Kiedyś firma jej taty zatrudniała 70 osób. Dziś to ona próbuje odzyskać utracony dobytek. [WYWIAD]

Można ją spotkać na targach i choć wystawców na takich wydarzeniach jest wielu, to jej historia jest wyjątkowa. Marka, którą dziś prowadzi, założył jej ojciec, ale transformacja ustrojowa sprawiła, że firma, która w czasach świetności zatrudniała kilkadziesiąt osób – upadła. W wyniku automatyzacji i robotyzacji rodzina Płusków straciła pracę, pozycję społeczną, wiarę i motywację, a ojciec Dominiki zaczął zmagać się z depresją. Córka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. O tym jak na nowo nadała sens życia ojcu, zrestrukturyzowała markę i znalazła swoje miejsce w polskim biznesie garbarskim opowie już sama bohaterka – Dominika Płuska, założycielka marki LIMITLESS.

Czytaj również: Te brandy warto znać. Najpopularniejsze marki polskich gwiazd

Polska czy Szwajcaria?

To jedno z trudniejszych pytań, na które długo nie potrafiłam do końca odpowiedzieć, niemniej jednak do tej pory to Szwajcaria stała na piedestale, ponieważ była dla mnie symbolem mojej siły i wytrwałości. Przez pierwsze dwa lata po powrocie do Polski czułam się bardzo zagubiona. Mój ojczysty kraj miał przecież czekać na mnie z otwartymi ramionami, rzeczywistość okazała się jednak inna. Poza tym, że mówiłam w języku polskim, to niewiele wspólnego miałam z Polską. Wpadłam w pułapkę porównań „w Szwajcarii transport publiczny jest o wiele lepszy”, „w Szwajcarii w urzędzie wszyscy są serdeczni i pomocni”, „w Szwajcarii to wszystko jest lepiej zorganizowane”. Faktycznie, Szwajcaria to jeden z najlepiej zorganizowanych systemów, daje poczucie stabilności, bezpiecznej rutyny, ale to nie miejsce, w którym mogłam zacząć rozwijać markę LIMITLESS. W Polsce jest mój tata, źródło wiedzy, specjalista ds. obrabiania skór, w Polsce mamy świetnych kaletników oraz inne firmy produkcyjne, z których nieużytych surowców korzystam. Nadal często bywam w Szwajcarii, nie wykluczam, że kiedyś zamieszkam tam na stałe, ale obecnie zdobyta wiedzę i doświadczenie wykorzystuję, by odbudować rodzinną firmę. To w Polsce jest moje serce, to tutaj mam misję. 

Wybierając design jako kierunek studiów spodziewałaś się, że tak mogą potoczyć się Twoje losy?

Zawsze wiedziałam, że coś stworzę, czułam to od dziecka. Moi rodzice prowadzili dobrze prosperująca firmę obuwniczą, która w latach świetności zatrudniała ponad 70 szewców. Niestety, tak jak widziałam jej wielki triumf, potem przyszło mi oglądać jej wielki upadek. Firma nie przetrwała do moich dwudziestych drugich urodzin. Wyjechałam do Szwajcarii bez pieniędzy, jedyne, co wiedziałam to, że chcę skończyć studia, które pomogą mi w przyszłości uniknąć błędów, które częściowo przyczyniły się do zamknięcia firmy. Chciałam wiedzieć wszystko na temat budowania wizerunku marki, co stoi za sukcesem dużych korporacji, na jakie pytania powinnam znać odpowiedzieć, zanim zacznę nowy biznes. Tak więc na kierunek moich studiów wybrałam Industrial Design Management, często mylony z designem, który faktycznie jest głównym zagadnieniem, ale bardziej jako proces wymagający odpowiedniego zaplanowania oraz zarządzania. Produkt czy serwis to jedynie efekt końcowy tego złożonego procesu. Studia nauczyły mnie holistycznego myślenia, a najważniejsze pytania, które ukształtowały moją markę to: kto?, komu?, co? i dlaczego?.

Za decyzją o powrocie do Polski ze Szwajcarii stoi częściowo Twój tato. Opowiesz o tym? 

