REKLAMA

O pasji, która stała się pracą rozmawiamy z Adrianą Krawcewicz, ilustratorką mody

REKLAMA

Lata trzydzieste XX wieku przyniosły sporo zmian na rynku magazynów modowych. To wtedy po raz pierwszy “Vogue” zdecydował o zastąpieniu ilustrowanych okładek fotografiami. I choć wróżono rysunkom żurnalowym niełaskę i zapomnienie, te na początku XXI wieku odrodziły się na nowo. 

Adriana Krawcewicz od lat mieszka w Londynie, gdzie z sukcesami podejmuje temat ilustracji modowej oraz grafiki projektowej. Ma na swoim koncie wiele ciekawych kolaboracji oraz publikacji, które sukcesywnie powiększa. Tylko nam opowiedziała o tym, jaki wpływ na jej twórczość miał wyjazd z Polski i jak studia na London Fashion Collage otworzyły jej drzwi do międzynarodowej kariery.

Po kim odziedziczyłaś talent do rysowania?

W sumie to jestem tak zwaną czarną owcą – nikt przede mną nie był artystą. Na szczęście urodziłam się w rodzinie, gdzie ten talent był i jest bardzo wspierany.

Rozumiem, że zajęcia plastyczne w szkole należały do Twoich ulubionych?

Tak, chociaż lubiłam też języki obce, polski, zajęcia z gry na pianinie. Niestety moim zdaniem edukacja artystyczna w Polsce jest dość uboga. Myślę, że nie rozwinęłabym talentów, gdyby nie godziny rysowania po szkole i zajęcia prywatne.

Kiedy pojawiło się zainteresowanie stricte ilustracją modową? Co pociągało Cię w tej dziedzinie najbardziej?

Ilustracją modową zainteresowałam się równolegle z modą. W Polsce w tym czasie to był kierunek zupełnie nieznany. Kiedy byłam na wymianie studenckiej w wieku osiemnastu lat i mieszkałam w USA, odkryłam magazyny modowe i byłam tak zainspirowana światem z żurnali, editorialami, pięknym kreacjami, że chciałam je rysować. Dopiero potem odkryłam, że istnieje taki kierunek jak fashion illustration, czyli ilustracja mody.

Ukończyłaś University of the Arts w Londynie, największą i jednocześnie najlepszą w Europie uczelnię skupiającą się na edukacji w dziedzinie sztuki, dizajnu oraz mody. Co dzięki tym studiom wniosłaś do swojej twórczości?

Wniosłam bardzo wiele, moje postrzeganie mody, swobodę w rysunku, więcej ekspresji. Ogromnym przełomem było również odkrycie fashion film, czyli filmu modowego. Niebawem będę wydawać moje dwa teledyski (w których również występuję i napisałam do nich muzykę), a które właśnie można zaliczyć do kategorii filmu modowego. Jeden z nich jest wynikiem kolaboracji z projektantką Sophie Kulą i promuje jej kolekcję A/W 2016. Studia na LCF były niezapomnianym czasem i nauczyłam się, że ilustrację modową można przełożyć na inne formy wizualne.

Jak wyglądało Twoje pierwsze podejście do rysunku żurnalowego?

Moje pierwsze podejścia były intuicyjne, bazujące na zagranicznych magazynach modowych. Pierwsze profesjonalne podejście do tej techniki zaczęłam eksplorować na Europejskiej Akademii Sztuk, gdzie stworzyłam album z ilustracjami wykonanymi akwatintą. Warsztaty w Warszawie zorganizowane przez Fashion Project w 2010 roku z Anną Halarewicz i Endo też bardzo pomogły mi ukierunkować moją specjalizację.

Jak długo pracujesz nad jedną ilustracją? Pamiętasz ilustrację, nad którą spędziłaś najwięcej czasu?

Kiedyś miałam tendencję do pracowania nad ilustracją nawet do paru dni. Zaczęłam od tego odchodzić, gdy zauważyłam zachwyt wśród widzów nad moimi ekspresyjnymi ilustracjami. Przyzwyczajona do akademizmu wyuczonego w Polsce nie mogłam zrozumieć, jak ilustracja, która wydawała mi się prosta może tak się podobać? To była dla mnie największa bariera artystyczna do przełamania. Nadal się rozwijam i eksperymentuję, ale zauważyłam, że istotą w ilustracji modowej jest szybkość pracy i trafienia w sedno. Dlatego coraz więcej uwagi poświęcam zleceniom na żywo, gdzie liczy się tempo i precyzja, choć nadal czasem lubię posiedzieć nad bardziej rozbudowaną ilustracją. Jedną z nich na pewno była Fashion Imagination, która wygrała w konkursie na Warsaw Fashion Week w 2012 roku.

Czytaj dalej…

REKLAMA
REKLAMA

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES