REKLAMA
Dominika Żak- prezeska DeeZee

„Miliard złotych obrotu? Da się zrobić!” – rozmawiamy z Dominiką Żak, założycielką i prezes marki DeeZee

REKLAMA

Zaczynała od sprzedawania pojedynczych par na Allegro, dziś udziałowcem w jej firmie jest obuwniczy potentat – CCC. Jaką cenę zapłaciła za swój spektakularny sukces? Czy dałoby się go powtórzyć w dzisiejszych realiach? I dlaczego empatia jest największym wrogiem w pracy? Dominika Żak z DeeZee opowiada o swojej karierze Alicji Szewczyk. 

Wielu osobom wydaje się, że moda to biznes, który sam się kręci. Moi znajomi często żartują, że jak nie odniosą sukcesu w swojej branży, to założą markę modową. To rzeczywiście takie proste? 

Szczerze? Good luck. (śmiech) Jeśli ktoś myśli, że ot tak rozkręci markę, to jest w błędzie. Trudno sobie wyobrazić, że można w dzisiejszych czasach wystartować od zera i odnieść sukces, choć kto wie, może komuś mogłoby się to udać. Pytanie co dla kogo jest sukcesem? Dla mnie na początku to było sprzedanie 11 par butów. Gdy w 2005 roku założyłam DeeZee, media społecznościowe nie istniały, sklepów internetowych właściwie nie było, a Google funkcjonował dopiero od roku. Nie mogłam więc powiedzieć: „Nie wiem, ale wygoogluję o co chodzi”. Wszystkiego o e-commerce uczyłam się na własnych doświadczeniach: działając, próbując, zmieniając. Mam chyba we krwi dynamikę: w bieżącym działaniu, w rozwoju, w podejmowaniu decyzji – także tych strategicznych. Gdy zauważam, że coś jest nie tak, potrafię zmienić kierunek. Nauczyłam się tego na początku prowadzenia firmy. Uważam, że umiejętność wprowadzania zmian jest jedną z najważniejszych we współczesnym świecie. 

Zanim założyłaś DeeZee pracowałaś jako nauczycielka w warszawskim liceum im. Fredry, a jednocześnie robiłaś doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. Co w tamtym czasie wiedziałaś o prowadzeniu firmy i o branży modowej? 

O prowadzeniu firmy absolutnie nic, modą interesowałam się od dzieciństwa. Ale pewnie na tyle, na ile interesuje się nią wiele dziewcząt. Natomiast nigdy nie bałam się wyzwań – stawałam nad krawędzią i skakałam bez spadochronu. 16 lat temu roku pojawiła się okazja i z niej skorzystałam. Uwierzysz albo nie, ale pierwszych 12 par butów … dostałam. Znalazłam firmę w Anglii, która produkowała świetne buty, ale sprzedawała je tylko hurtowo.  A ja chciałam kupić jedną parę, dla siebie.  W odpowiedzi usłyszałam, że dostanę 12 par, a pieniądze oddam, jak będę mieć. Byłam w szoku. Ja, nauczycielka w szkole? Na 12 par butów musiałabym oszczędzać parę lat!  Buty przyjechały na koszt dostawcy z Anglii. Obejrzałam je: jedna para była idealna do chodzenia, trzy – OK, pozostałe to były szpile, jakich u nas nie było. Znajomy powiedział: „Sprzedaj je na Allegro”.

Czułaś euforię czy strach: „Jak ja to teraz sprzedam?” 

Nie znam uczucia strachu, boję się tylko o zdrowie moich bliskich. Zaczęłam studiować regulamin Allegro, zastanawiać się jak je wystawić, jak pokazać na zdjęciach, jak opisać. Mój ówczesny chłopak sfotografował każdą parę na moich nogach aparatem, którym robiliśmy zdjęcia na wakacjach, Wstawaliśmy o świcie, czekając na ładne światło, bo dobre zdjęcia wychodziły tylko w dni, kiedy było słońce. Wystawiałam je między 23.00 a 1 w nocy, bo tylko wtedy miałam Internet. Pierwsza partia sprzedała się w jeden dzień. Wysłałam więc pieniądze do Anglii i zapytałam: „A 36 sztuk byście mi dali?”. Wysłali, sprzedałam je od ręki. Już wtedy czułam pismo nosem. Tak już mam – wiem czy w coś wchodzić, czy nie. I rzadko się mylę. 

To się nazywa intuicja. 

Nie do końca wierzę w jej istnienie. Dla mnie intuicja to po prostu lata doświadczeń. Pochodzę z przeciętnej inteligenckiej rodziny, gdzie nie było wprawdzie biedy, ale też się nie przelewało. Z DeeZee po prostu dostrzegłam okazję do zmiany na lepsze i pewnie było w tym trochę intuicji. Nie ma we mnie zgody na tkwienie w czymś, z czego jestem niezadowolona. Podam ci przykład: w ubiegłym roku przenieśliśmy się do nowego biura, mieliśmy w nim być przez pięć lat, ale okazało się za małe, więc już zmieniamy je na inne. Gdy widzę, że coś szwankuje, szukam nowego rozwiązania. Do tego szybko podejmuję decyzje. Na szczęście, jak wcześniej wspomniałam, rzadko się mylę.  

To prawda, że na założenie DeeZee pożyczyłaś od mamy 3 tys. złotych? 

Dokładnie 3200 – tyle zapłaciłam za zbudowanie sklepu. Poszłam kiedyś na lunch ze stylistkami z „Joy’a” i one powiedziały: „Chętnie pokazałybyśmy te buty w magazynie, ale nie możemy napisać, że są do kupienia na Allegro. Zrób coś z tym”. Kolejni styliści mówili to samo: „Nie możemy podpisać Allegro”. Stwierdziłam, że trzeba stworzyć markę. Znalazłam na Allegro człowieka, który stawiał sklepy, pożyczyłam od mamy pieniądze i tak powstało DeeZee. Dzięki temu na początku mieliśmy w prasie ponad sto ukazań w miesiącu. 

Kiedy poczułaś się pewnie w modowym biznesie? 

Gdy ktoś mówi do mnie: „pani prezes”, to już od bardzo dawna nie rozglądam się dokoła o kogo chodzi. Zaczynałam od jednoosobowej działalności gospodarczej, z czasem zatrudniłam jedną, potem dwie, trzy osoby i w bardzo naturalny sposób weszłam w rolę szefowej. Natomiast niezależność finansową, która moim zdaniem jest kluczowa w prowadzeniu biznesu, osiągnęłam dopiero po siedmiu latach. Wcześniej co miesiąc drżałam czy będzie dobrze czy nie. Przez pierwszy rok istnienia DeeZee nadal pracowałam w szkole i prowadziłam zajęcia na Uniwersytecie. Później długo jeszcze dawałam w tygodniu i w weekendy korepetycje z niemieckiego, żeby mieć pieniądze na utrzymanie firmy. Na pierwsze wakacje pojechałam dopiero po kilku latach. I to bez szaleństwa, bo do Egiptu za dwa tysiące złotych. Każdą firmową złotówkę reinwestowałam, swoją pensję wydawałam z notesem w dłoni: tyle na jedzenie, tyle na rachunki. Wstawałam o 4.00 lub 5.00, w szlafroku piłam pierwszą z dziesięciu kaw dziennie, odpowiadałam na maile, pakowałam paczki, rozmawiałam z klientami. Liczyłam ile butów mogę zamówić, na ile mnie stać. Raz było lepiej, raz gorzej, pieniędzy wystarczało na tyle, żeby przetrwać. Po 2012 roku też nie było tak, że sukces gonił sukces. Ale już wiedziałam, że chcę to robić i że bez inwestora się nie obejdzie, bo ani od rodziny, ani od banku nie dostanę takich pieniędzy, które pozwolą mi rozwinąć DeeZee. 

W 2018 roku w DeeZee zainwestował obuwniczy gigant – CCC. Odetchnęłaś z ulgą? 

Poczułam spełnienie, a przede wszystkim pozbyłam się myśli: „Co będzie dalej?” Jeśli nie masz pieniędzy „z domu” albo nie jesteś Elonem Muskiem, któremu każdy kolejny biznes tylko pomnaża miliony na koncie, to masz wiele ograniczeń. Asortymentu więcej nie kupisz, bo nie masz pieniędzy. Specjalistów nie zatrudnisz, bo cię nie stać. Dopiero w 2018 roku zyskałam poczucie, że świat stoi przed DeeZee otworem. 

W branży modowej kultywuje się mit sukcesu, który przychodzi lekko, łatwo i przyjemnie. Ty masz odwagę mówić wprost – to ciężka praca. 

Nawet bardzo ciężka i to przez siedem dni w tygodniu. W weekendy, święta i na wakacjach muszę być zawsze dyspozycyjna. Niedawno koleżanka mnie zapytała czego najbardziej się obawiam. Zawsze bałam się, że zawiodę ludzi, którzy pracują w DeeZee. Tych, którzy dzięki DeeZee mają na spłatę raty kredytu i na dobrą szkołę dla swoich dzieci. Branie odpowiedzialności za innych jest moją słabą stroną. Bo w biznesie jeśli nie idziesz jak czołg, to empatia jest niestety często twoją słabą stroną. 

Dla mnie jest ludzką stroną. 

W biznesie nie zawsze patrzy się na człowieka – albo prowadzisz firmę probiznesowo albo nie. Mam superteam, który mnie szanuje, a kiedy pytam nowego pracownika, dlaczego zdecydował się na pracę w DeeZee, często słyszę, że z mojego powodu. Z jednej strony to najprzyjemniejsze uczucie na świecie, z drugiej – ogromna odpowiedzialność za rozwój tych ludzi, za to, żeby mieli pracę i premie, które im obiecałam. Niedawno ktoś mnie zapytał: „Jak to jest, że prowadzi pani firmę od tak dawna i nie jest pani na liście miliarderów?”. Zaczęłam się zastanawiać, w którym miejscu popełniłam błąd, że nie mieszkam teraz w pałacu. (śmiech) Jestem normalnym człowiekiem, mieszkam w bliźniaku, nie zarabiam nie wiadomo ile. Nie mówię, że prezesi z listy miliarderów nie mają serca, ale ja chyba miałam inne priorytety i to mi przeszkodziło w drodze do miliardów. Nie mogę jednak narzekać: mam superfirmę, pracuję ze świetnymi ludźmi, udało mi się założyć rodzinę i staram się łapać równowagę pomiędzy życiem zawodowym a pracą. To nie jest droga usłana różami, ale mam silny charakter i nie załamuję się. Jestem szefem na stresujące sytuacje, bo umiem sobie radzić z problemami i chyba wolę wyzwania niż constans. Constans mnie nudzi. 

Jak radzisz sobie ze stresem? 

Nie pozwalam mu wygrać. Oczywiście przejmuję się tym, że np. nie zrobię planu sprzedażowego. Ale nie jest tak, że nie śpię w nocy i patrzę w sufit oblana potem. Wstaję o 5.30 i kiedy mój partner i córka śpią, mam czas, żeby spokojnie poczytać i wypić kawę. Może to mi pomaga? Wieczorem z kolei staram się spędzić czas z córką. Najczęściej jest tak, że ona czyta, a ja siedzę obok z laptopem. 

Istnieje teoria, że nie da się być spełnioną jako matka, i spełnioną zawodowo. Zawsze jedna z tych ról jest trochę zaniedbana. 