Tato był zawsze bardzo silny, pracownicy go szanowali, czasem zamiast do szkoły jechałam z nim do firmy. Dorastałam w przekonaniu, że nie ma rzeczy niemożliwych. Niestety, wraz z firmą tata stracił także sens życia, wpadł w depresję. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak, aż do chwili, w której dostałam od niego ręcznie wykonany prezent za ukończone studia- torbę, ze skór, które zalegały w dawnych firmowych magazynach. Ojciec wyciął ja nożem i zbił ćwiekami. Kiedy poszłam z nim na spacer po okolicy, zaczął wspominać: “tu mieszka Jarek z żoną, pięknie szyli”. Odwiedziliśmy ich. Żyją więcej, niż skromnie, mimo że uczciwie pracowali przez całe życie jak mój tato. Zupełnie, nie odnaleźli się w cyfrowej rzeczywistości nastawionej na masową konsumpcję. Wtedy poczułam wielką potrzebę powrotu do Polski i podziękowania ludziom, których pracę rąk mogłam obserwować jako dziecko. Poczułam, że mam obowiązek im pomóc. Połączyłam kropki, przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Wyjechałam na parę miesięcy do Szwajcarii, pracowałam jako kelnerka by spłacić kredyt studencki, odkładałam napiwki i wysyłałam tacie mówiąc, że torba bardzo się podoba wśród moich znajomych i mamy pierwsze zamówienia. Nigdy nie zapomnę szczęścia i blasku nadziei w jego oczach. Wraz z rozwojem marki depresja zaczęła ustępować. Tato zaczął się czuć znowu potrzebny. 

Czytaj również: Do 2027 roku na świecie zniknie 83 mln miejsc pracy. Sprawdź, co z twoim stanowiskiem [raport]

Jak wyglądał proces wdrażania się w funkcjonowanie pracowni? Musiałaś nauczyć się kaletnictwa od początku czy miałaś już podstawy z czasów kiedy Twój tato miał firmę produkującą buty?

Nasze torby tworzone są ze skór upcyklingowych, czyli takich, które nie spełniły jakości lub ilości do masowej produkcji w innych firmach. Dzięki temu każda torba opracowywana jest indywidualnie i jest unikatowa. Zabieg odnowienia zniszczonych skór jest bardzo pracochłonny i wymaga precyzji. Źródłem bezcennej wiedzy technicznej jest mój tato, to on potrafi stworzyć dzieło sztuki nawet z najbardziej zaniedbanych materiałów. Moje zadanie polega głównie na projektowaniu, dobieraniu kolorów, łączenia faktur oraz wzorów. Myślę, że większość wiedzy chłonęłam nieświadomie obserwując produkcję obuwia, a przy tym mam po prostu do tego smykałkę. Kocham to, co robię. 

Co wiedziałaś o biznesie odzieżowym, wchodząc w ten świat?

Wiedziałam, że jest to świat, który wciąga. Jest w nim kolorowo, zabawnie, ale bywa podszyty pułapkami. Dominuje w nim wyścig z czasem, kopiowanie pomysłów, przepychanki z konkurencją. Biznesu modowego doświadczyłam z wielu stron, jeździłam z tatą na targi do Włoch, wybieraliśmy materiały, dodatki. Byłam też po drugiej stronie, kiedy tato wystawiał się jako producent, mama miała sklep obuwniczy, często w nim sprzedawałam. Chwilę przed tym, zanim tato zamknął firmę, stworzyłam swoją pierwszą kolekcję obuwia, którą zaprezentowałam podczas Mercedes Benz Fashion Days Zurich. Ponadto, przez wiele lat pracowałam jako modelka, wyjeżdżałam na kontrakty do europejskich oraz azjatyckich stolic mody.

A dziś? Gdzie jest dziś Limitless i gdzie jest Dominika w tym wszystkim?

Biorąc pod uwagę moje doświadczenie w branży modowej, widziałam jej wiele dobrych, ale też negatywnych stron. Najbardziej dotykało mnie szybkie przemijanie tego, co określane było mianem modnego, a co za tym idzie marnotrawco surowców. Tak więc, zaczynając pracę nad LIMITLESS zadałam sobie pytanie, co tak naprawdę moja marka ma wnieść dobrego do tego świata? Postawiłam na zrównoważony rozwój oraz aspekt socjalny, ale nie chciałam, by była to kolejna marka ekologiczna bez koloru i seksapilu. Każda torba LIMITLESS jest unikatowa, tak samo jak każda z nas jest wyjątkowa, ma swoją niepowtarzalną historię. LIMITLESS to nie tylko produkt, to symbol kobiecej siły, wytrwałości i pokory. Dzięki LIMITLESS mogłam opowiedzieć swoja historię, pokazać innym kobietom, że nie ma rzeczy niemożliwych. Obecnie pracuję nad projektem #LimitlessWomen, chcę, by teraz to posiadaczki toreb LIMITLESS opowiedziały swoje historie. Kobiety Limitless, czyli te bez granic to przecież my – matki, siostry, córki, przyjaciółki. Moim celem jest nas połączyć, tak byśmy mogły dzielić się wiedzą, doświadczeniami, a co najważniejsze – inspirować.

Więcej o marce Limitless dowiecie się ze strony https://limitless.fashion lub z Instagrama.

Czytaj również: Marzysz o pracy w modzie? Sprawdź, na jakim stanowisku zarobisz najlepiej

Newsletter

FASHION BIZNES