Dla Agnieszki Rosy praca nad własną marką biżuteryjną jest największą pasją. To artystka pielęgnująca w sobie miłość do sztuki, minimalizmu, czy nieustannego poszukiwania niedosłownych form. Jej produkty z dumą nosiły prawdziwie ikony stylu – Blanca Miro, Jen Wonders, czy Aimee Song. Z właścicielką Rosy porozmawialiśmy o początkach rodzinnego biznesu, procesie tworzenia biżuterii oraz zmieniających się trendach.
Rosa to rodzinna marka poszerzona o grupę przyjaciół, którzy dołączyli do projektu wraz z jego rozwojem. Jak sami zauważyli, ich ogromna siła drzemie w zaufaniu, wspólnych wartościach, szacunku do przyrody i zaangażowaniu społecznym. Czy otoczenie się bliskimi osobami jest lepszym pomysłem od zatrudnienia wyspecjalizowanej kadry? Zapytaliśmy.
RODZINNY BIZNES
Paweł Makosz, Fashion Biznes: Kiedy tak naprawdę zamarzyłaś o tym, aby stworzyć markę biżuteryjną?
Agnieszka Rosa, właścicielka marki Rosa: To było na studiach, kiedy niegdyś wymarzona architektura okazała się nie tym, co sobie wyobrażałam. W tamtym okresie zaczęłam myśleć, czym się docelowo zająć. Architektura była moim marzeniem od dzieciństwa. Podczas studiów zdałam sobie jednak sprawę, że zamiast pracować w biurze architektonicznym, chcę tworzyć coś, co będzie moje od początku do końca. Od zawsze interesowałam się modą.
Na studiach często szukałam dla siebie fajnej biżuterii, jednak takiej przemawiającej do mnie było bardzo mało. Zaczynały powstawać marki biżuteryjne, ale to były produkty dla nastolatek z tanich surowców. Ja chciałam nosić rzeczy, które będą ładne, modne i jakościowe. Tego mi jako klientce brakowało. Przerabiałam, więc starą biżuterię mamy i babci. Cięłam, lutowałam, tak aby powstało coś zupełnie nowego i świeżego.
Zadam pytanie, którym na pewno jesteś torpedowana od ponad 10 lat. Jak wyglądały początki marki?
Były dosyć spontaniczne. Może szalone. Myślę, że niewiele osób, by się na to wtedy zdecydowało. Chyba to jest część mojego DNA wyniesiona z domu dzięki moim rodzicom. Oni też zawsze mieli własne biznesy i chyba przekazali mi tę decyzyjność, by długo się nie zastanawiać tylko działać. I w zasadzie od tego momentu, w którym wypowiedziałam przy rodzicach zdanie „chciałbym mieć markę biżuterii”, do początku realizacji tego pomysłu minął tydzień.
Bazą do moich pomysłów miał być cieniutki połyskliwy (diamentowany) łańcuszek. W Polsce jednak nikt nie wykonuje łańcuszków według projektów. Dlatego pierwszym przystankiem na mojej drodze były targi biżuteryjne we Włoszech. Na targach od razu złożyłam zmówienie. To był ogromy stres – odwrotu nie było. Musiałam działać szybko. Produkcję zaczynałam z rodzinnego domu. Z garażu. W podwarszawskich Łomiankach.
Pierwszą kolekcję wykupili Twoi znajomi?
Pierwsze produkty trafiły na półki sklepów znajomej prowadzącej małe salony jubilerskie w podwarszawskich miejscowościach. Nie była ona jednak przekonana, czy ktoś kupi tę biżuterię. Była cieniutka, bardzo delikatna. Moda na tego typu produkty dopiero zaczynała kwitnąć. Zaprosiła jednak do oceny swoje ekspedientki. Dziewczyny będące moimi rówieśniczkami. One zachwyciły się tymi produktami. Ta reakcja pokazała jej, że warto wziąć ode mnie partię rzeczy. Ten początek był dla nas bardzo ważny. Mieliśmy szybki zwrot inwestycji. Mogliśmy pracować dalej.
Obecnie powstające na rynku firmy od pierwszych dni swoich działalności starają się otaczać specjalistami. Ty poszłaś inną ścieżką.
Oczywiście, gdybym miała fundusze na zatrudnienie specjalistów chętnie bym skorzystała. Uczyłam się prowadzenia firmy od podstaw i na własnych błędach. Często porażki były dotkliwe, jak na przykład wtedy, gdy znajomi namówili mnie na wynajęcie wyspy w jednej z galerii handlowych. Od początku okazało się to zupełnie nie dla nas, a na koniec zostaliśmy okradzeni… Nieobca mi też żadna praca w mojej firmie. Przez pierwsze 3 lata byłam nie tylko projektantką, ale też wykonawcą i ekspedientką w butiku. Prowadziłam też media społecznościowe i realizowałam zamówienia online. To wszystko sprawiło, że znam moją firmę od podszewki. Czuję jej puls.
Jednocześnie zaobserwowałam, że wielu firm, które startowały w tym samym czasie z dużym budżetem, którym zazdrościłam profesjonalnych kampanii i reklamy, już nie ma na rynku. Od początku bardzo wierzyłam w to, co robimy. Może zabrzmi to górnolotnie, ale chciałam tworzyć świetną biżuterię. Taką z moich marzeń. Przy okazji mając trochę frajdy i pracę, w której się spełniam. Chciałam żyć z pasji.
Przeczytaj również: Marzysz o pracy w modzie? Sprawdź, na jakim stanowisku zarobisz najlepiej
JAK POWSTAJE BIŻUTERIA
Czy wiedza, którą nabyłaś podczas studiów pomaga w projektowaniu biżuterii?
Nadal projektuję biżuterię w programach architektonicznych. (śmiech) Rysuję wszystko w metrach i później muszę przeliczać na milimetry. Myślę, że każde studia to wiedza nabyta, która później może przydać się w najmniej oczywistych sytuacjach. Na architekturze sporo mieliśmy przedmiotów artystyczno-projektowych. One pozostawiają ślad. Chociażby poczucie estetyki albo… Wiele osób twierdzi, że w naszych kolekcjach widać moją inspirację architekturą.
A dlaczego zdecydowałaś się na tworzenie ze złota?
To też właśnie wyniosłam ze studiów. Wpojono mi, że to co robię ma być nie tylko piękne, ale też trwałe, funkcjonalne i na wieki. (uśmiech) Oprócz koloru lubię jego właściwości. Nie ciemnieje. Jest to surowiec plastyczny, z którego można wykonać wiele form. Od początku naszym założeniem było byśmy kojarzyli się z jakością. Chcieliśmy, by ktoś, kto kupuje moje projekty wiedział, jak zachowa się jego biżuteria. Nasze produkty są kolekcjonerskie. Pasują do siebie. Można je mieszać. Duża w tym zasługa surowca.
Od początku było dla nas ważne, by każdy, kto kupuje biżuterię Rosy, był pewny, że to produkt nie tylko ładny, ale także jakościowy. To dla nas priorytetowe, dlatego nigdy nawet nie myślałam o tworzeniu z tańszych materiałów lub chociażby o stworzeniu drugiej, niższej linii.
Jak wygląda proces tworzenia biżuterii marki Rosa?
Jest wiele dróg. Z pewnością nie wygląda to tak, że coś projektujemy, a później zwyczajnie to produkujemy. To, że biżuteria to mała forma, nie znaczy, że można jej poświęcić mniej czasu przy projektowaniu czy wykonywaniu. Podczas każdego z etapów występuje wiele modyfikacji. Zanim powstanie docelowa biżuteria, najpierw testujemy, czy nasze wyobrażenie da się zrealizować. Robimy próbki różnych faktur i dostosowujemy optymalną technologię wykonania do danego projektu.
Cały czas szukamy nowych rozwiązań! To moja pasja. To daje mi nowe możliwości projektowe. Współpracujemy na przykład z rzeźbiarzem, który pracuje w kamieniu Wykorzystujemy jego umiejętności do naszych projektów. Każdy rzeźbiony przez niego kamień do pierścionka czy naszyjnika jest niepowtarzalny.
TRENDY W JUBILERSTWIE
Przyglądając się Waszym produktom widzę minimalizm, ponadczasowość. Jak Ty scharakteryzowałabyś wypuszczane przez Was kolekcje?
Od początku czuję na sobie pewną odpowiedzialność. Nasza biżuteria jest droga. Złoto to kruszec naprawdę szlachetny, a moje projekty wykonują artyści jubilerzy, których praca jest bardzo cenna. Uważam, że moją powinnością jest tworzenie produktów, które, mam nadzieję, nigdy nie wyjdą z mody. Chcę, aby naszą biżuterię można było kolekcjonować, łączyć. Największą satysfakcję przynosi mi, gdy widzę dziewczynę mającą na sobie produkty zarówno sprzed 10 lat, jak i sprzed 5 lat i do tego dokupującą sobie coś z nowej kolekcji.
Tak jak powiedziałeś, lubię klasyczny minimalizm, do którego zawsze chcę przemycić coś rozpoznawalnego, swój własny styl. W swoich projektach poszukuję formy, bryły idealnej, która sprawdziłaby się w biżuterii. Fascynuje mnie też praca z fakturą, zarówno metalu, jak i kamienia. Lubię wydobywać światło ze złota, załamywać je i rozszczepiać. Kamieniom poprzez rzeźbę nadaję nieoczywisty przestrzenny kształt. Bardzo lubię łączenie form.
Na początku zlecałam produkcje jubilerom, którzy często nie chcieli podejmować się realizacji moich wizji. Dodatkowo ja, dziewczynka lat dwadzieścia jeden, blondynka, nie miałam u tych doświadczonych rzemieślników żadnego autorytetu… Słyszałam często „to nie będzie się trzymało”. Testowałam jednak granice. Byłam w opozycji do tego, co było na rynku, chciałam czegoś innego. Od siedmiu lat mam własną pracownię i ludzi tak jak ja zafascynowanych tworzeniem nowych form i wychodzeniem ze schematów w jubilerstwie. Praca z nimi to przyjemność. Warto również wspomnieć, że oprócz złota korzystamy z kamieni naturalnych i z pereł. Naszym ulubionym jest onyx, kamień półszlachetny. On przewija się właściwie w każdej kolekcji. Dodatkowo wykorzystujemy brylanty, czy lapis lazuli.
Czy przy Waszej ponadczasowości staracie się podążać za trendami?
Zdecydowanie. Nie kryję wcale, że moja biżuteria to zawsze to, co sama chcę nosić w danym sezonie, a moda to mój żywioł. Trendy przemycam jednak zawsze. W jakiś niedosłowny sposób, są dla mnie inspiracją, punktem wyjścia.
A klienci bardzo zwracają uwagę na to, co jest modne? Przez ostatnie 10 lat typowy klient marki Rosa zmienił się?
Tak! Na początku klienci często pytali – po ile gram. (śmiech) Tak się wtedy w Polsce kupowało złoto, było bardziej inwestycją niż ozdobą. Dla mnie ten metal, choć oczywiście bardzo cenny jest surowcem do dalszej pracy. Teraz coraz częściej klienci chcą wiedzieć, skąd pochodzi kamień, jak produkt został wykonany. Widać, że odwiedzające nas osoby nie są przypadkowe. Są to ludzie szukający czegoś wyjątkowego, a co za tym idzie… Chcą znać idącą za biżuterią historię!
Przeczytaj również: Polska chce zakazu importu diamentów z Rosji
Zdjęcia: mat. prasowy