Moim zdaniem można być i dobrą szefową i dobrą mamą, ale muszą być spełnione pewne warunki. Dla mnie warunkiem numer 1 jest wsparcie partnera. Z Marcinem, tatą mojej córki, jestem od 11 lat. Powiedziałam mu kiedyś po prostu: „Potrzebuję twojego wsparcia w tym, w tym i jeszcze w tym”. I odtąd jest OK. Marcin jest fantastycznym tatą i gdyby nie on, ja nie byłabym tak dobrą mamą. Mamy też ogromne wsparcie mojej siostry, moich rodziców i rodziny Marcina. Gdyby nie to, pogodzenie tych dwóch ról byłoby chyba niewykonalne. Mam opracowaną całą logistykę bycia mamą i szefową jednocześnie. Nie czuję, że któryś z tych obszarów zaniedbuję. Wydaje mi się wręcz, że wszystko robię fantastycznie (śmiech). Ale gdy pracowałam w szkole i jednocześnie rozkręcałam DeeZee, to zawsze coś cierpiało: albo moi uczniowie, albo bliscy. 

Za sukces zawsze płaci się jakąś cenę. Jaką Ty zapłaciłaś? 

Na przykład w ogóle nie mam życia prywatnego. Jeżeli chcesz od życia czegoś więcej, musisz pracować ciężej. Pewnie zdarza się, że komuś coś przychodzi z łatwością. Moja kariera była i nadal jest okupiona szeregiem poświęceń. Czasem drobnych jak np. rezygnacja z godziny snu. Czasem ogromnych – wyjście z koleżanką na kawę i ploteczki, nie zdarzyło mi się od 14 czy 15 lat. Kiedyś miałam paczkę 14-16 znajomych, bardzo się przyjaźniliśmy. Straciłam z nimi kontakt, bo nie dbałam o te relacje. Ile razy można zapraszać kogoś, kto – tak, jak ja – nigdy nie przychodzi na spotkania? Wybrałam firmę i wiedziałam, że to będzie miało konsekwencje. Nawet, gdy gdzieś z nimi jechałam, ciągle patrzyłam w telefon, szukałam wifi. Kiedyś polecieliśmy na trzy tygodnie na Filipiny. Mieszkaliśmy w dzikiej dżungli, wszyscy świetnie się bawili, a ja z obłędem w oczach i z telefonem w dłoni ciągle szukałam wifi. Stres, że jestem offline, a przecież firma może potrzebować, był ogromny. Od tamtej pory zawsze sprawdzam czy w hotelu jest dobry internet. 

Jesteś control freakiem? 

Totalnym! I w pracy i w domu. Przez długi czas uważałam, że wszystko zrobię lepiej. Nawet to, na czym się nie znałam. Dopiero gdy zobaczyłam, że mój team daje sobie radę, nauczyłam się odpuszczać. 

Stoisz na czele DeeZee od 16 lat. Co sprawia, że nadal chce Ci się chcieć? 

Ludzie. Chcę być dobrą szefową, dlatego zapisałam się do szkoły coachingu na Uniwersytecie Jagiellońskim. Odpowiedzialność, gdy słyszę: „Jestem tu dla ciebie”, trochę mnie przytłacza. Czytanie mądrych książek już mi nie wystarcza. Potrzebuję profesjonalistów, którzy powiedzą mi jak rozmawiać z pracownikami, jak ich motywować w pracy i w życiu, jak przekazywać im wiedzę. Ale też jak z nimi rozmawiać, gdy nawalą i jak ich rozliczać z zadań.
Druga sprawa to poczucie wolności. Będąc w CCC i mając inwestora czuję presję na rozwój, wynik i tak dalej, ale nie zmienia to faktu, że posiadanie firmy daje mi możliwość decydowania o sobie. Mogę wstać rano i pojechać przed pracą na paznokcie. Mogę wziąć wolne, kiedy chcę. Mama pożyczyła mi 3 tys. zł na założenie firmy, a ja po latach kupiłam jej w podziękowaniu mieszkanie, bo miałam wolność wyboru, co zrobię ze swoimi pieniędzmi. To nieocenione uczucie. 

Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w prowadzeniu firmy? 

Po pierwsze ludzie. To, żeby chcieli zostać w firmie i pomagać mi ją rozwijać. Po drugie podołanie wymaganiom inwestora. Każdy mówi: „Super, że masz inwestora! Tyle pieniędzy!” To jedna strona medalu. Druga to ciągłe ciśnienie. Wzrosty, wzrosty, wzrosty… I za mało, i za mało, i za mało… Trzeba mieć silny charakter, żeby to wytrzymać. Na szczęście mam fajnego szefa, a zarząd CCC to dla mnie najwyższa klasa managementu. Cały czas się od nich uczę i nie wstydzę się do tego przyznać. Skończyłam filologię, nie mam wiedzy biznesowej wyuczonej w księgach. Wszystko co wiem, a jest to ogromna wiedza z obszaru e-commerce, nauczyłam się przez doświadczenie – metodą prób i błędów.  

A jako kobieta? Z czym musisz się mierzyć? 

 Z bardzo dużą ilością testosteronu dokoła. W zarządzie DeeZee oprócz mnie jest czterech mężczyzn, z kolei zarząd CCC tworzą sami mężczyźni. Funkcjonowanie wśród nich nie jest łatwe. 

Nie ma w DeeZee kobiet, które mogłyby wejść do zarządu? 

Sytuacja jest prosta: w zarządzie są właściciele firmy. DeeZee na początku było jednoosobową działalnością gospodarczą, później zaprosiłam do firmy trzy osoby, założyliśmy spółkę, dałam im udziały mniejszościowe. Ci mężczyźni są w zarządzie, ponieważ są współwłaścicielami DeeZee. Jesteśmy małą firmą, więc nigdy nie było potrzeby wprowadzania do zarządu dodatkowych osób. Nie mamy też dyrektorów, są stanowiska menadżerskie. Na pewno kiedyś rozbudujemy strukturę i będzie w firmie pani dyrektor, a nawet kilka.  

Gdy rozwijasz firmę, określasz sobie cele: np. sprzedać sto par butów, potem tysiąc, potem 5 tysięcy. Spłacić pożyczki, zarobić pierwszy milion, pozyskać inwestora… Jaki cel stawiasz przed sobą na tym etapie rozwoju firmy? 

Na tym etapie cele wyznacza nam inwestor: musimy zrobić miliard obrotu i mamy na to niewiele czasu. Gdy w 2018 roku wchodziliśmy do CCC, mieliśmy obrót 18 milionów złotych i byliśmy naprawdę malutką firmą. Pamiętam, że gdy trzy lata temu usłyszałam, że mamy podwoić wynik, pomyślałam: „Nie ma opcji”. Ale udało nam się. Mając doświadczenie sprzed trzech lat wiem, że ten miliard da się osiągnąć. 

Najważniejsza lekcja, jaką odrobiłaś przez tych 16 lat? 

Że najprostsze rozwiązania leżą na ulicy. Straciłam dwa lata na spotkania z potencjalnymi inwestorami, bo nie miałam odwagi odezwać się od razu do CCC. Mało tego! CCC w ogóle nie było na mojej liście potencjalnych inwestorów. Wydawało mi się, że DeeZee jest za małe, żeby pan Dariusz Miłek się nami zainteresował. Kiedy zaproponował mi spotkanie, powiedziałam: „Zawsze o tym marzyłam”. Pan Miłek zapytał: „Dlaczego sama nie przyszłaś do mnie wcześniej?”. „A jak miałabym się do pana dostać?” – odpowiedziałam. I usłyszałam: „Jak? Zadzwonić do sekretariatu i się umówić”. Od tamtej pory wiem, że trzeba mierzyć wysoko. 

Zapraszamy do współpracy

Chcesz wypowiedzieć się w publikacji, podzielić się tym, w jaki sposób udało Ci się wspiąć po szczeblach kariery lub za pomocą jakich działań osiągnęła(e)ś sukces? Pisz na adres [email protected]

Zachęcamy także do szerszej współpracy reklamowej oraz publikacji ofert pracy na stronie FashionBiznes.pl. Napisz do nas lub zadzwoń – [email protected], +48 696-833-803.

>>> Przeczytaj również: #TalentHunt: Gosia Lorek – “Będę szukać stabilizacji”… a w Hugo Boss chyba ją znalazła

REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES