Dwóm krajom na świecie udało się z czasem wyrobić silną renomę w świecie mody – to, co “Made in France” lub “made in Italy” stało się synonimem dobrego gustu i jakości. Pytanie, czy zostanie tak w przyszłości? Włochy były światowym epicentrum epidemii, której pokłosie zbiera teraz branża mody… Mimo wcześniejszych zapewnień o pomocy, rząd nie jest w stanie sprostać. Czyżby włoscy producenci zostali pozostawieni samym sobie?
Kryzys made in Italy?
Miną prawie dwa miesiące odkąd włoska branża modowa otworzyła się na nowo. Otworzyła – ale na pewno nie wróciła jeszcze do dawnej rzutkości. Do tego potrzeba siły napędowej pieniądza, w której zapewnieniu miał pomóc rząd. Obiecywano wytoczenie ciężkich dział w postaci kilkuset miliardów euro. Już teraz donosi się jednak o sporych opóźnieniach w wypłatach świadczeń z państwowych zabezpieczeń społecznych (mowa tu o zasiłkach dla bezrobotnych z “casa integrazione” i o rządowym programie kryzysowych pożyczek).
Skutek? W branży mody, największym segmencie włoskiego eksportu, odpowiadającym za 40% całości produkowanych na świecie dóbr luksusowych, zagrożonych jest 580 000 miejsc pracy. Straty szacuje się na 63,4 mld euro.
Maj i czerwiec ze sporym opóźnieniem
Covid-19 wprawił w ruch domino, które trudno teraz powstrzymać. Włoska branża mody stoi przed prawdziwym wyzwaniem. Choć rząd obiecał pomoc przedsiębiorcom, to i tak w maju odnotowywano naprawdę spore opóźnienia w wypłacie świadczeń. Co gorsza, wniosków napływa naprawdę sporo, ale nie wszystkie są akceptowane. Dla przykładu, jedynie na przełomie maja i czerwca wyznaczona w tym celu komisja zaakceptowała 52% wniosków o pożyczkę w wysokości poniżej 25 000 euro i jedynie 24% tych ubiegających się o wyższą kwotę.
Włoska biurokracja nie wytrzymała także natężenia napływania kolejnych wniosków o zapomogę dla bezrobotnych. System został poddany próbie, której nie podołał – zrodził jedynie frustrację tych najbardziej dotkniętych ekonomiczno-gospodarczymi skutkami epidemii. Zmagamy się z największym kryzysem od czasów II wojny światowej – przekonywał niedawno premier Włoch Giuseppe Conte. W jego słowach trudno doszukiwać się przesady.
Nie tylko kryzys, ale i solidarność made in Italy
Pomoc jest na papierze, ale nie w praktyce – wyjaśnia z goryczą Alessandro Iliprandi, CEO firmy Bonuado, włoskiego producenta galanterii skórzanej (z którego usług korzysta m.in. Gucci).
W rozmowie dla Vogue Business Iliprandi tłumaczy, że jego firma wdrożyła program pomocy dla pracowników – w przeciwieństwie do wielu innych przedsiębiorstw o mniejszej płynności finansowej. Inne wrażenia ma jednak Marco Angeloni, CEO Fabbrica Sartoriale Italiana (współpracującej z markami takimi, jak Richemont czy Ralph Lauren). Jego zdaniem wszyscy nam płacą na czas. Ryzyko opóźnień zmniejsza się bowiem wraz z coraz bardziej rosnącym poczuciem solidarności w branży.
Idąc tropem całego łańcucha dostaw – wszyscy, poczynając od producentów tkanin aż po marki, trzymają tę samą linię frontu. Cel jest jeden, wspólny: zażegnać kryzys wywołany przez Covid-19 i pozwolić branży dalej się rozwijać. Zapłata na czas lub uiszczenie przez marki kwoty za anulowane zamówienia tkanin i surowców pozwala producentom takim, jak Fabbrica Satoriale dalej funkcjonować.
Dodajmy, że to włoscy producenci uchodzą na całym świecie za przykład wyśmienitej jakości. Nic więc dziwnego, że całej branży zależy na ich przetrwaniu. Zresztą, jeszcze przed Covid-19 niektóre marki wykupywały całe włoskie przedsiębiorstwa rzemieślnicze lub oferowały im na tyle atrakcyjne warunki współpracy, by przemysł modowy made in Italy mógł się bez przeszkód rozwijać. Przykłady? W 2019 r. grupa Capri Holdings (Michael Kors, Versace oraz Jimmy Choo) stała się właścicielem włoskiej fabryki obuwia Alberto Gozzi. LVMH od stycznia 2020 r. ma natomiast mniejszościowy pakiet udziałów w garbarni Masoni Industria Conciaria. Gucci zaś zapewnia swoim włoskim dostawcom korzystne warunki finansowania, takie same jak te, z których korzysta sam dom mody.
Przed nami jeszcze 3 słabe sezony
Przyszłość branży nie maluje się w zanadto różowych barwach. Sama Fabbrica Sartoriale Italiana odnotowała 30 (a nawet i 40) procentowy spadek liczby składanych zamówień na sezon Autumn/Winter 2020. Spodziewa się też wcale nie lepszego sezonu Spring/Summer 2021. Pod znakiem zapytania stoi również praca nad kolekcjami Autumn/Winter 2021.
O przyszłość niepokoją się producenci współpracujący z największymi i najbardziej prestiżowymi domami mody na świecie. Dla przykładu, Pelletterie Toscane to firma galanteryjna, która ma umowę podpisaną z takimi markami, jak Gucci, Hermès czy Louis Vuitton. Już teraz donosi jednak o rzadziej napływających zleceniach i o spowolnieniu tempa produkcji w całej zresztą branży mody. Podobne informacje napływają od włoskiego producenta jedwabiu Bonaudo and Serica 1870, zapewniającego tkaniny m.in. dla grupy Kering. Jego CEO, Filippo Baldazzi, zaznacza, że zwykle o tej porze roku Bonaudo and Serica 1870 było w stanie zapewnić sobie 50% wynagrodzenia. Dotychczasowe zamówienia pozwolą firmie działać spokojnie jedynie do końca lipca – to, co potem pozostaje jednak wielką niewiadomą.
Trudno się dziwić temu, że domy mody niechętnie składają kolejne zamówienia. W branży panuje ogólna niepewność, do tego podszywana strachem przed kolejnym lockdownem. Marki uważnie obserwują to, jak rozwija się sytuacja i chcą uniknąć wszelkich pochopnych wydatków, obawiając się przy tym straty klientów spowodowanej zachwianiem się światowej gospodarki. Według producentów takich, jak Ratti (firma dostarcza tkaniny m.in. do Givenchy i Elie Saab), coraz mniej projektantów decyduje się na tworzenie tzw. pre-collection. I choć ogólna chęć do spowolnienia tempa w branży i wprowadzenia zmian do kalendarza mody spotkała się z entuzjazmem, to problemy na linii supply chain, pogłębione jeszcze przez epidemię, stawiają znak zapytania nad potencjalnym sukcesem takiego przedsięwzięcia. Moda to wszak jedna wielka machina – a jej trybikami są pracownicy, producenci, projektanci… Każdy element tej układanki musi zostać wzięty pod uwagę.