„Można stworzyć silną markę bez epatowania wszędzie logo” – mówi Dawid Woliński. O tym, co myśli o polskiej modzie, dlaczego zdecydował się pokazać swoją nową kolekcję tylko nielicznym i czy kiedykolwiek zacznie szyć bluzy, projektant opowiada w rozmowie z Alicją Szewczyk.
Przez wiele lat prezentowałeś tylko jedną kolekcję w roku, za to podczas spektakularnego pokazu. Z muzyką na żywo, ogromnym wybiegiem, dla kilkuset gości. W tym roku zdecydowałeś się na kameralną prezentację dla wąskiego grona klientek i mediów. Skąd ta zmiana?
Dojrzewałem do niej od wielu lat. Moda się zmienia i w każdym aspekcie, od prezentacji poprzez design aż po sprzedaż, zmierza do znacznego uproszczenia. Na czerwonym dywanie można się dziś pokazać w bluzie dresowej z kapturem i metką na wierzchu. Na świecie zostało już niewiele miejsc, w których „black tie” uważa się za wartość. Dress code, który był wyznacznikiem elegancji i dobrego stylu, przestał obowiązywać. Wszyscy musimy iść z duchem czasu i reagować na te zmiany. Myślę, że wielkie pokazy też powoli odchodzą do lamusa. Inwestują w nie – i to ogromne pieniądze – jeszcze tylko ogromne marki, dla których jest to najwygodniejszy i najlepszy sposób pokazania swoich kolekcji. W obecnych czasach pokaz musi być ciekawym spektaklem, żeby pokazać mało ciekawą modę. Wyobraź sobie pokaz Balenciagi bez widowiskowej zamieci śnieżnej, tylko w takiej formie, jak u mnie, gdzie modelki przechodzą obok gości na wyciągnięcie ręki, można dokładnie obejrzeć każdy look… Nie wytrzymałabyś tego, bo ileż można oglądać lycrę i lateks!
Twoja prezentacja nawiązywała do sposobu, w jaki na początku istnienia haute couture pokazywali swoją modę wielcy paryscy projektanci. Ale to z kolei w pewien sposób „obnaża” kolekcję. Z pierwszego, drugiego czy trzeciego rzędu nie widać niewykończonych brzegów czy ciągnących się nitek. Ale gdy modelka przechodzi tuż obok…
W ogóle się tego nie obawiałem, bo wiem z czego i jak są uszyte moje rzeczy. Zdecydowałem się na kameralną prezentację, żeby wszyscy to zobaczyli. Chciałem pokazać chociaż fragment naszej pracy, czyli tego, co się dzieje w pracowni, z czego tworzymy, jak tworzymy. Zależało mi, żeby można było tej mojej mody prawie dotknąć. Chciałem spuścić powietrze z tego całego modowego balonu. Podczas prezentacji nie było wybiegu, więc miało nie być „zimnego” chodu wybiegowego. Poprosiłem modelki, żeby zaprezentowały te rzeczy tak, jakby pokazywały je koleżankom na imprezie. Żeby zachowywały się w nich tak, jak naprawdę się w nich czują. Miały luz i dowolność w tym, co robią. Oczywiście design jest kwestią gustu – jednym się spodoba, a innym nie. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby goście zobaczyli, że cała kolekcja została uszyta z pięknych, wysokogatunkowych tkanin. I myślę, że to się udało.
Przeczytaj więcej: Dawid Woliński zaprezentował swoją najnowszą kolekcję. Zdradził: “Nie staram się być supertrendy. Słucham potrzeb kobiet”
Wspomniałeś, że nie ma już dress code’u, który kiedyś obowiązywał podczas wielkich wyjść. Od czasu wybuchu pandemii nie ma już tak wielu wielkich wyjść, co kiedyś. Jak Ty, który tworzysz kreacje szyte na miarę, odnajdujesz się w tej nowej rzeczywistości?
Wpasowałem się w niszę i tworzę dla klientów, dla których moda to więcej niż tylko kolejna sukienka w szafie. Wiele osób docenia kunszt i jakość, kocha sztukę i się nią otacza. Kupuje obrazy, piękne meble i przedmioty, o których wartości stanowi coś więcej niż ich przeznaczenie. Tak samo jest z modą – to kunszt wykonania świadczy o wartości kreacji. Moi klienci doskonale to rozumieją.
Zaczęliśmy rozmowę od tego, że moda się zmienia i zmierza w innym kierunku. Mam wrażenie, że od kilku lat na naszym rodzimym podwórku panuje stagnacja. Spektakularne modowe debiuty mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Podobnie jak marki, które wyróżniają się ciekawym designem czy koncepcją. Rzadko pojawiają się kampanie, które zapadałyby w pamięć – nie mówiąc o sesjach w magazynach. W jakim kierunku – Twoim zdaniem – zmierza polska moda?
Wszystko to, o czym mówisz jest efektem tego, że Polacy mają zbyt silnie rozwinięty zmysł marketingowy. Każdy jest nastawiony na biznes, a nie na sztukę. Jeśli sprzedaje się szara dzianina, to nagle wszyscy sprzedają szarą dzianinę. Gdy zaczyna się sprzedawać beżowa, wszyscy przestawiają produkcję na beżową. Dla wielu osób robienie w Polsce mody oznacza kopiowanie światowych marek jeden do jednego. Dziś nie rozpoznajesz już marek po kolekcjach, ponieważ wszystko zmierza w stronę „copy/paste”, w dodatku w jakości z sieciówki.
Mało komu zależy na inności i na zrobieniu czegoś, co będzie przełamywało pewnego rodzaju kanony. A na tym właśnie wybijają się zagraniczni projektanci. Oczywiście na dalszym etapie kariery muszą się dostosować do trendów, ale żaden z wielkich projektantów nie zaistniał dzięki projektowaniu szarych bluz czy sukienek w kwiaty. Nawet Richard Queen, który słynie z kwiatów i printów, robił na początku kolekcje bardzo szokujące – estetycznie pomiędzy McQeenem, Balenciagą a Vivienne Westwood. Wyobraź sobie, że uszyłby 60 garniturów. Nawet, gdyby były najlepszej na świecie jakości, nie miałby szans, żeby ktoś to dostrzegł. Dlaczego? Bo dziś wszyscy szyją garnitury!
Problemem polskich marek jest to, że ich właściciele traktują modę jak szybki i łatwy pieniądz?
Moda to nie jest łatwy pieniądz. Jestem na tym rynku już 20 lat i wiem, ile pracy wymaga stworzenie kolekcji i jak wiele trzeba poświęcić, żeby utrzymać markę z roku na rok. Tworzenie mody to niekończąca się inwestycja, a jeśli jest z tego jakiś dochód, to bardzo niestabilny.
Dlaczego więc to robisz?
Ponieważ tworzenie każdej rzeczy, która wymaga więcej pracy niż uszycie bluzy z ekstrawagancko długim sznurkiem, powoduje u mnie ciekawość i wzbudza chęć eksploracji.
Mówisz o bluzach a przecież sam ich nie projektujesz. Namawiałam Cię wiele razy na poszerzenie oferty Twojej marki o dodatki lub akcesoria – zawsze odmawiałeś. Nigdy nie chciałeś zobaczyć na ulicy ludzi w swoich projektach?
Gdyby łechtało to moją próżność, to już dawno bym to robił. Uważam jednak, że można zbudować silną markę, która będzie rozpoznawalna bez widocznego logo. Projektując, zawsze staram się, żeby było wiadomo, że to jest „Woliński”. Ale nie jestem mainstreamowym projektantem i nie kusi mnie, żeby nim być. Lubię tę swoją ekskluzywność. To, że trzeba mnie poszukać, żeby mnie kupić…
Kilka lat temu przez chwilę miałeś showroom w centrum Warszawy…
I dzięki temu wiem, że nie jest moja bajka. Fascynuje mnie proces tworzenia i to, co się dzieje między mną a tkaniną. Odpowiada mi projektowanie w intymności atelier, gdzie razem z moimi krawcowymi możemy spotkać się z klientką i dowiedzieć się czego potrzebują i jakie mają oczekiwania. Dzięki temu znam swoje klientki tak dobrze, że wiem co której będzie pasować. Zdarza się, że gdy coś zaprojektuję, wysyłam do którejś z nich zdjęcie i piszę: „Myślę, że to idealna rzecz dla ciebie”.
Klientki przyjeżdżają do Ciebie zza granicy. Nigdy nie kusiło Cię, żeby spróbować zaistnieć na innych rynkach?
Każdy z nas, projektantów, wie co znaczy wyjście na zagraniczne rynki. Na ubraniach, które się tam sprzedadzą zbudujesz markę, ale nie zarobisz, bo prowizje sięgają od 300 do 500 procent w zależności od umowy. Moja moda to moda szyta ręcznie, na wymiar. Klientka chce spotkać się ze mną na żywo, a nie kupić moje rzeczy w Dubai Mall czy innym gigantycznym centrum handlowym. Przed świętami gościliśmy w atelier klientki z Monako. W Monako swoje butiki mają wszystkie największe domy mody. W internecie masz wszystkie marki świata podane jak na tacy. A mimo to one wolą przylecieć do Warszawy do mojego atelier.
To snobizm?
Nie, to pewność, że gdy pojawią się na przyjęciu, nie zobaczą innej kobiety w takiej samej sukience. Zamawiając kreację u mnie, mają tego gwarancję. To daje im ogromny komfort.
A co daje Tobie?
Satysfakcję, że tworzę coś niepowtarzalnego. Tak naprawdę chodzi tylko o to.
Przeczytaj również: “Dostawałam prośby o zdjęcie materiału”. Kim jest “Pani od jakości”, która na Instagramie bierze pod lupę polską modę?