogue.com pisałam kolumnę polityczną i to było bardzo fajne, ale też była to ciężka praca. Gdyby ktoś zaproponował mi dziś bycie dziennikarką w tym temacie zgodziłabym się. Zwłaszcza, że sporo się teraz dzieje.

Jak wygląda twoja codzienna praca?

Dzisiaj przykładowo pracowałam nad jednym artykułem, który myślałam, że będzie do listopadowego numeru, ale okazało się, że jednak do październikowego. Redakcja napisała do mnie w tamtym tygodniu, czy dam radę napisać go na poniedziałek. Finalnie byli skłonni dać mi więcej czasu, ale usiadłam do tego przez weekend i kończyłam dzisiaj rano.

Dla mnie pisanie jest jak gotowanie, nigdy nie masz pewności czy ciasto jest już gotowe, czy czas je wyciągnąć, a może zaczniesz je próbować i rozgrzebywać. Czasem wyjdzie lepiej, czasem gorzej, nigdy nie wiadomo. Są więc dni kiedy mam dużo pracy, są takie kiedy nie mam nic. Piszę dla wielu miejsc, m.in. dla „Vogue” i „Town&Country”.

Prowadzisz też aktywnie swojego Instagrama, do którego dołączyłaś w 2020 podczas pandemii.

Siedziałam w domu i nie miałam naprawdę co robić. Brakowało mi pisania i wtedy moja koleżanka Sally Singer, która była wtedy szefową Vogue.com doradziła mi żebym założyła profil, bo wtedy mogę pisać tyle, ile zechcę. Nie miałam pojęcia jak działa Instagram. Umówiłam się więc w parku z dwójką przyjaciół, bo wszystko było wtedy zamknięte, żeby mi pokazali i nauczyli obsługi. Wzięłam ze sobą laptopa, a oni oczywiście zdziwieni, po co mi ten komputer?! (śmiech).

Wreszcie zaczęłam działać i któregoś dnia odezwał się do mnie PR marki biżuteryjnej. Zapytano mnie czy za 2,5 tys. dolarów zrobię dla nich Instagram Live. Zadzwoniłam od razu do mojego przyjaciela Mr Mickey i pytam, co to w ogóle jest Instagram Live? Kazał mi przyjść do siebie do domu żebyśmy mogli to przećwiczyć. Kiedy próbowaliśmy, nagle okazało się, że inni ludzie to widzą i wszyscy pytają, co robimy? (śmiech) O super, jesteście na żywo? Tak stwierdziliśmy, że musimy wspólnie zrobić małe show. Robimy to do dziś! To szaleństwo, że tak długo. Ale nie jestem i nigdy nie byłam na Facebooku, nie chcę żeby ludzie z liceum się ze mną kontaktowali (śmiech)

Wspomniałaś, że swoją pożyczkę studencką wydałaś na ubrania, co kupiłabyś dzisiaj?

To, na co mam oko dzisiaj – na przykład przepiękną sukienkę Molly Goddard i pewnie kupiłabym coś jeszcze od Simone Rocha. Uwielbiam obie!

Przeczytaj również: Topowe momenty fashion weekow SS 2024

Zdjęcie główne: mat. prywatny

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES