Dążenie do władzy, dominacja i podniecenie – to kilka wątków z performance’u Art-Movement w reżyserii Marcina Mrozińskiego. Szerszemu gronu dał się poznać w trzeciej edycji programu You Can Dance, a obecnie współpracuje m.in. z Cirque Du Soleil. Grupa artystów tworzących pod szyldem Art–Movement właśnie zakończyła tournee po Polsce ze spektaklem Sex & Authority.
Róża Augustyniak: Z jakim odbiorem spotkało się Sex & Authority?
Marcin Mroziński: Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Najfajniejszą obserwacją było to, że goście opuszczali hotel pod wpływem mocnych emocji, uśmiechnięci, szczęśliwi. Odbiór był bardzo pozytywny. W każdym mieście występowaliśmy w piątek i w sobotę. Ostatni performance wieńczyła impreza, którą rozkręcał jeden z topowych DJ’ów w Polsce – Yuriy. Dla gości była to fajna okazja do nawiązania bliższego kontaktu z artystami. Okazało się, że możliwość napicia się lampki wina z reżyserem była dla ludzi frajdą, co stanowi dla mnie spory komplement.
Wszystkie performance miały miejsce w hotelach?
Tak. Transformowaliśmy całe piętro hotelu w Tajemniczy Dom Komnat. Scenografia, oświetlenie i muzyka tworzyły magiczną atmosferę. Zaangażowałem najlepszych w kraju artystów, którzy potrafili zaciekawić widzów historią i zachęcić do rozwiązania intrygi. W Sex & Authority brały udział m.in. osoby znane z programu You Can Dance, w tym zwycięzca piątej edycji Jakub Jóźwiak, a także Adrianna Kawecka i Natalia Madejczyk.
Czy było kilka możliwych wersji zakończenia spektaklu?
Zakończenie było jedno, ale w zależności, za którym artystą zmierzał widz i w jakich komnatach przebywał, rozszyfrowywał taką, a nie inną tajemnicę. Można było rozwiązać całą zagadkę, albo skupić się na poznaniu jednego bohatera. Każdy mógł wybrać swój szlak i opracować własną strategię. Były grupy, które skupiały się na tym, żeby jak najwięcej zobaczyć, aby później móc rozwiązać zagadkę. Inni wybierali postać, która najbardziej przypadła im do gustu i podążali za nią. Niektórzy wahali się, którą opcję wybrać, a w końcu kierowali się wyłącznie aspektem wizualnym, czyli tym, co im się najbardziej podobało. Były również grupy, które przychodziły wyłącznie doświadczać atmosfery, ponieważ wszystkie bodźce były tak ekscytujące. Muzyka też znaczenie podkręcała to, co się działo.
Kto za nią stał?
Współpracowałem z Michałem Zychem i rozumieliśmy się bez słów. Cieszę się, że zebrałem zespół fajnych ludzi, z którymi komunikacja przebiegała szybko, konkretnie i na wysokim poziomie.
A Ty nie brałeś udziału w przedstawieniu? Twoja rola ograniczała się do reżyserii?
Miałem mały epizod, ale niczego nie zdradzę. Jeżeli ktoś był czujny, mógł mnie zauważyć.
Co zainspirowało Cię do tego, żeby zrealizować własny performance?
Moje własne życie, a zwłaszcza okres ostatnich 5-7 lat. Sex & Authority to zbiór moich obserwacji, tego, co przeżyłem i sytuacji, których doświadczyłem. Długo główkowałem nad scenariuszem, bo wyzwaniem było rozpisanie historii na kilka komnat, tak, żeby wszystko składało się w czasie. Zrezygnowałem z miejsc siedzących i postanowiłem wciągnąć widzów w akcję. Zawsze byłem kreatywną osobą, a aspekt wizualny jest dla mnie istotny w każdej dziedzinie życia. Choreografia, muzyka, scenografia i kostiumy to całość, która wykreowała się w mojej głowie. Współpracuję z ludźmi, którzy realizują moje pomysły. Zaangażowałem m.in. kostiumolożkę Beatę Puzio, która przygotowała wyjątkowe stroje.
>>>Czytaj również: WYWIAD „Erotyka jest składową ludzi”. Rozmawiamy z Karoliną Bernaciak z God Save Queens
Seks i władza – to brzmi pikantnie…
Performance skierowany był do widza powyżej 18 roku życia. Poruszaliśmy mocne tematy, natomiast są to tematy, które otaczają nas w życiu codziennym. Wszystko zachowane było w artystycznym stylu, ze smakiem. Było odważnie, ale bez przesady i wulgarności. Prezentowaliśmy różnego rodzaju miłość. Uważam, że warto szerzej spojrzeć na ten aspekt. Dążenie do władzy nad samym sobą, czasem nad innymi ludźmi, chęć dominacji, ekscytacja, podniecenie, to to, co możemy spotkać w Tajemniczym Domu Komnat. Myślę, że to bardzo współczesny temat, a droga do osiągnięcia własnych celów może być etyczna lub mniej. Chciałem, żeby publiczność wychodziła z tego wydarzenia z przemyśleniami. To, co jest wyjątkowe w Art-Movement to zatarcie granicy między sceną a widzem. U nas widz może otrzeć się o artystę. Ludzie są zafascynowani faktem tak dużej bliskość i możliwością interakcji. Oczywiście nic nie jest narzucone, wybór zostaje po stronie widza.
Czy w planach masz już kolejne działania z Art-Movement?
Do tej pory skupiałem się na graniu tego performance’u. Chciałem dać ludziom czas do zapoznania się z taką formą. Marzy mi się podróżowanie z Sex & Authority za granicę. Zaczęliśmy od Polski, bo tu czuję się najpewniej. Zależało mi też, żeby moja rodzina i przyjaciele wreszcie mogli zobaczyć na żywo to, co robię. Nagrania nie oddają kontaktu z żywym artystą. Jestem urodzonym łodzianinem, mam ogromny sentyment do tego miasta, dlatego nie mogłem się doczekać występów w Łodzi.
Jesteś bardzo zajętym człowiekiem. Co pochłania twój czas poza Art-Movement?
Art-Movement pochłania większość mojego czasu. Prowadzę jeszcze solistów i grupę w Warszawie, którą przygotowuję do mistrzostw Polski. Współpracuję też z Cirque Du Soleil i zajmuję się organizacją różnego rodzaju imprez. Niekonwencjonalnie podchodzimy do tego tematu, sporo ludzi interesuje się nowymi rozwiązaniami. W Polsce cały czas jesteśmy trochę zachowawczy, a ja chciałbym otwierać ludzi na sztukę i nowe formy.
Twoje życie w dużej mierze związane jest z Kanadą.
Na przestrzeni ostatnich lat dzielę czas między Polskę a Kanadę właściwie pół na pół. W programie You Can Dance zauważyła mnie kanadyjska choreografka, która zaproponowała mi później współpracę. Dwukrotnie musiałem odmówić, ale za trzecim razem przyszła propozycja ogromnego kontraktu związanego z Canada Day – urodzinami Kanady. To wielka impreza transmitowana na żywo w narodowej telewizji. Zostałem asystentem dyrektor artystycznej całego przedsięwzięcia. Nie mogłem odmówić, anulowałem wszystkie sprawy w Polsce i po pięciu dniach byłem na miejscu. Trzy razy organizowałem już tę imprezę.
Jaką najbardziej inspirującą osobę poznałeś podczas swojej kariery?
Niesamowitym zjawiskiem jest dla mnie choreografka Geneviève Dorion-Coupal z Kanady, która ściągnęła mnie do współpracy. To kobieta, która pracuje non-stop. Jest bardzo wydajna i produktywna. Imponuje mi tym, że jest tak zmobilizowaną osobą. Tworzy niesamowite wydarzenia. Totalnie zmieniła moją wizję na temat pracy i organizacji czasu.
Jak doszło do Twojej współpracy z Cirque du Soleil?
To moja wymarzona przygoda. Myślałem, że nigdy się nie wydarzy, a udało mi się współpracować z nimi już wielokrotnie! To było bardzo wymagające, ale zarazem jedno z lepszych doświadczeń w moim życiu. Bardzo mnie ono zainspirowało i otworzyło głowę na postrzeganie sztuki z zupełnie innej perspektywy. Zadzwonili do mnie, kiedy byłem w Kanadzie i zaproponowali żebym został współchoreografem przy jednym projekcie. W pierwszej chwili pomyślałem, że pomylili numery. To była świetna współpraca. Pierwszy event zrealizowaliśmy w środku zimy na Hawajach.
Brzmi jak bajka.
Kontrakt był rzeczywiście bajeczny, ale najbardziej bajeczną rzeczą jest dla mnie teraz Art-Movement. Wszystko czego doświadczyłem stojąc na scenie było wspaniałym przeżyciem, natomiast teraz chcę czegoś więcej. Mam potrzebę tworzenia i dzielenia się tym z ludźmi.
Rozmawiała Róża Augustyniak.