K jak Korzenie. Od czego się zaczęło?
Jak to w większości przypadków bywa – od własnych zainteresowań. Zawsze byłam plastycznie i manualnie uzdolniona – wyjaśnia Kopiszka – zawsze też miałam z tyłu głowy myśl, by robić coś związanego z branżą modową. Na ASP jednak nie poszła, bo… Nie miałam jaj – opowiada – bardzo chciałam projektować ubrania, ale chyba jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to właściwie mógłby być dobry pomysł na zawód. Zdecydowałam się więc na studia techniczne, bo chciałam mieć pewność, że znajdę po nich jakąś pracę. To scenariusz i wątpliwości, z którymi pewnie większość mogłaby się identyfikować. Zanim jednak Natalia wybrała architekturę krajobrazu na Politechnice Krakowskiej, najpierw w liceum wybrała profil biologiczno-chemiczny i przymierzała się do studiowania… stomatologii.
Mam wrażenie, że studia na Politechnice – typowo inżynierskie – zapewniły mi zaplecze konieczne w pracy projektanta. Nauczyłam się na nich wszystkich potrzebnych programów, a w AutoCADZie projektuję do dziś. To zresztą wówczas zaczęła tworzyć swoją pierwszą biżuterię. Nie ukrywam, same studia mi się podobały. Szybko jednak – między innymi dzięki praktykom – musiałam się zderzyć z rzeczywistością. Zrozumiałam, że branża wygląda zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam. Zresztą, czy nie jest tak, że zwykle gdy wybieramy studia, nie zdajemy sobie w ogóle sprawy z prawdziwego charakteru danej branży? Brak artystycznych zajęć zaczynał mnie powoli męczyć, dlatego rekompensowałam go sobie robieniem rzeczy, rysunków i projektów.
W położonej blisko wydziału drukarni eksperymentowała z pierwszymi projektami: Na studiach robiliśmy makiety. Wszystko rysowaliśmy w autocadzie, a potem wycinaliśmy laserowo. Wpadłam więc na pomysł, że mogę wykorzystać program do projektowania półfabrykatów i małych elementów. Następnie własnoręcznie łączyła je ze sobą. Projekty, jeszcze wtedy robione z pleksi (w drukarni miała do wyboru tylko to lub papier) wzbudziły zainteresowanie koleżanek z roku. Potem? Potem wszystko zaczęło nabierać pędu „poczty pantoflowej”.
K jak Koncept. Skąd pomysł?
Pleksi jednak nie zaspokajało w pełni zmysłu artystycznego Kopiszki. Szukałam firmy, która mogłaby mi wyciąć moje projekty w jakimś bardziej szlachetnym materiale. To było jakieś 6 czy 8 lat temu i wówczas nie mieliśmy jeszcze na rynku – przynajmniej na tym polskim – takich maszyn, które mogłyby zrealizować moje pomysły. W czasie studiów architektonicznych robienie biżuterii wciąż jeszcze traktowała stricte jako hobby. Wszystko zmieniło się, gdy Kopiszka zdecydowała się na przeprowadzkę do Warszawy, gdzie zaczęła studiować projektowanie ubioru na MSKPU. Popłynęło – puentuje. Zaprojektowałam kolekcję ubrań i drobnych akcesoriów, miałam pokaz na Fashion Weeku w Łodzi. Zauważyłam, że sprzedawały się głównie akcesoria – dlatego w to poszłam.
Od tamtej pory Kopiszka z powodzeniem wprowadziła na rynek kilka naprawdę interesujących kolekcji. Każda z nich jest inna, wszystkie łączą jednak pewne cechy wspólne, dzięki którym łatwo można rozpoznać „rękę” autorki. Mocno siedzę w latach 60. I 70. Inspiruję się też szeroko rozumianą sztuką, pomaga mi oglądanie rzeźbiarzy, zwłaszcza tych surrealistycznych. Szczególnie lubię Hansa Arpa i jego obłe projekty. To udowadnia mi, że forma wcale nie musi być znowuż taka oczywista. Mam też… Fioła na punkcie lamp. Dochodzi do tego, że przyglądam się designerskiej lampie i zastanawiam się, czy przypadkiem nie mogłaby „zostać” kolczykiem!
Jak sama zaznacza – te wszystkie formy już były. Choć podobno w przyrodzie nic nie ginie – Kopiszka zaś znane ze sztuki motywy stara się odtwarzać w nieoczywistej formie biżuterii.
Oczywiście, obserwuję trendy. A przy tym wracam do korzeni – ostatnią mini kolekcję stworzyłam na podstawie biżuterii mojej babci, ale przerobiłam ją w bardziej minimalistyczne formy, bo wiele z sygnetów miało kamienie. Ja wolałam coś prostszego. Wydaje mi się, że kolekcja dlatego cieszy się takim zainteresowaniem, bo te formy są bardzo klasyczne, ponadczasowe. Na pewno w szafie swojej babci każdy znalazłby coś podobnego!
K jak Koszty. Czy da się założyć markę od „zera”?
Kopiszka zdołała rozwinąć swoją działalność zaraz po skończeniu studiów – przyznajmy, niewielu się to udaje. A zwłaszcza jeśli – jak ona – nie mają żadnego niemal wkładu własnego. Zdecydowałam się z dnia na dzień – przyznaje – założyłam firmę i starałam się ją prężnie rozwijać. Wyszłam z założenia, że jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem. Miałam jakieś mini oszczędności. Żadne „naście” tysięcy, tylko liczone w „tysiącu” złotych – serio. Mimo to odważyła się zrezygnować z pracy i postawić wszystko na jedną kartę. Robiłam po 3-4 sztuki ze wzoru. Kierowałam się drogą inwestycji: co się sprzedawało, to produkowałam kolejne. Inwestowałam w lepsze wykonanie, w ładniejsze opakowanie. I tak pomału, krok po kroku. Nie miałam żadnego dofinansowania, nie mogłam zrobić „wszystkiego naraz”. Musiałam obrać inną drogę.
Przez tych 5 lat Kopi jako marka bardzo się rozwinęła. Od niedawna Natalia nie proponuje swoim klientom już tylko biżuterii. Swój koncept wzbogaca o kolejne produkty, np. świece, wazony czy apaszki. W związku z tym ma obecnie dość spore grono podwykonawców. Wszystko jest produkowane w Polsce – na to stawiam, przynajmniej na razie.
Od samego początku sama prowadzi jednak swoje social media. I, jak przyznaje, sporo w rozwoju marki pomógł jej Instagram. Być w tej branży i nie mieć Instagrama to jak nie istnieć – celnie wyjaśnia. Pierwszą mini kolekcję pokazałam właśnie na Instagramie, dopiero potem przyszedł czas na platformy internetowe, założenie swojego sklepu, stacjonarnych butików. Czasem praca z social media bywa dla mnie męcząca – zwłaszcza teraz, gdy zmienione zostały algorytmy. Instagram to jednak ulubione medium klientów Kopiszki, dlatego stara się na nim być obecna: pokazuje, jak stylizować elementy biżuterii, jak o nią dbać, jak właściwie się ją produkuje. Pod hashtagiem #kopigirls można też znaleźć zdjęcia klientek w biżuterii Kopi – Natalia stara się je konsekwentnie udostępniać.
K jak Kunszt. Jak nauczyć się branży jubilerskiej?
Pamiętam, że jeszcze w moim rodzinnym mieście udało mi się znaleźć pana, który na co dzień zajmował się laserowym wycinaniem płotów. Z resztek materiału wycinał mi mniejsze elementy – nie były w idealnym stanie (czasem wręcz popalone!), ale to na nich się uczyłam.
Jeśli ktoś przejrzy jej Instagram, to zobaczy, jak bardzo zmieniała się Kopi. Bo Natalia obiecała sobie (i swoim klientom), że na laurach nigdy nie spocznie. Wciąż pragnie się rozwijać, ulepszać swoje projekty. Na tym to powinno polegać – podsumowuje. Zdaję sobie sprawę, że gdy na początku ktoś dostawał pierwsze kolczyki-oczka Kopi, to nie były one tak wykonane, lutowane jak teraz. Każdą rzecz sprawdzam, ulepszam. Staram się złocić dosyć grubą warstwą, w przeciwieństwie do większości konkurencji. Wszystko sama testuję, nosząc. Słucham komentarzy klientów i wciąż się uczę.
Jest samoukiem, a nie „złotnikiem-jubilerem” z wykształcenia. Sama więc przyznaje, że wszystko musiałam sobie na początku wymyślać „na około”. Przełomowy moment nadszedł zaś wtedy, kiedy nawiązała współpracę z pewną pracownią jubilerską – to jej zespół zaczął wykonywać dla Kopiszki projekty i realizować pomysły, których ona zrealizować nie była w stanie. Wraz z rozrostem Kopi pracownia również zaczęła się rozwijać. Ulepszyliśmy projekty, zaczęliśmy produkować większe ilości.
Oczywiście, nie wszystko zawsze idzie gładko – choć zwykle praca nad jedną kolekcją trwa miesiącami, to nad jedną Kopiszka myśli już od 4 lat. Chciałam ją zrobić wcześniej, ale technologia moich podwykonawców na początku na to nie pozwalała. Teraz możliwe, że kolekcja pojawi się na wiosnę.
Po początkach z pleksi nie ma już śladu – teraz Kopiszka korzysta przede wszystkim ze złoconego srebra i z mosiądzu. Ten drugi uznawany jest często za „mniej szlachetny” i wciąż musi walczyć z mitami o swojej jakości. Trzeba edukować ludzi – podkreśla Natalia – złocę mosiądz z prostej przcyzyczy. Też jest złoty. Jeśli mamy pierścionki ze złoconego srebra, to niestety przy użytkowaniu złoto może się z czasem zacząć ścierać, a srebro „wychodzić”. Z mosiądzem tak nie ma, nie widać go. Oczywiście, jeśli komuś zależy, to mogę dany wzór wykonać ze srebra złoconego. Mam zawsze 2 wersje kolczyków – wykonanych z obu typów surowców. Jeżeli ktoś jest uczulony, polecam srebro. Choć i tak zawsze daję sztyfty ze srebra, by chronić ucho.
Z czasem odkryła też, że mosiądz nie tylko jest bardziej plastyczny – ma też inne ukryte właściwości. Mój mosiądz nie posiada niklu i innych mocno uczuleniowych pierwiastków, co jest ważne, bo biżuterię nosimy naprawdę blisko ciała. Mosiądz to jednak bardzo poczciwy materiał do pracy; ostatnio dowiedziałam się, że ma nawet właściwości zdrowotne. Z mosiężnego nożyka do pinopresury korzystała moja fizjoterapeutka. Okazuje się, że jeśli po mosiądzu zostaje nam na skórze czarny ślad, to mamy stan zapalny w ciele! Ja miałam wtedy bardzo przeciążoną rękę w nadgarstku – nie muszę mówić, że gdy fizjoterapeutka „przejechała” po niej swoim mosiężnym narzędziem, to skóra była cała czarna!
K jak Kosmopolityzm. Co po 2020 r.?
2020 był paradoksalnie – bo trudno go nazwać dobrym dla jakiejkolwiek branży – czasem intensywnego rozwoju marki KOPI. Absurdalnie dużo się działo – podsumowuje Natalia. Na początku, gdy ogłoszono lockdown, miałam moment lekkiej paniki. Musiałam przecież zamknąć butik, niepokoiłam się o zatrudnionych przeze mnie ludzi. Wkrótce jednak zaczęliśmy szybko ogarniać sprzedaż internetową. Wprowadzenie opcji darmowej przesyłki też było gestem w stronę klientów, którzy paradoksalnie zaczęli bardzo dużo zamawiać. Może z nudów? – zastanawia się Kopiszka, wspominając swoje wzmożone zakupy online w czasie lockdownu. Znowu, dzięki uważności i spostrzegawczości udało jej się trafnie odczytać zmiany w zachowaniach konsumentów. Wydaje mi się, że mój główny produkt – biżuteria – idealnie nadaje się na prezent. Sądzę, że sprzedaż rosła, bo ludzie próbowali sobie poprawić humor drobnymi upominkami – tłumaczy – W dobrym momencie zaczęłam więc „cisnąć” bardziej sprzedaż internetową i inwestować w reklamy na social mediach.
W 2020 r. otworzyła też swój kolejny butik na warszawskiej ulicy Oleandrów. To było moje marzenie – zaznacza. Nawet nie tak uwielbiana w branży prestiżowa Mokotowska co właśnie Oleandrów, nieco malutka i za dnia odcinająca się swoim spokojem od ruchliwej Marszałkowskiej. Do wybuchu pandemii Kopiszka mogła jednak o takiej lokalizacji co najwyżej – nomen omen – pomarzyć. Wcześniej wszystkie inne lokale były na Oleandrów zajęte. Jej szczęście było więc okupione nieszczęściem kogoś innego. Dokładniej mówiąc – butiku kosmetycznego. Lokal przejęła Kopiszka, która już od dłuższego czasu planowała otworzyć kolejny sklep – w tym na Nowogrodzkiej zaczął już coraz bardziej doskwierać brak przestrzeni do magazynowania. Gdy więc przypadkowo natrafiła na ogłoszenie o możliwości wynajmu przestrzeni na Oleandrów, nie wahała się ani chwili: Poszłam i podpisałam umowę. Miałam trochę oszczędności, stwierdziłam, że zaryzykuję. Albo się uda, albo nie!
Kto nie próbuje, kto nie sprawdzi, ten nie wie – chyba z takiego założenia wychodzi Natalia Kopiszka. Zamknięcie świata w „bańkach” i „lockdownach” nie wyznacza granic jej marzeń o dalszym rozwoju i na 2021 r. patrzy z nadzieją na dalszą ekspansję. Ma w tym już małe doświadczenie – jeszcze jako początkującej projektantce udało jej się znaleźć na półkach sklepu Urban Outfitters na Broadwayu. Jedna z moich znajomych postanowiła mi pomóc – opowiada – Mieszkała wtedy w L.A. Zaczęła rozsyłać PDF-y z moimi projektami do różnych marek, w tym do Urban Outfitters. Nawet nie myślałam, że odpiszą – a jednak. Poprosili o sample, po czym złożyli zamówienie na 1000 sztuk. A co teraz? A teraz nie chcę iść w sprzedaż stacjonarną, na to się jeszcze nie odważę – zaznacza, nauczona doświadczeniami z początku pandemii. Hasło na nadchodzący rok? E-commerce.