Ojciec sukcesu Max Mary: dlaczego go nie znamy?

REKLAMA

Max Mara – marka uwielbiana przez elegantki na całym świecie. Luksusowa, klasyczna. Od lat niezmiennie elegancka. Ale czy zastanawialiście się kiedyś kto stoi za jej sukcesem? Jeżeli nie, pora byście poznali Iana Griffithsa – ojca sukcesu włoskiej marki i prawdopodobnie jednego z największych sprzymierzeńców kobiet w branży mody.

Pomysłów na wyróżnienie marki na rynku jest w dzisiejszym kreatywnym świecie bez liku. Niektóre brandy stawiają na projektantów – gwiazdy. Alessandro Michele (Gucci), Virgil Abloh (Off-white) czy Demna Gvasalia (Vetements, Balenciaga) to najlepsze przykłady. Inne marki korzystają z rozgłosu jaki niesie personalna działalność projektantów czy założycieli – tak jak w przypadku aktywistki ekologicznej Vivienne Westwood czy przedstawicieli ruchu empowerment Diane von Furstenberg. Jest też trzecia grupa marek – te „owiane tajemnicą”. Pierwsze skojarzenie? Oczywiście, MMM i Martin Margiela, czyli “projektant bez twarzy”. Poszukajmy jednak dalej, a znajdziemy Bottega Veneta i Tomasa Maiera – szersza publiczność usłyszała o nim dopiero w momencie wydania komunikatu prasowego o odejściu projektanta z włoskiego domu mody. Warto zaznaczyć, że pracował tam aż 17 lat! Kolejny przykład? Max Mara właśnie.

Max Mara – luksusowy dom mody czy sieciówka?

Fanom mody kojarzy się z kaszmirowymi płaszczami, niezwykle szykownymi krojami i stonowaną, minimalistyczną kolorystyką. Od lat ten sam elegancki styl, który nie zawodzi. Ale kto za nim stoi? Obecność Max Mary w centrach handlowych sprawia, że często jest sprowadzana do poziomu sieciówki tyle, że z lepszej jakości materiałami i nieco wyższymi cenami. Z drugiej strony butiki Max Mary zlokalizowane są przy największych handlowych ulicach świata, kolekcje pokazywane są podczas tygodnia mody w Mediolanie, marka organizuje także pokazy linii cruise. Kreacje z metką Max Mary często pojawiają się na czerwonych dywanach, a blogerki szaleją na punkcie kamelowych płaszczy stanowiących trzon kolekcji marki. Właśnie – marki. A gdzie w tym wszystkim czynnik sprawczy, czyli człowiek?

Włoska elegancja w brytyjskim wydaniu

Jak się okazuje jest i ma się dobrze. Ian Griffiths, bo o nim mowa, już od ponad 25 lat zajmuje stanowisko dyrektora kreatywnego marki Max Mara. Z pochodzenia Brytyjczyk, czego wyraz daje na każdym kroku, przypominając o drzemiącym w nim „punkowym duchu”. Za młodu do szczęścia potrzebował jedynie kawałka podłogi w squacie, który dzielił z innymi artystami, imprez do białego rana i skrawków materiałów, z których powstawały jego pierwsze projekty (oczywiście testowane przez samego Griffithsa). Wykształcenie odebrał jednak przednie – jednym z najważniejszych nauczycieli był dla niego Ossie Clark – legendarny brytyjski projektant mody (szerszej publiczności znany z obrazu Davida Hockneya (Mr and Mrs Clark and Percy). Po dobrym starcie w Manchesterze, Griffiths postawił na zmianę otoczenia a jako kierunek wybrał mekkę młodych projektantów, czyli Londyn i Royal College of Art. Utrzymanie w stolicy Anglii zapewniła mu praca w butiku Browns, gdzie z miejsca został przydzielony do nowootwartej sekcji z ubraniami Alai. Jak sam przyznaje tam poznał prawdziwą, luksusową modę. Ale co z tą Max Marą?

Łut szczęścia

Projekt dla włoskiej marki był jednym z zadań zaliczeniowych na uczelni. Konkurencję stanowiła cała, 60-osobowa grupa studentów. W wywiadzie dla „The Guardian” twórca przyznał, że projekt zrobił w jedną noc, tuż przed deadlinem, korzystając z pożyczonych narzędzi. Gdyby nie życzliwość współlokatora, kto wie czym zajmowałby się dzisiaj Griffiths? Projekt wygrał i tuż po obronie zwycięzca wybrał się do Włoch. Dwadzieścia pięć lat później wciąż pracuje w tym samym miejscu.

Kobieta Max Mary

Kobieta, dla której projektuje Griffiths? To kobieta pracująca, kobieta sukcesu. Jak podkreślał w wywiadzie dla „The Guardian”: Max Mara była bardzo radykalnym, nowym pomysłem, kiedy powstała w latach pięćdziesiątych. Chodziło o to, by ubierać kobiety tak, by mogły odnieść sukces. W tej chwili wiele się mówi o feminizmie w modzie, ale Max Mara robi to w sposób niezauważalny od 40 lat.

Jak udaje mu się utrzymać zainteresowanie marką po tylu latach? Przede wszystkim chodzi o to, aby wyglądać i czuć się pięknie. Nie chodzi o bycie eksperymentalnym płótnem na dziwaczne pomysły. Najlepsza włoska kultura – w sztuce, w jedzeniu, a także w modzie – zawsze stara się przedstawić jako coś dostępnego i uniwersalnego.

Włoska marka wyznacza standardy

Ta strategia chyba się sprawdza – roczne przychody ze sprzedaży Max Mary sięgają miliarda funtów (!), a konkurencja spogląda z zazdrością… Zresztą nie tylko na liczby. Nienachalny empowerment i odnalezienie sposobu, by wesprzeć kobiety w walce o ich sukces poprzez ubrania, to tylko jedno z osiągnięć Max Mary i jej projektanta. Marka nie staje jednak w miejscu i poprzeczkę podnosi coraz wyżej. Przykład?

Ubiegłoroczny pokaz kolekcji na jesień-zimę 17/18 w Mediolanie. Na wybiegu pojawia się Halima Aden, modelka w hidżabie. Ryzykowny krok? Być może, ale także zdecydowanie początek czegoś większego. Pokaz Max Mary stał się dla Halimy oficjalną przepustką do świata mody (pojawiła się ostatnio na okładce majowego numeru brytyjskiego „Vogue’a”). Max Mara natomiast po raz kolejny udowodniła, że to kobieta i jej potrzeby leżą w centrum zainteresowań marki.

Anonimowość sposobem na sukces?

Mimo że pomysły – czy to na kolekcję, czy ten dotyczący wyboru muzułmańskiej modelki – pochodzą od projektanta, w mediach przypisywane są Max Marze – marce. Co na to projektant? Jak przyznał w wywiadzie dla „The Guardian”: Nie zacząłem się zajmować modą dla sławy, więc nie potrzebuję metki Max Mara by Ian Griffiths – nie jestem aż tak egoistyczny.

Jak widać skromność ceni nie tylko w projektowaniu, ale także w życiu. I może to właśnie jest klucz do sukcesu?

>>> Przeczytaj również: Historia Marki: GANNI – najbardziej nieskandynawska ze skandynawskich marek?

Newsletter

FASHION BIZNES