Kilka lat temu wyjechał do Amsterdamu, gdzie w wieku 20 lat dostał pracę u Karla Lagerfelda. Nie miał znajomości, doświadczenia w branży mody i dużych oszczędności na koncie. Miał jednak marzenia i cele, które chciał realizować. Okazało się, że jego zdolności są w cenie. Bardzo szybko upomniała się o niego marka Calvin Klein, która zatrudniła go do działu marketingu. Dziś pracuje w największej amsterdamskiej agencji produkcyjnej i post-produkcyjnej – IHeart Studios – obsługującej marki z sektora premium. Opowiedział mi o tym jak wygląda zachodnia branża mody, a także czy zawsze chcieć znaczy móc.
Wojciech Szczot FashionBiznes.pl: Jesteś Creative Project Managerem w agencji obsługującej takie marki jak Calvin Klein czy Tommy Hilfiger. Czyli co właściwie robisz?
Alan Jakubowicz: Najprościej – zajmuję się zarządzaniem zespołem odpowiedzialnym za post-produkcję zdjęć dla marek premium. Mój zespól składa się z koordynatorów zdjęć, retuszerów, plenerów i analityków danych. Zdjęcia, które powstają w studiu PVH (globalnej korporacji zrzeszającej markami premium takimi jak Calvin Klein i Tommy Hilfiger – przyp. red) wysyłane są do mojego teamu, gdzie następnie przechodzą proces obróbki i retuszu, a także nasz finalny quality check (potwierdzenie odpowiedniej jakości i zgodności z briefem), czym zajmują się właśnie koordynatorzy zdjęć. Do moich obowiązków należy ustalanie priorytetów danych projektów, dopięcie ich w czasie i budżecie, a także utrzymywanie właściwej relacji z klientem. Zajmuję się również budowaniem strategii, usprawnianiem procesów kreatywnych i planowaniem zasobów z uwagi na prace z wieloma freelancerami i podwykonawcami. Cała komunikacja przechodzi przeze mnie, dlatego tez większość mojego typowego dnia jest wypełniona spotkaniami.
Fot. archiwum prywatne.
Jakimi projektami się zajmujecie?
AJ: Oprócz zdjęć, które trafiają finalnie na strony sklepów internetowych, w których ofercie znajdują się produkty wspomnianych marek, realizujemy też specjalne zamówienia klientów, czyli np. lookbooki dla kupców na dany sezon. Są też specjalne projekty takie jak zdjęcia na eventy, grafiki do prezentacji i wiele innych. Musimy też reagować na dodatkowe zapotrzebowania, np. specjalne zlecenia od dyrektorów artystycznych lub kreatywnych, a także departamentów tych marek jak E-commerce, Marketing, Merchandising i Sprzedaż. Bardzo ważna jest dla mnie wtedy odpowiednia koordynacja tymi projektami, tak, aby były zrealizowane na czas, i zmieściły się w budżecie, który jest na to przeznaczony. Mój zespól otrzymuje średnio 1500 zdjęć do post-produkcji dziennie, nie wspominając o formacie wideo. Dlatego jest to nieustanna współpraca pomiędzy tymi markami a moim teamem. A trzeba wiedzieć, że wiele usług kreatywnych, jak post-produkcja, są bardzo kosztowne, więc nie może tu być żadnych pomyłek i niepotrzebnie wydanych pieniędzy.
Zobacz też: Wywiad z The Odder Side: “Sukces kojarzy mi się z metą, a my tę metę cały czas przesuwamy”
“W branży kreatywnej wszyscy czują się młodzi i mają podobne spojrzenie na świat”
Jakie widzisz różnice w tym co robisz teraz, czyli w zarządzaniu zasobami i projektami, od tego, co robiłeś wcześniej?
AJ: Jestem nadal bardzo młody, więc z początku odczytywałem moje obecne stanowisko jako ogromne wyzwanie. W końcu zarządzam zespołem osób, które często są ode mnie starsze i bywa, że bardziej doświadczone. Nigdy jednak nie miałem sytuacji, w której ktoś dyskryminował mnie ze względu na mój młody wiek. W branży kreatywnej wszyscy czują się młodzi i mają podobne spojrzenie na świat. Jest to bardzo ciekawe środowisko, w którym każdy może czuć się bezpiecznie. Dlatego też w moim zespole bardzo szybko poczułem się zaakceptowany i szanowany. Wiem jak ogromny wpływ mieli na mnie moi poprzedni managerowie, dlatego też sam chciałbym być jak największym wsparciem i inspiracją dla wszystkich z mojego zespołu. Aktualnie raportuje do mnie bezpośrednio sześć osób, nie wliczając freelancerów, więc jest to ogromne wyzwanie pod kątem zarządzania.
Ważna różnica między tym, co robiłem wcześniej, a robię teraz, jest powiązana z faktem, że jestem absolutnym indywidualistą, który jest przyzwyczajony do tego, że wiele rzeczy robi sam i stara się wziąć na swoje barki jak najwięcej. Musiałem zrozumieć, że aby się rozwijać, muszę zacząć delegować pracę i wyznaczać kierunek innym. To chyba była dla mnie największa zmiana.
Fot. KAR LAGERFELD / TOMMY HILFIGER / CALVIN KLEIN
Odczuwasz czasem presję pracując dla tak dużych marek?
AJ: Presja oczywiście istnieje. W końcu są to jedne z największych marek premium na świecie. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale właśnie w Amsterdamie znajduje się globalna siedziba Tommy Hilfiger i europejska Calvin Klein. Z tego powodu zdjęcia nad którymi pracujemy są widoczne dla konsumentów i kupców na całym świecie. Więc, jak rozumiesz, jest to ogromna odpowiedzialność. Poza tym efekty naszej pracy są nieustannie przeglądane i kontrolowane przez osoby zajmujące wysokie stanowiska w tych korporacjach. Trzeba mieć świadomość również tego, że nie można żadnym potknięciem zepsuć relacji z klientem. Myślę jednak, że z czasem można się do tego wszystkiego przyzwyczaić i nauczyć jak funkcjonować w tym systemie i nie odczuwać tak wielkiej presji.
Jakie widzisz różnice między pracą po stronie marki a po stronie agencji?
AJ: Przede wszystkim – klient ma zawsze rację, Aktualnie jako wykonawca nie staram się zadowolić mojego managera, a marki, z którymi współpracuję. Jest to duża różnica między tym, co robiłem wcześniej z uwagi na zupełnie inną relację i inną zależność. To co robię ma szerszy kontekst i większy wpływ na finalny efekt. Klient wie, że może na nas liczyć, jeśli chodzi o nasze doświadczenie i naszą pozycję eksperta w obszarach kreatywnych i operacyjnych. Również wizerunkowych.
“Jeżeli kupcy nie złożą zamówienia na określoną ilość danego produktu, zostanie on wyłączony z dystrybucji.”
Jak wygląda praca z międzynarodowym zespołem?
AJ: Współpracuję z ludźmi z całego świata. W moim zespole są osoby z Grecji, Niemiec, Holandii, Chin czy Hiszpanii. Współpracuję też z freelancerami, którzy pochodzą zewsząd. To oczywiście rodzi różnice np. kulturowe lub te dotyczące mentalności. Każda narodowość ma jakieś swoje wady i zalety oraz reprezentuje określony styl życia. W tym kontekście Niemiec może być bardziej uporządkowany, a Portugalczyk wolniejszy, bardziej chaotyczny. Konflikty, które mogą występować w codziennej pracy osób różnych narodowości mogą być związane z szybkością pracy, poczuciem odpowiedzialności czy podejściem do wyrażania opinii. Są takie kultury, gdzie ktoś może bardzo otwarcie mówić o tym, co mu nie odpowiada, a są takie, gdzie mówić o tym nie wypada, więc zderzenie się tych dwóch stylów może rodzić nieporozumienia.
Myślę jednak, że ludzie, którzy pracują w międzynarodowych firmach i zespołach mają już inny mindset, są bardziej otwarci i posiadają zestaw bardziej uniwersalnych cech, również tych interpersonalnych. Na pewno nie mogę powiedzieć, bym miał w swoim zespole Włocha czy Polaka, którzy reprezentują jakieś stereotypowe cechy danej narodowości.
Fot. archiwum prywatne. Siedziba Karl Lagerfeld w Amsterdamie
Pochodzisz z Warszawy, ale karierę zdecydowałeś się rozpocząć w Amsterdamie. Czemu właśnie tam?
AJ: Do Amsterdamu wyjechałem na studia z perspektywą powrotu do Warszawy z dyplomem. Ale już na drugim roku zacząłem pracować u Karla Lagerfelda i wciągnęło mnie totalnie. Wtedy pracowano tam nad kolaboracją z Carą Delevigne. To był projekt, na który przygotowania marketingowe trwały ponad 2 lata. Ogrom pracy mnóstwa osób. Po raz pierwszy spotkałem się z czymś tak wielkim i mającym tak niewyobrażalny wpływ na rynek, konsumenta i kulturę. A także z projektem, który ma zawrotny budżet. To była dla mnie wielka szansa i świetna przygoda.
Warto zaznaczyć, że to to właśnie w siedzibie marki w Amsterdamie powstaje wszystko, co wychodzi globalnie z nazwą Karl Lagerfeld – wszystkie zdjęcia, kampanie, lookbooki, materiały do mediów społecznościowych etc. Poznałem tam wielu niesamowitych ludzi, czy nawet ikony jak Amber Valetta czy Carine Roitfeld. Miałem tez możliwość wielu podróży biznesowych, ponieważ praca dla globalnej marki zawsze wiąże się z delegacjami. Dla młodych ludzi, którzy chcą pracować w branży mody to jest bilet do kariery.
Z PR-u, przez marketing do produkcji.
AJ: Moja pierwsza praca u Karla Lagerfedla była w teamie kreatywnym, ale szybko dostałem awans z przeniesieniem do innego zespołu marketingowego w firmie. To była jednak rola bardzo nastawiona na PR i Trade Marketing, a mnie zawsze ciągnęło do czegoś bardziej twórczego. Kiedy dostałem telefon z działu HR marki Calvin Klein z zaproszeniem do rekrutacji do działu Product Marketingu wiedziałem, że to będzie dla mnie wielka szansa. Nauczyłem się tam pracy nad projektami kreatywnymi od A do Z, pracy na planie zdjęciowym i pilnowaniem każdego najmniejszego szczegółu. Również tego związanego z budżetem. To co było dla mnie nowe, jeśli chodzi o CK to ogrom wszystkiego, ilości produktów, działów, zadań i zleceń.
W mojej poprzedniej pracy, Karl Lagerfeld produkował trzy linie: womenswear, menswear i kids. Calvin Klein ma dwa podbrandy: CK i CK Jeans, w których są wszystkie inne dywizje takie jak womenswear, menswear, underwear, swimwear, accesories, sportswear, kids, można wymieniać bez końca. To oznacza, że kiedy u Karla zdjęcia do lookbooka trwały 1-2 dni, w CK mogły trwać nawet 11 dni. Żeby taka sesja się w ogóle odbyła projekt przechodzi przez niezliczoną liczbę działów i osób, by dotrzeć do marketingu. A to i tak dopiero połowa drogi. Później te zdjęcia muszą trafić do post-produkcji, retuszu czy copywriterów, którzy opisują konkretne looki.
Fot. archiwum prywatne. PVH Studios w Amsterdamie
“W Holandii nie ma takiego standardu, że ktoś przychodzi do pracy w koszuli z przypiętym identyfikatorem”
A na końcu wszystko trafia do sklepów internetowych. I produkt musi sobie jakoś radzić, tak jak został zaprezentowany.
AJ: Zanim to się wydarzy, wiele ubrań nigdy nie ujrzy światła dziennego. Jeżeli kupcy nie złożą zamówienia na określoną ilość danego produktu, zostanie on wyłączony z dystrybucji. W ten sposób projektanci nigdy nie zobaczą produktu, nad którym pracowali miesiącami i nie będą mogli go dodać do swojego portfolio. To bardzo niefortunne, ale niestety taki jest los projektantów i artystów w komercyjnym świecie, nie tylko modowym.
Jakie widzisz różnice między tym jak pracuje się w Polsce a jak w Holandii?
AJ: Swoją wiedzę na temat tego typu różnic opieram bardziej na tym, co słyszałem od znajomych i rodziny pracującej w Warszawie. Myślę że to co charakteryzuje Holandię to, to, że ludzie są tu bardziej wyluzowani. Na pewno nie ma takiego standardu, że ktoś przychodzi do pracy w koszuli z przypiętym identyfikatorem. Takie zjawisko się tu po prostu nie zdarza. To jest związane z podejściem Holendrów do życia, a także tego jaką mają kulturę pracy.
Nigdy nie spotkałem się z tym, by kogoś w sytuacjach zawodowych znieważono czy nieludzko potraktowano. Współpracownicy okazują tu sobie o wiele większy szacunek i uznanie dla wkładu innych. Istotne dla Holendrów, ale myślę też, że ogólnie dla ludzi pracujących w środowiskach międzynarodowych, jest to, że nikt tutaj nie boi się zmian, tak jak np. w Polsce. Zmiana jest ryzykiem, ale też obowiązkowym punktem w rozwoju osobistym. Tylko podejmując zmiany jesteś w stanie iść po więcej, dalej. Holendrzy zdają sobie z tego sprawę.
Czyli Polak za granicą ma więcej wyzwań, bo musi również zmienić swoje podejście?
AJ: Zdecydowanie. Sam musiałem zmienić swoje myślenie i nastawienie. Przede wszystkim o tym, że jestem gorszy, niewystarczająco utalentowany czy inteligentny, i że na pewno nie osiągnę tego, o czym marzę. Wiem, że wielu Polaków ma właśnie takie podejście. Sądzę, że to wynika z naszych polskich kompleksów. W moim przypadku rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wyprowadzka do innego kraju uświadomiła mi, że jest absolutnie odwrotnie, że mogę zrealizować swoje cele i jestem na to gotowy. Z drugiej strony, pracując w międzynarodowych firmach poznałem wielu ludzi z Polski, którzy byli na wysokich stanowiskach lub nawet dyrektorskich, w modzie, designie czy w marketingu. I to dało mi zupełnie nowy pogląd na to, że bycie Polakiem nie oznacza, że musisz odstawać lub się czegoś wstydzić. Możesz osiągnąć co tylko chcesz. To jest dla mnie bardzo inspirujące.
W Amsterdamie naprawdę nikt nie kopie pod nikim dołków?
AJ: Myślę że tutaj podejście do pracy opiera się na zasadzie “dobra zbiorowego”. Raczej każdy chce dla drugiej osoby jak najlepiej i wszyscy dążymy do tego samego celu pracując w jednym zespole czy firmie. Wadą tego może być fakt, że w tym układzie brakuje pewnego indywidualizmu, który jest obserwowalny np. w Polsce. Polacy są bardzo różni i nie chodzi tu tylko o modę, ale także o osobowość, mentalność, kulturę itd. Holendrzy są do siebie bardzo podobni. Często przywołuję pewną metaforę, która mam nadzieje, że nie obrazi żadnej ze stron. Polska jest dla mnie jak second-hand, w którym jest ogromna różnorodność. Można znaleźć tam rzeczy bardzo nieciekawe, ale też perełki na całe życie. Amsterdam za to jest jak butik, w którym oczywiście wszystko jest starannie poukładane, a cały asortyment wygląda bardzo spójnie i… monotonnie.
“Osoby na tym samym stanowisku zarabiają bardzo podobnie, niezależnie od miejsca zatrudnienia, a przynajmniej, jeśli mówimy sektorze modowym. Po prostu na daną posadę jest konkretna stawka na rynku pracy i koniec. Totalna równość”
Holandia to przede wszystkim kraj bardziej od Polski rozwinięty pod kątem gospodarczym. Ludzie bez wątpienia zarabiają lepiej. O jakich stawkach mówimy np. w Twojej branży?
AJ: Oczywiście wynagrodzenia są w Amsterdamie bardzo różne i podobnie jak wszędzie, zależą od różnych czynników, od wykształcenia, doświadczenia czy konkretnego zapotrzebowania na usługi, które się świadczy. W branży mody, jeśli chodzi o zlecenia, modelka, która pozuje do lookbooka może za jeden dzień zdjęciowy zarobić od 5 do 15 tysięcy euro. Stawka fotografa to 10-20 tysięcy euro za jeden projekt. Podobnie zarabiają tutaj stylistki, które przy bardziej wysokobudżetowych projektach mogą zarobić nawet 20 tysięcy euro za dzień. Bardzo ważne w tym kontekście są również prawa i licencje. Jak wiemy, w Polsce prawa do zdjęć marka nabywa tylko od fotografa i agencji modelek. W wielu europejskich krajach, w tym Holandii to wygląda zupełnie inaczej. Za prawa płaci się często każdemu współtwórcy danego projektu. Swoją licencję może mieć na zdjęcia stylistka czy dyrektor kreatywny, ale to wszystko zależy od projektu, zleceniodawcy i negocjacji.
To co mogę powiedzieć na pewno, to że w Amsterdamie stawki poniżej tysiąca euro za zlecenie po prostu nie istnieją. W branży modowej czy kreatywnej wynagrodzenia dla pracowników full-time mogą być różne i dostosowane do szczebla kariery. Zazwyczaj stawki managerskie to 5-8 tysięcy euro w zależności od lat doświadczenia. Jeśli ktoś już więcej osiągnął i przeszedł przez kilka miejsc pracy i awansów, to może zarobić około 8-10 tysięcy euro. Zaś dyrektor inkasuje kwoty między 10 a 20 tysięcy euro, lub więcej. Za to stawki freelancerów rządzą się już zupełnie innymi, swoimi prawami. Myślę, że standard wynagrodzeń jest bardzo podobny do tego w Polsce, tylko w innej walucie i innym przeliczniku ;)
To co podoba mi się w Amsterdamie, to to, że osoby na tym samym stanowisku zarabiają bardzo podobnie, niezależnie od miejsca zatrudnienia, a przynajmniej, jeśli mówimy sektorze modowym. Po prostu na daną posadę jest konkretna stawka na rynku pracy i koniec. Totalna równość.
Co Twoim zdaniem powoduje, że Amsterdam nadal jest tak obleganym kierunkiem imigracyjnym? Na czym polega fenomen tego miasta?
AJ: Myślę, że na różnorodności i na równych szansach. Ludzie, którzy tutaj przyjeżdżają bardzo szybko zdają sobie sprawę z tego, że nie są gorsi czy wykluczeni przez Holendrów. Co więcej, w tym mieście praktycznie wszystkie miejsca pracy w sektorze modowym (i nie tylko) funkcjonują w języku angielskim, co jest bardzo atrakcyjne dla wszystkich ekspatów. Firmy chętnie zatrudniają i transferują obcokrajowców z zagranicy, bo widzą w tym ogromne korzyści i wartość dodaną do swojego biznesu. Wiedzą, że ich wkład w rozwój firmy może być kolosalny, właśnie przez inny mindset, inne doświadczenia czy insight dotyczący np. obcych rynków. Holandia bardzo szybko zdała sobie sprawę z tego, że może otworzyć swój rynek dla ludzi z innych krajów i na tym zbiła wielki kapitał. Myślę że Polacy jeszcze nie rozumieją tego fenomenu, jak i tego, że obcokrajowcy mogą wzbogacić polski rynek i rozwinąć go, niekoniecznie zabierając innym Polakom pracę.
“W Amsterdamie nikt nie ma potrzeby obnoszenia się markami. Nikt nie wydaje pieniędzy dla statusu”
Fot. archiwum prywatne. Alan Jakubowicz w siedzibie Karla Lagerfelda i na następnym zdjęciu, w PVH Studios
Zawsze chciałeś pracować w modzie?
AJ: Idąc na studia nie wiedziałem jeszcze czym dokładnie chcę się zajmować w życiu zawodowym. Wybrałem komunikację i marketing jako bezpieczną opcję oraz coś, co mnie bardzo interesuje i stanowi dziedzinę, która daje cały wachlarz możliwości, tego co możesz robić i gdzie pracować. Myślę że mieszkając w Polsce bałem się pracować w modzie, bo wiedziałem, że w naszym systemie, moda to branża, w której nie ma tak dużego kapitału i nie da się z niej utrzymać na poziomie którym bym chciał. Ale moje myślenie bardzo szybko się zmieniło. Biznes modowy to sektor ogromnych budżetów. To niesamowicie złożony i interesujący świat, który mnie totalnie wciągnął. Myślę, że nie ma podobnej branży, w której co sezon opowiadasz jakąś nową historię.
Wygląda na to, że moda sama się do Ciebie uśmiechnęła.
AJ: Sądzę, że tak właśnie było. Kiedy wysłałem aplikację do Karla Lagerfelda, zrobiłem to na półserio. Nie wierzyłem, że jest jakikolwiek cień szansy, że dostanę tę prace. Tymczasem, w odpowiedzi na moje CV, dostałem telefon od obecnej dyrektor marketingu, która powiedziała, że zespól jest bardzo zainteresowany moim profilem. I to jest przykład tego, że nawet gdy sami w siebie nie wierzymy, to są na świecie takie osoby, które dostrzegą w tobie potencjał, tylko trzeba dać im na to szansę.
“Nie wierzę, że jeśli za kimś nie stoi talent, determinacja, chęć nauki i predyspozycje, będzie w stanie “zaprojektować” sobie sukces w danej sferze”
Jak wygląda świat mody w Amsterdamie?
AJ: Środowisko modowe w Amsterdamie jest bardzo podobne do tego w Warszawie. To jest dość mały świat, w którym transfer ludzi między markami, magazynami i agencjami jest nieustanny. Ludzie ciągle zmieniają pracę, przechodzą z jednej firmy do drugiej. Każdy zna każdego. Każdy pracował gdzieś, gdzie ktoś inny pracował wcześniej. Wyznacznikiem stylu natomiast jest Numėro Netherlands i Glamcult. Te magazyny dyktują trendy i mówią, co jest cool. Bardzo duży wpływ na krąg modowy mają też lokalne holenderskie marki takie jak Daily Paper, Olaf czy G-Star.
Myślę, że pewną różnicą jest sposób ubierania się Polaków i Holendrów w tym środowisku. W Amsterdamie trudniej jest spotkać na evencie kogoś, kto ma na sobie szpilki, awangardowe sukienki czy ubrania z widocznym logo. Tutaj wszystko jest bardziej na luzie. Jeansy, sneakersy, swetry i oversizowa marynarka. Ta różnica to jest oczywiście głębszy temat, związany w ogóle z tym jak Polacy podchodzą np. do metek, do drogich ubrań. W Amsterdamie nikt nie ma potrzeby obnoszenia się markami. Nikt nie wydaje pieniędzy dla statusu. Jeśli kupują coś droższego, to jest w stylu Quiet Luxury. Ważnym i nadużywanym słowem w Holandii jest: Onnodig (niepotrzebny w jęz. holenderskim). Jeśli coś nie jest Holendrom potrzebne, to jest to onnodig i Holendrzy nie będą wydawać na to pieniędzy.
Możesz powiedzieć sobie, że osiągnąłeś sukces? Czym w ogóle jest dla Ciebie sukces w kontekście Twojej kariery?
AJ: Osiągnąłem sukces rok temu, a także dwa lata temu. Tak naprawdę ciągle osiągam mniejsze lub większe sukcesy, bo nieustannie udaję mi się realizować cele, o których marzyłem krok wcześniej. Cały czas stawiam sobie nowe wyzwania, rozwijam się. Bardzo chciałbym w pewnym momencie mojej kariery otworzyć własny biznes w sektorze kreatywnym. Aktualnie, na branżę, w której pracuję, bardzo duży wpływ ma sztuczna inteligencja. Jest ona w stanie, przynajmniej w jakimś zakresie, wykonać pracę za wielu ludzi np. analityków, retuszerów, grafików czy copywriterów. Jej rozwój oczywiście niesie wielkie ryzyko dla rynku pracy, ale także absolutnie fascynujące korzyści, które kompletnie zrewolucjonizują branżę w najbliższych latach. Myślę że jest to kierunek, którym chciałbym podążać w przyszłości. Bo przyszłość, czy tego chcemy czy nie, związana jest właśnie z technologią.
Co powiedziałbyś komuś, kto chce iść podobną drogą?
AJ: Na pewno nie fake it till you make it. Niestety, ale nie wierzę, że jeśli za kimś nie stoi talent, determinacja, chęć nauki i predyspozycje, będzie w stanie “zaprojektować” sobie sukces w danej sferze. Najważniejszą radą, jaką mogę dać jest to, żeby wyjść z polskich kompleksów i nie bać się zmian. Wierzyć w siebie i swoje możliwości. Pozostać skromnym, bo to jest bardzo pożądane i szanowane, niezależnie od wiedzy i doświadczenia. To jest coś, co obserwowałem u moich liderów i managerów, i co mnie bardzo ukształtowało.
Ważne jest również to, by włożyć naprawdę dużo pracy w realizację swoich celów. Uważam ze ktoś kto jest myślami w pracy tylko od 9 do 17, nie zajdzie daleko. Bo w tej branży liczy się zaangażowanie, szukanie nowych możliwości i perspektyw współpracy. Trzeba być również otwartym, głodnym wiedzy, gotowym jej chłonięcia. W tej i innej pracy, zawsze trzeba się uczyć, dużo czytać, rozwijać się. To są puzzle i żeby je ułożyć, trzeba przejść pewną drogę, nabyć wiedzy z różnych dziedzin i źródeł.