REKLAMA
Michał Szulc – wywiad

Michał Szulc: “Pokonaliśmy kompleks zagranicy” [wywiad]

REKLAMA

Michał Szulc to projektant, a także wykładowca i dyrektor Instytutu Ubioru łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Choć stroni od mediów i imprez branżowych, można śmiało nazwać go ekspertem, mentorem i twórcą jednocześnie. Autorytetem. To on wprowadził do świata mody armię utalentowanych projektantów. Zapytaliśmy go o to, kim są młodzi adepci jednej z najważniejszych szkół mody w Polsce, jaki mogą mieć wpływ na kształt branży w przyszłości, a także czy zamierza wrócić ze swoją autorską marką.

Wojciech Szczot: Niedawno odbyła się w ramach Łódź Young Fashion kolejna edycja Gali Dyplomowej Instytutu Ubioru. W jakim kierunku zmierzają dyplomanci łódzkiej szkoły mody? 

Michał Szulc: Uważam, że z roku na rok nasze dyplomy są coraz lepsze. Przeszliśmy długą drogę od mody użytkowej do twórczych eksperymentów. Wydaje mi się, że młoda moda jest aktualnie pod wpływem trendów, które przychodzą do nas z Londynu. Szkoły z Wielkiej Brytanii zawsze stawiały na kreatywność i ekspresję, które dzisiaj imponują najbardziej młodym projektantom. Nie kopiujemy rozwiązań, czerpiemy z własnych doświadczeń, ale zmierzamy w tę samą estetyczną stronę projektowania, której podstawą jest indywidualizm i mówienie o rzeczach istotnych dla osób projektujących.

Czy studenci potrafią dzisiaj rozdzielić projektowanie komercyjne od projektowania dla sztuki?

Studia licencjackie są skupione na poszukiwaniu indywidualnej ekspresji i eksperymencie. Aspekt komercyjny pojawia się, choć w mniejszym stopniu, na studiach magisterskich. Kilka lat temu zrobiliśmy w pracowni ćwiczenie dedykowane współpracy z przemysłem. Wprowadziliśmy ograniczenia, pracowaliśmy na briefach. Grupa studentów i studentek realizujących projekt była do niego świetnie przygotowana, doskonale prowadziła proces projektowy, była bardzo kreatywna. Okazało się jednak, że powrót do eksperymentowania był bardzo trudny. Szybko nabywa się umiejętności dopasowania do reguł komercji – zmniejszania ilości cięć, ograniczania formy i kosztów produkcji, skupienia na użytkowości. Od tamtego czasu nie realizujemy ćwiczeń stricte komercyjnych. Uważam jednak, że uczelnie mody powinny mieć dedykowany współpracy z przemysłem kierunek.

Zobacz też: Michał Rej: “Wierzę, że my wszyscy, którzy teraz budujemy tę branżę, mamy misję, by zostawić nowy porządek dla kolejnego pokolenia”

Zawsze wydawało mi się, że jest na odwrót, że trudniej jest zrobić coś komercyjnego, niż kreatywnego. 

Wręcz przeciwnie. Spędziłem wiele lat w korporacjach i doskonale wiem, że projektowanie dla przemysłu polega głównie na bazowaniu na sprawdzonych formach i rozwiązaniach. Zmienia się detale konstrukcyjne, materiały i nadruki, ale celem jest stworzenie produktu, który jest trochę klientowi znany, ale odświeżony. Zdecydowanie łatwiej jest to zrobić osobie ekstremalnie kreatywnej, niż komuś, kto siedzi w tym od lat. Firmy odzieżowe zdają sobie z tego sprawę, dlatego tak chętnie zatrudniają projektantów od razu po ukończeniu studiów projektowych. W łódzkiej ASP nie rezygnujemy zupełnie z nauczania podejścia biznesowego. Wykształciliśmy wiele osób, które prowadzą własne, kreatywne marki i z nich żyją, albo pracują w dużych, rozpoznawalnych brandach, jak Bottega Veneta, Louis Vuitton czy Chanel, z którymi aktualnie współpracują nasze absolwentki.

Czy studenci już na poziomie studiów potrafią zrozumieć różne procesy, które rządzą branżą mody? 

Myślę, że rozumieją je lepiej od nas (śmiech). Osoby studiujące mają 19-20 lat. Wszyscy dorastali z telefonem w ręku. Media społecznościowe są dla nich naturalnym środowiskiem, znają je od podszewki. Śledzą szkoły projektowe, projektantów i marki. Nasza rola, wykładowców, jest dziś oparta głównie o mentoring. Wykorzystujemy wieloletnie doświadczenie w formie feedbacku do procesu projektowego, makiet i realizacji, projektowania spójnej kolekcji.

Czyli Instytut Ubioru łódzkiej ASP opuszczają ludzie gotowi podbijać świat? 

Zdecydowanie! Program w naszej szkole znacząco się zmienił w ciągu ostatnich kilku lat. Oprócz projektowania, uczymy też podstaw CSR-u, mediów społecznościowych czy myślenia o tworzeniu odpowiedzialnej marki. Ktoś, kto kończy edukację na łódzkiej ASP ma naprawdę szeroki wachlarz perspektyw i możliwości. Ale pamiętajmy, że studiowanie polega też na własnym rozwoju i indywidualnej nauce. To czas, w którym trzeba szukać swojej drogi i kierunku, w którym chce się podążać w przyszłości. Czerpiąc z własnych doświadczeń, namawiam studentów na założenie własnych brandów. Uważam jednak, że warto mieć równocześnie doświadczenie korporacyjne. To jest dobre zderzenie z rzeczywistością. Znam studentów, którzy na studiach byli niesamowicie kreatywni, wrażliwi artystycznie, mieli własne wizje twórcze i świetnie odnaleźli się w przestrzeni korporacji. Od lat pracują np. w LPP. Dlatego powstrzymuję się od prognozowania ścieżek kariery. Wręcz przeciwnie, uważam, że trzeba sprawdzić i wykorzystać każdą opcję. 

Czy ty jako doświadczony projektant i mentor wiesz który z Twoich studentów osiągnie sukces w modzie, a który przepadnie bez wieści?

W większości przypadków jestem w stanie powiedzieć kto dostanie się do konkursu, a kto nie. Byłem w różnych składach jurorskich tyle razy, że wiem, na co zwracają uwagę moi koledzy i koleżanki. Czy jestem w stanie powiedzieć, kto osiągnie sukces? Myślę, że to zależy od wielu czynników. Studiowanie to intensywna praca, określony harmonogram, sesje egzaminacyjne. Po dyplomie następuje naturalne rozprężenie, a samodyscyplinę trudno jest utrzymać na wysokim poziomie. Ważne jest systematyczne działanie i projektowanie.

Michał Szulc

Jakie są problemy polskiej mody? 

To temat bardzo szeroki i wielowątkowy. Młodzi projektanci mają na pewno problem w nawiązaniu relacji z mediami. Prowadzimy zajęcia na temat mediów społecznościowych i kontaktu z mediami, ośmielamy studentów, by wysyłali swoje prace do redaktorów. Reakcje są niestety mało zadowalające. Instytut Ubioru jest wspierany przez kilka tytułów i dziennikarzy. Zastanawia mnie jednak dlaczego polskie media nie chcą pisać o młodych projektantach. Standardem jest przecież wspieranie lokalnego designu przez redakcje zagraniczne.

Mamy w Polsce międzynarodowe tytuły, które właściwie o polskiej modzie nie wspominają. W wydaniach brytyjskich czy czeskich jest mnóstwo interesujących wiadomości na temat projektowych debiutantów. Zawsze marzyliśmy o promocji naszych studentek i studentów w serwisie 1 Granary, najciekawszym, opiniotwórczym, ale też bardzo restrykcyjnym, jeśli chodzi o selekcję pokazywanych tam marek i kolekcji. Udało się, 1 Granary opublikowało obszerny materiał o nas i pełną sesję zdjęciową. Chciałbym, żeby podobnie było w Polsce.

Polska moda nadal ma kompleks zagranicy? 

Nie. Myślę, że już go pokonaliśmy. Młodzi projektanci mają dzisiaj zupełnie inne podejście i pogląd na swoją karierę w branży mody. Bliżej jest im do działań performatywnych, organizacji pokazów w jakichś niekonwencjonalnych lokalizacjach, tworzenia w grupach. Działają kolektywnie. Wielu studentów ASP przyjaźni się z fotografami czy reżyserami z łódzkiej Filmówki. Współpracują, kręcą razem filmy modowe, często na bardzo wysokim poziomie. Zdecydowanie są nastawieni bardziej na rozwój, niż na szum wokół siebie. 

Czy w tym kontekście media naprawdę są dla młodych projektantów aż tak ważne? W końcu mamy Instagram czy Tik-Tok, które dają ogromne możliwości. 

Na pewno nie są najważniejsze, ale są ważne. Gwarantują prestiż, docenienie, promocję. Publikacja jest swego rodzaju certyfikatem jakości, dotarciem do szerszej grupy odbiorców. 

Bycie mentorem to wielkie wyzwanie? Potrafi obciążyć?

Praca na uczelni daje wiele satysfakcji, ale jest też wymagająca. Nie spotkałem w swojej dotychczasowej karierze takiego przepływu energii. Bycie mentorem to też wypełnianie oczekiwań. Osoby studiujące modę chcą być dostrzeżone, zaopiekowane, chcą odnieść sukces. Po drodze pojawiają się jednak rozczarowania – brak publikacji, brak dotarcia do finału konkursu, przegrana. Odpowiedzialność i emocje rozkładają się wtedy na dwie osoby, musimy sobie z nimi radzić wspólnie. I wierzę, że dajemy sobie świetnie radę.

Trzeba też pamiętać o tym, że społeczność ASP jest tworzona przez bardzo wrażliwe i delikatne osoby. Zarówno te, które studiują, ale również wykładowców. Na każdym polu mogą pojawić się konflikty i niedopasowanie. Na szczęście wypracowaliśmy rozwiązania, które sprawiają, że studiowanie w Instytucie jest rozwijające nie tylko artystycznie, ale też społecznie.

Zobacz też: Inspirować można się wszystkim. O kolekcji dyplomowej rozmawiamy z Niną Grajewską, absolwentką MSKPU

Można powiedzieć, że i ty uczysz się czegoś od swoich studentów? 

Na pewno otwierają mnie na nową estetykę, rozwiązania. Uczą na nowo patrzeć na sprawdzone przez mnie wcześniej rzeczy. Dzielą się ze mną wiadomościami, doświadczeniami, problemami. To bardzo rozwijające. Dzięki studentkom i studentom bardziej skupiłem się na modzie odpowiedzialnej. Przerabiają ubrania swoich znajomych, rodziców i babć, zamiast kupować nowe rzeczy. Szukają nowych faktur, sposobów dekoracji, zupełnie zmieniają początkową formę i tkaninę.

Co powinno się w Polsce zmienić, by z mody można było żyć na większą skalę?

Przede wszystkim należy wrócić do kształcenia w szkołach odzieżowych. Krawcowa to zawód, który jest w Polsce bardzo niedoceniany i nieopłacalny. Siła polskiego rzemiosła jest ogromna i trzeba ją ponownie wykorzystać. Byłem kiedyś w jury międzynarodowego konkursu Arts of Fashion, który odbywał się w Paryżu. Organizatorka konkursu pokazała nam 4 firmy, które współpracują z Chanel, Balenciagą i innymi wielkimi graczami. Widzieliśmy jak młodzi ludzie, tacy jak moi studenci, siedzą i wyszywają wszystko ręcznie, tkają na małych krosnach. To właśnie Chanel założyło szkołę pod Paryżem, gdzie kształci nowe pokolenia krawców. Myślę, że to będzie wyzwanie przyszłości i wzrośnie zapotrzebowanie na powrót tego typu zawodów, bo bez nich ciężko mówić o modzie.

W Polsce brakuje takiego przedsięwzięcia na kształt British Fashion Council. Organizacji, która wspierałaby finansowo młodych projektantów, oferowała im stypendia, pomagała w rozwoju kariery, w dotarciu do różnych instytucji, sponsorów. Takie projekty są widoczne w wielu innych krajach, nawet u naszych południowych sąsiadów. Taki pomysł kiełkuje w środowisku od lat i wierzę, że to się w końcu wydarzy. 

Tak jak Fashion Week? 

Nie wiem czy Fashion Week w Polsce nadal jest potrzeby. Jeśli taki projekt jak Tydzień Mody miałby się wydarzyć, to musiałby wykraczać daleko poza pokazy. Trzeba byłoby ściągnąć kupców, zorganizować wystawy i wydarzenia w nowych formułach. Myślę, że młodym ludziom klasyczne pokazy nie imponują. Szukają nowych środków wyrazu, czegoś niekonwencjonalnego. W ubiegłym roku miało miejsce w Łodzi kilka takich wydarzeń – pokaz kolektywu Dysskont, „Pokaz na ulicy” Mai Bączyńskiej, Kamila Wesołowskiego i Martyny Konieczny, pokaz realizacji z 1 i 2 roku licencjatu w Fabryce Bidermanna. Uważam, że to rozwiązania, które należy rozwijać i ewentualnie systematyzować. Pracujemy już nad wydarzeniami w tym roku, które stały się możliwe dzięki tamtym aktywnościom.

Chodzą słuchy, że wracasz do projektowania pod własnym nazwiskiem? Mamy się spodziewać wielkiej reaktywacji marki Michał Szulc? 

30 września kończy się moja kadencja dyrektora Instytutu Ubioru. Pozostaję wykładowcą, bez obciążenia aktywnościami związanymi z funkcją. Czekam na ten moment, bo chcę się skupić na własnych działaniach. Jaka będzie reaktywacja? Na razie dokładnie nie wiem.  W głowie siedzi mi problem związany z ekologią i wpływem mody na środowisko naturalne. Myślę o przywróceniu do obiegu mikroodpadów skór naturalnych. Niczego jednak nie planuję, działam spontanicznie. Zobaczymy co się z tego urodzi. 

Jako projektant pracujesz od 2005 roku, czyli można śmiało powiedzieć, że osiągnąłeś już dojrzałość zawodową. Jakbyś ocenił ten czas z Twojej perspektywy? 

Te 19 lat minęło jak sekunda. Branża i rynek zmieniły się nie do poznania. Wierzę, że zmierzamy w dobrym kierunku. Mamy wreszcie odbiorców mody, klientów i… Internet (śmiech). Jest naprawdę wiele możliwości. Pojawia się bardzo dużo nowych nazwisk, marek, zobaczymy ile z nich przetrwa próbę czasu. Myślę, że moda w Polsce skomercjalizowała się. Przeszliśmy przez transformację z zaplecza produkcyjnego do ośrodka kreującego, produkującego i sprzedającego. Zamieniliśmy modę wieczorową na kapsułowe kolekcje do noszenia na co dzień. Zmieniamy się bardzo szybko i jesteśmy gotowi na globalną ekspansję.

W pewnym momencie Twojej kariery projektanta zacząłeś tworzyć perfumy. Ten projekt powstał z pasji czy biznesu? 

Pomysł na perfumy zrodził się prawie 14 lat temu, zupełnie przez przypadek. Zastanawiałem się jak skomercjalizować swoją pracę, jak stworzyć produkt, który będę mógł sprzedawać, ale który nie będzie związany bezpośrednio z ubraniami. Potrzebowałem również czegoś abstrakcyjnego, co będę mógł sprzedawać w Internecie. W ten sposób pojawiły się perfumy. Założyłem, że muszą być niszowe, dostępne w określonej liczbie sztuk. I tego się trzymałem. Trzy kompozycje zapachowe są już za mną. Niebawem będą dostępne w Mood Scent Bar.

Zobacz też: Wywiad z Joanną Mroczkowską: „By utrzymać się na powierzchni, trzeba nieustannie adaptować się do zmian na rynku”

Jesteśmy prawie w połowie 3. dekady XXI wieku. Czasy inflacji, kryzysu, wojen i walki rządów z nadprodukcją. Czy moda w ogóle jeszcze się komuś opłaca? 

Bez mody wrócimy do etapu jaskini (śmiech). Moda jest absolutnie potrzebna, choć jej działania muszą zostać zweryfikowane i przetransformowane. Musimy pamiętać o katastrofie ekologicznej, do której przemysł mody dokłada potężną cegiełkę. Należy zmieniać sposób dotychczasowego myślenia, podejście do zakupów, do życia w ogóle. W nadchodzących latach na pewno będzie ogromny nacisk na to, by wydłużyć życie produktów. Potrzebne są zmiany w łańcuchu dostaw. Rynek mody odpowiada za 30% wartości gospodarki w ogóle, więc z mody nie da się zupełnie zrezygnować. Myślę jednak, że pytania o “nową modę” powinny się pojawiać. 

Unia Europejska chce, by ubrania, które będą się pojawiać w sklepach, były bardziej ponadczasowe, mniej trendowe. Czy uważasz, że zrównoważona moda może wyeliminować trendy? Czy taka koncepcja w ogóle jest możliwa w czasach mediów społecznościowych? 

Ilość produktów, która jest aktualnie wytwarzana, nie jest nam potrzebna. Część produktów ląduje na wysypiskach, albo ulega spaleniu. Należy wymyślić rozwiązania, które zostaną globalnie zaakceptowane i wdrożone. System kopenhaski jest jednym z rozwiązań, które mogą zostać wcielone w życie na szeroką skalę – mniejsza, lokalna produkcja, skupienie na lepszej jakości. Sytuacja w branży zmierza zresztą w tym kierunku. Sieciówki redukują liczbę pracowników, zamykają biura na Bliskim i Dalekim Wschodzie. 

Jak ta nowa rzeczywistość wpłynie na rynek pracy? Obawiam się sytuacji, że ktoś, kto będzie chciał pracować w modzie, nie będzie w stanie się przebić, bo zmaleje ilość stanowisk pracy. 

Musimy wziąć pod uwagę to, że podejście do mobilności znacznie się zmieniło w ciągu ostatnich kilku lat. Nasi rodzice kierowali się zasadą, by wszystko – praca, dom, było w zasięgu ręki. Dzisiaj dystans nie jest już problemem, przywykliśmy do niego. Zmiany, które zajdą w modzie będą miały wpływ na gospodarkę i rynek pracy. Myślę jednak, że pojawią się jednocześnie nowe możliwości i stanowiska pracy. Jeszcze 10 lat temu nikt nie pomyślałby, że w firmach odzieżowych ważnym obszarem będą media społecznościowe, które będą dźwignią działów marketingu. Co będzie za 10 lat? Nie wiem.

Czego Ci życzyć na ten rok? 

Braku pośpiechu i znalezienia nowej projektowej drogi. 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES