REKLAMA

REPORTAŻ: Gehenna w polskich szwalniach – realia zakładów produkcji odzieży

REKLAMA

„40 stopni na hali, wyczerpanie, omdlenia i pampersy. Polskie szwaczki mówią dość!” Fragment kontrowersyjnego wywiadu z krawcowymi z jednego zakładu na Podkarpaciu nie napawa optymizmem. To jednak dopiero początek historii o branży tekstylnej. Podczas gdy światło dzienne ujrzały kontrowersyjne artykuły aktywistki, część szwalni wyraźnie odcięła się od złego traktowania pracowników i zarzuciła generalizowanie problemu. Związek Przedsiębiorców Przemysłu Mody Lewiatan mówi z kolei o zabijaniu sektora czarnym PR-em. Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda sytuacja w kilku innych zakładach krawieckich w Polsce. Czy rzeczywiście możemy mówić o zepsuciu branży? Z jakimi problemami zmagają się teraz właściciele szwalni? A co myślą krawcowe, których problem bezpośrednio dotyczy?

Na początek pragniemy podkreślić, że na zbadanie sprawy poświęciliśmy kilka tygodni. Zapytaliśmy WSZYSTKIE strony o ich doświadczenia. Rozmawialiśmy również z Grażyną Latos, która zapoczątkowała debatę o problemach polskich szwalni oraz skontaktowaliśmy się z Bogusławem Słabym ze Związku Przedsiębiorców Przemysłu Mody Lewiatan. Zadzwoniliśmy do dziesiątek szwalni z prośbą o komentarz do sprawy, a także rozpoczęliśmy debatę na forum dla projektantów, do której wskazujemy dostęp w dalej części naszego śledztwa. Spotkaliśmy się z przedziwnymi komentarzami, unikami, wzajemnym obrzucaniem się błotem i szukaniem winnych.

„Dzisiaj nie wyrobiłyście się, zostajecie i koniec”

Tak brzmiały słowa właściciela jednego z zakładów produkcji odzieży w Polsce. Problem polskich szwaczek porusza Grażyna Latos, dziennikarka onet.pl i ofeminin.pl oraz aktywna członkini zespołu Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie, która pracuje nad zbadaniem i opisaniem sytuacji pracownic polskich szwalni. Seria ukazanych wywiadów oraz artykułów niestety nie pokazuje branży w dobrym świetle. Wręcz przeciwnie, opisane praktyki są co najmniej brutalne, nierespektujące praw pracownika i człowieka. 

Dla zobrazowania powagi sytuacji, przytaczamy kilka wypowiedzi krawcowych:

Nie ma rozmów, każdy ruch i każde odejście od maszyny są kontrolowane. Zapalenie pęcherza, miesiączka? Część pań decyduje się na pampersy.

Różnie się pracowało. Czasem nawet 12 godzin. A w lecie ciężko było dociągnąć nawet te osiem. Żeby się trochę pobudzić, chowałyśmy kawę w maleńkich słoiczkach w pudełkach lub szufladach w maszynie […]

Te pieniądze były śmieszne. Może z 50 złotych za sobotę? I jeszcze często za paliwo trzeba było zapłacić. A jak ktoś nie mógł przyjść, to zabierali 100 zł. Taka kara. 

Kto jest katem a kto ofiarą?

Opublikowane artykuły wszczęły wojnę pomiędzy Grażyną Latos a Związkiem Przedsiębiorców Przemysłu Mody Lewiatan. Przedstawiciele związku zarzucają aktywistce znalezienie jednej czarnej owcy i przypisywanie jej problemów całej branży, a tym samym niszczenie jej i skuteczne zniechęcanie młodych ludzi do nauki zawodu.

Głos w tej sprawie postanowił zabrać Prezes Zarządu Związku – Bogusław Słaby. W wywiadzie przeprowadzonym przez Panią Grażynę Latos dla portalu ofeminin.pl, Pan Bogusław zwraca szczególną uwagę na liczbę zakładów krawieckich, o których jest mowa. Jeśli dobrze wczytamy się w artykuły o polskich szwaczkach, możemy dostrzec, że wymieniana jest nazwa jednego zakładu produkcyjnego (Men’sfield Sp. z o.o. w Przeworsku), a swoje doświadczenia związane z pracą opowiedziały szwaczki pracujące w tym zakładzie. 

Jak mówi Prezes ZZPPM Lewiatan, w tej chwili mamy około 27 tys. zakładów odzieżowych, z czego 91 proc. to firmy do 9 osób. Dużych firm jest natomiast około 30. I ciężko na podstawie jednego przypadku wyciągać wnioski o całym przemyśle. 

Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić. Generalizowanie całej branży na podstawie jednego/kilku przypadków na kilkadziesiąt tysięcy jest równe choćby ze stwierdzeniem, że wszystkie marki modowe są nieetyczne i brak im wartości. A to przecież nie jest prawda. 

W rozmowie z nami, prezes podkreśla, że w każdej branży są czarne owce, ale nie cała branża jest zepsuta. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej temu kontrowersyjnemu tematowi i poznać opinie właścicieli szwalni z różnych stron Polski oraz samych szwaczek pracujących w zawodzie, nierzadko kilkadziesiąt lat.

„Dzień dobry, jestem projektantką i chcę [tanio] odszyć kolekcję”

Takie pytanie słyszy średnio 3 razy w tygodniu jeden z właścicieli szwalni. Kiedy rozmowa schodzi na temat stawki, projektanci sugerują absurdalnie niskie kwoty, rzędu 10 złotych za sztukę, bo…”w Zarze sukienki na wyprzedaży kosztują 40 złotych”. Jeśli chcemy wspierać rodzimy rynek, nie powinniśmy porównywać się do giganta, który produkuje i wyrzuca na masową skalę. Niska cena produktu nie bierze się znikąd. Jeżeli szybkie zakupy bardzo tanim kosztem to nasz cel, nie możemy spodziewać się, że warunki pracy szwaczek polepszą się, a pensja wzrośnie. Zwłaszcza, kiedy za uszycie sukni ślubnej na zlecenie jednej z projektantek, pewnej szwaczce zaproponowano 100 złotych (po przeliczeniu 8 złotych na godzinę!). 

Natomiast właścicielka jednej z łódzkich szwalni wyraźnie zaznacza, że nie szyją bluzek za 5 złotych, ponieważ dbają o pracowników. Stąd też finalnie wysokie ceny ubrań. „Jeśli płaci się krawcowym normalną stawkę godzinową to można zobaczyć, ile godzin zajmuje uszycie marynarki. Wówczas łatwiej jest przekalkulować koszty”, dodaje. 

Nie wszyscy zdają sobie chyba jednak z tego sprawę, dlatego setki krawcowych zamiast pracować w zawodzie, wybierają przysłowiową kasę w Biedronce, która zapewnia im godniejsze warunki pracy, legalną umowę i w bardzo wielu przypadkach lepszą pensję. O świętym spokoju nie wspominając.

„Traktują nas tak, jak sobie na to pozwolimy?” – powrót do lat 90.

Wnikliwej analizie poddaliśmy także warunki pracy czy stosunek pracodawcy do pracownika. Kluczowym i jednocześnie dającym do myślenia jest sam fakt, że wielu właścicieli szwalni nie wyraziło zgody na oficjalne skomentowanie sytuacji, mimo naszych zapewnień o anonimowości. Nie wspominając o krawcowych, które nie chcą zabierać głosu w żadnej kwestii. Czyżby z obawy przed utratą pracy? Nasze próby kontaktu z licznymi osobami z branży pokazały, że społeczeństwo polskie nadal tkwi w latach 90., kiedy sprzeciw był negatywnie postrzegany, pracodawca był Panem i Władcą, a pracownik miał za zadanie wykonywać to, co mu powiedziano. Ponarzekać mógł po pracy, w rodzinnym gronie. XXI wiek a wolność słowa ograniczona. Warto zaznaczyć, że większość obecnych szwaczek to kobiety, które dorastały w tamtym okresie i tak drastyczna zmiana światopoglądowa (pomimo celu, jakim jest walka o prawa pracownika) jest dla nich czymś niewyobrażalnym. 

Jedne są gotowe na bunt przeciwko nieludzkim praktykom i mówią dość – jak jedna krawcowa, która po kilkunastu latach pracy, zdecydowała się otworzyć własny zakład. W rozmowie z nami podkreśla, że w jej czasach wiele dziewczyn po ukończeniu szkoły zaczęło pracę na taśmie ze względu na zarobki. Ale po takiej pracy nie jest realne momentalnie stać się krawcową. 

https://www.instagram.com/p/CBFT1KFDo9F/

„Zero doświadczenia. Na 15 testowanych krawcowych jedna ma pojęcie i umiejętności; druga wymaga doszkolenia”, mówi. Po czym sama zastanawia się: „Dlaczego [szwaczki] godzą się na takie warunki? Bo to jedyny zakład w okolicy? Trudno, zamknie się. Ale szanujcie siebie. Gdybym ja była zmuszona założyć pampersa do pracy, sekunda i mnie nie ma”. 

Inna, która również podjęła decyzję o otworzeniu własnego zakładu krawieckiego, zwróciła szczególną uwagę na kursy podnoszące kwalifikacje w zawodzie. Tymczasem, nie każda szwaczka może sobie na nie pozwolić. I to jest druga strona medalu. Wiele kobiet ograniczają ekonomiczne i demograficzne aspekty. Łatwiej zbuntować się i walczyć o prawa pracownika,  kiedy w okolicy jest kilkanaście zakładów produkcji, niż gdy zakład jest jedyną firmą w okolicy, a do pracy trzeba dodatkowo dojeżdżać kilkanaście kilometrów. To jednak nie uprawnia pracodawców do wykorzystywania okoliczności i okazywania braku szacunku swoim pracownikom. Praca po kilkanaście godzin dziennie, praca na akord, brak wypłaty przez 6 miesięcy – oto praktyki, z którymi najczęściej spotykają się krawcowe. Żadna natomiast nie słyszała o zamykaniu na noc, pampersach lub nasyłaniu psów, co nie wyklucza takiego rzadkiego ekstremum. 

źródło: Hello Zdrowie

PIP – Państwowa Inspekcja Przekrętów 

Szwaczki, zapytane o kontrolę w zakładach, jednogłośnie twierdzą, że wizyty PIP-u to dużo wcześniej zaplanowane kontrole z łapówkami pod stołem. W jednej szwalni, właściciel wysyła niektóre panie na przymusowy urlop, w innym z kolei wszystko jest doskonale przygotowane pod inspekcję. Idealny zakład, idealne warunki, brak protestu. Jak mówi jedna z nich, obecnie właścicielka małej szwalni, to „walka z wiatrakami”. 

O komentarz poprosiliśmy także autorkę artykułów Panią Grażyną Latos. Zapytaliśmy, czy nie uważa, że generalizowanie może odbyć się negatywnie na całej branży, która i tak przez pandemię ma wystarczające problemy finansowe? „Nigdy nie twierdziłam i nie twierdzę, że cała branża krawiecka w Polsce jest zepsuta. Uważam jednak, że należy mówić o problemach, zwłaszcza, jeśli jak sama Pani zauważyła, mamy do czynienia z praktykami, które są szokujące”, wyjaśnia bez podawania konkretnych działań pani Latos.

Czarne łabędzie w branży 

„Prowadzę szwalnię razem z mężem. Najwyższą wartością u nas jest człowiek. Panie u nas są zadowolone, przychodzą z uśmiechem i pracują normalnie 8 godzin z przerwą. Żadnych nadgodzin, żadnych weekendów. Miło, jak w rodzinie. Klienci to widzą i przychodzą coraz częściej”, mówi anonimowo właścicielka szwalni, która nie godzi się na produkcję bluzek za 5 złotych. Kolejna, odnosząc się bezpośrednio do kontrowersyjnego artykułu zaznacza: „Patrzę na to z perspektywy pracodawcy i ciężko mi uwierzyć w takie rzeczy. Moim zdaniem to bardzo naciągane. A jeśli faktycznie to prawda, jak trzeba być zdesperowanym, żeby godzić się na takie warunki? U nas też są lepsze i gorsze dni, ale nie można wrzucać wszystkich do jednego worka i ze strony szwaczek, i ze strony pracodawców.” Jeszcze inna właścicielka szwalni w rozmowie z nami podkreśla: „U nas szwaczki nie pracują na akord. 8 godzin, przerwa śniadaniowa i obiadowa. Dlatego ceny ubrań są z wyższej półki”. Po chwili jednak dodaje: „Niestety jest tak duży zalew odzieży z Chin, że jak się podliczy wszystkie koszty, nie ma najmniejszych szans wygrać z nimi cenowo… W przetargach liczy się najniższa cena”.

Premium bez odpowiedzi 

Przygotowując reportaż, próbowaliśmy wielokrotnie skontaktować się ze szwalniami, wykonującymi zlecenia dla polskich marek premium. Nie otrzymaliśmy żadnego komentarza z ich strony, właściciele nie chcieli zabierać głosu w tej sprawie, pomimo zapewnień o anonimowości i nieupublicznianiu nazwy marki, dla której pracują. Podjęliśmy także próby kontaktu ze szwaczkami marek premium. Podobnie jak w przypadku samych szwalni, kobiety boją się zabierać głos publicznie. Łatwiej jest im wypowiedzieć się na forum, na którym przecież nie ma mowy o zachowaniu anonimowości. Najwyraźniej fora zrzeszające polskie szwaczki stanowią dla nich jedyne bezpieczne miejsce do dyskusji, wymiany opinii i doświadczeń. Dlaczego premium pozostaje bez odpowiedzi? Nie mamy wątpliwości, że pandemia COVID-19 wpłynęła poważnie na produkcję, ale czy to wystarczający powód, żeby unikać wypowiedzi? 

Całość rozmowy przeczytacie klikając w poniższy wpis na forum.

Deficyt na rynku 

Ewidentnym problemem, z którym zmierza się polska branża krawiecka jest brak specjalistów na rynku. Na Pomorzu, właściciele szwalni podbierają sobie nawzajem wykwalifikowanych pracowników. W rozmowie z Fashion Biznes jedna z właścicielek zaznacza: „Bardzo trudno o dobrą szwaczkę. Dobrą, czyli taką, która jest w miarę elastyczna i potrafi uszyć daną rzecz od początku do końca. My szyjemy łatwe rzeczy. Mimo to wiele szwaczek szyło wcześniej w zespołach i jedna jest wyspecjalizowana na overlocku, inna nie umie w ogóle dwuigły i tak dalej. Szycie zespołowe nie stanowi żadnego problemu, ale stworzenie zgranego zespołu już tak.” „Szwaczki przychodzą i odchodzą. Płacimy za akord, bo jesteśmy szwalnią usługową i asortyment nie jest cały czas stały, więc opracowanie norm dla szycia na godziny jest bardzo trudne. Szwaczkom też się nie dziwię – nie mają lekko na takich szwalniach, bo trzeba stale szyć nowe rzeczy”, dodaje. Po czym wyjaśnia sytuację płac: „Zawsze staramy się jednak, żeby cena za sztukę była taka, aby szwaczka miała 17/18 zł na godzinę. Jeśli jest zatrudniona na pełen etat to dla nas dochodzą duże koszty ZUS-u, więc szwaczka która zarobi 3 tys. złotych netto ma tak naprawdę 4400 złotych netto (jeśli ZUS w całości my pokrywamy)”. 

I nie należy tego deficytu traktować jako faktyczny brak wykwalifikowanych specjalistów, ale jako deficyt, który wynika z warunków pracy.

Szkoły krawieckie – czy warto? 

Odkąd w szkołach technicznych zmieniono nazwę kierunku ze szwaczki na technik projektowania odzieży, aplikacja na niego wzrosła siedmiokrotnie. To oznacza, że młodemu pokoleniu słowa “szwaczka” czy “krawcowa” źle się kojarzą, nie brzmią wystarczająco nowocześnie i profesjonalnie. Postanowiliśmy zapytać młode dziewczyny, które ukończyły szkoły techniczne, co sądzą o pracy w zawodzie i realiach rynkowych. Udało nam się zdobyć odpowiedź jednej z nich. “Skończyłam technikum odzieżowe i przez rok nie mogłam znaleźć legalnego zatrudnienia jako krawcowa. Jeszcze w szkole na praktykach niektórzy widzieli krawcowe proszące o zaległe wypłaty z poprzednich miesięcy. Podczas dni próbnych słyszałam rozmowy szwaczek, które po cichu zastanawiały się, o której szefowa pozwoli im iść do domu i czy muszą pracować kolejną sobotę z rzędu”, mówi. “Znam miejsca, gdzie szef krzyczał na krawcowe, zalegał z pieniędzmi, więc płacił ratami co tydzień. Na koniec przygód w Polsce pracowałam przy produkcji sukien ślubnych. Obiecano mi porządną umowę i pieniądze. Pieniędzy do dziś dnia nie mam na koncie”, dodaje.

Co robią młodzi fachowcy? Wyjeżdżają za granicę, głównie do krajów Europy Zachodniej, gdzie przede wszystkim mogą liczyć na większe wynagrodzenie. Jeśli zainteresowanie kierunkiem technik projektowanie odzieży wzrasta, to znak dla zakładów produkcji, że młodzi ludzie są zafascynowani zawodem, ale panujące w wielu szwalniach realia lat 90. nie pozwalają im dostatecznie rozwijać się. Tutaj, nasuwa się pewna myśl. Skoro popularność zdobywają zawody rzemieślnicze, jak kaletnik, szewc, zegarmistrz w odsłonie hipsterskiej, to może i krawcowa przyszłości będzie młodą, energiczną i cool dziewczyną, która nie boi się mówić, co myśli? Młodzi rzemieślnicy nigdy nie odnajdą się w zakładach pracy rodem z PRL’u, dla nich panująca tam atmosfera i system są znane ze starych filmów. Młodym ludziom pozostaje otworzenie własnej działalności lub praca dla korporacji, co wcale nie jest złym rozwiązaniem. Edukacja to jedno, praktyka to drugie, a jej zdobycie u boku kogoś doświadczonego, zawsze procentuje. Szkoda, że nie mogą na nią liczyć w miejscach do pracy, w których ich przyuczano do zawodu.

Przyszłość pod znakiem zapytania

Z naszego reportażu jasno wynika, że branża krawiecka potrzebuje zmian. Niemniej jednak, jak zresztą wielu wskazało, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Istnieją w Polsce zakłady, dla których człowiek jest najważniejszy i są w stanie zrezygnować z produkcji tanim kosztem (bo tak zleceniodawcy jest wygodnie), żeby ich pracownicy mogli zarobić adekwatnie do doświadczenia. Jednym z poważniejszych problemów są natomiast szwalnie zlokalizowane w małych miejscowościach. Pracodawca ma świadomość, że jest w zasadzie jedynym źródłem zarobku dla kobiet i pozwala sobie na ekstremalny monopol, naruszający nie tylko prawa pracownika, ale i człowieka.

Jeden z właścicieli szwalni trafnie podsumował sytuację: „Mamy wolny rynek i zły system wsparcia pracowników. Tu potrzeba zmiany systemowej i lepszych perspektyw dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu podejmują się pracy w takich warunkach”. Z kolei była krawcowa, a obecnie właścicielka zakładu krawieckiego, wyraźnie wskazuje na utworzenie związku, którego nadrzędnym celem będzie ochrona praw krawcowych. Gdzie należy doszukiwać się źródła problemu? Po części w myśleniu społeczeństwa, które nauczone unikania wychylania się i asertywności, boi się walczyć o respekt. Po części u niektórych pracodawców i zleceniodawców. A po części w państwie, które w żaden sposób nie skupia się na wspieraniu polskiego przemysłu modowego o ogromnym potencjale. I jeśli zainteresowanie zawodem rośnie wśród młodego pokolenia, to należałoby stworzyć odpowiednie warunki, żeby stymulować rozwój, a nie go hamować. 

>>> CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rusza gigantyczny projekt „Przepis na rozwój- Kompetencje szyte na miarę”. Uzyskaj 80% dofinansowania do edukacji

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES