Na polskim rynku marka Mandel obecna jest od ośmiu lat. Przez ten okres przyzwyczaiła konsumentów nie tylko do jakościowych oraz gustownych projektów, ale również do szczerej proekologicznej polityki. Teraz przyszedł czas rebrandingu. Klientki nie muszą się jednak obawiać. DNA pozostanie nietknięte!
„Pomiędzy tym, co piękne, a tym, co funkcjonalne nie trzeba wybierać” – ten slogan od lat przyświeca działaniom warszawskiej marki. Jak podkreśla jej założycielka, za Mandlami od początku stoi troska zarówno o rzemiosło, jak i środowisko. I to się nie zmieni. Pomimo że zmian pojawiło się wiele! O szczegółach rebrandingu marki opowiedziała nam jej inicjatorka i projektantka, Monika Kalicińska.
Przeczytaj również: Prezes zarządu marki Savicki „Dużym wyzwaniem jest, by będąc na stołku lidera, nie zatrzymać się” [wywiad]
Rebranding
Na jakie zmiany zdecydowałaś się chcąc odświeżyć wizerunek marki?
Zmieniliśmy przede wszystkim identyfikację marki. Logotyp, fonty, packaging, okucia. Ukonstytuowaliśmy DNA marki. To wszystko we współpracy z super utalentowanym zespołem Goods Goods Club, Kai Dobrzańskiej, Ady Hochmańskiej, Ewy Kucharskiej i Pauliny Gurgul. Poza tym w związku z otwarciem własnej szwalni, mogliśmy się bardziej przyjrzeć konstrukcji naszych modeli i zastanowić nad zmianami, które ulepszyłyby jakość produktów, czy usprawniły proces produkcyjny.
Dodatkowo wprowadziliśmy nowy rodzaj skór. Specjalnie dla klientów, którzy nie lubią, gdy za bardzo się ona rysuje. (uśmiech) Natomiast sam design produktów już od kilku sezonów wpisywał się w nowy pomysł na nasz brand, dlatego on wymagał jedynie drobnych zmian.
Które ze zmian mogą być najbardziej odczuwalne dla klientów?
Z pewnością logo i wydźwięk marki. Zmianą chcieliśmy przypieczętować to, co działo się u nas na social mediach już od dawna. Mocny krok w stronę świeżości. Oczywiście przy jednoczesnym zachowaniu klimatu minimalizmu. Klasyki z twistem. Nie wszystkim się podoba ten odjazd w stronę nowoczesności!
Nie tylko sprzedajcie, ale również wypożyczacie torebki. W tej kategorii Waszej działalności zmian nie będzie?
Zacznijmy od tego, że przede wszystkim jest to idea naszej marki – stosunkowo nowy i nadal rozwijający się koncept w naszym kraju. Cieszy nas, że możemy być prekursorem tego pomysłu i że coraz więcej klientów się na to decyduje. Oczywiście trzeba liczyć się z tym, że wprowadzenie usługi wypożyczeń to inwestycja dłużej terminowa niż standardowy zakup. Na końcu jednak nadal rentowna. Nie rezygnujemy z niej!
Przeczytaj również: K(B)ariery: Mateusz Tyszkiewicz: “W fotografii czasem utrwalasz rzeczywistość, czasem ją kreujesz i to w mojej pracy jest magiczne”
Kolekcja AW23
Co charakteryzuje najnowszą kolekcję marki?
Nawiązanie do różnych smaczków. (usmiech) Przede wszystkim też kierunek „slouchy”, z powiewem nuty świeżości!
Co inspirowało Cię przy tworzeniu najnowszych modeli torebek?
Nie da się ukryć, że inspiracją było jedzenie. (uśmiech) Wszystkie ciekawe formy croissantów, dumplingów, cannolo czy fortunę cookie. Poza tym potrzeba dużych luźnych toreb, czyste formy, no i oczywiście funkcjonalność. Warunkiem stworzenia slouchy bag, było to, że nadal będzie miała przegródki.
Koszty produkcji rosną coraz dotkliwiej uderzając w konkurencje. Jak Ty sobie z nimi radzisz?
Trzeba podkreślić, że ze względu na funkcjonalne środki, czy inne niespotykane patenty, nasze torebki są średnio 2-3 razy trudniejsze w wykonaniu niż torebki konkurencji. Co za tym idzie, koszt naszej produkcji jest adekwatnie wyższy, podczas gdy cena końcowa zazwyczaj podobna lub niższa. To niestety raz na jakiś czas zmusza nas do wprowadzania podwyżek. Staramy się jednak być w tym wszystkim transparentni i szczerze komunikować naszym klientom powody takich działań.
Na pewno nie godzimy się na zastąpienie drogich surowców tańszymi odpowiednikami, celem obniżenia ceny, ponieważ zależy nam na nieustannym poprawianiu jakości. Wiemy, że nasi klienci to doceniają. Niemniej, aby zachować marżę, często myślę o tym, jak usprawnić produkcję – jeżdżę na targi, inwestuję w maszyny, nowoczesne surowce i przede wszystkim w utalentowanych ludzi.
Przeczytaj również: Luksusowe kolory na nowy sezon. Tak ubierają się dziewczyny w stylu old money
Pop up przy Nowym Świecie
Co znajdziemy w pop up’ie, którego otwarcie obyło się w pierwszej połowie września?
Menu pełne torebek! Dumplingi, Cannolo, Fortune Cookie, Croissanty. A to wszystko subtelnie wyeksponowane na statement’owej scenografii wspólnie zaprojektowanej z Justyną Ukwiał, Marcinem Wydrzynskim, Kają Dobrzańską: łyżce, ciasteczku z wróżbą, puddingu czy maśle. Cała przestrzeń została stworzona w bardzo minimalistycznym, galeryjnym, „boldowym” klimacie. Na pewno jest czymś innym na naszym rynku, z czego wszyscy bardzo się cieszymy, dlatego serdecznie zapraszam przynajmniej na spacer wzdłuż witryny.
Jakie cele postawiliście przed sobą otwierając nowy salon?
Rozpoznawalność. W Warszawie jest wiele osób, które jeszcze o nas nie słyszało, dlatego postanowiliśmy wyjść z ukrycia i otworzyć się na nowych klientów. Lokalizacja, którą sobie wybraliśmy nie była przypadkowa – Plac Trzech Krzyży przyciąga osoby wpisane do naszej określonej grupy klientów. Przy okazji przestrzeń, którą udało nam się zdobyć, jest pięknym dopełnieniem naszego rebrandingu.
Co Twoim zdaniem decyduje o fenomenie pop upów?
Często są one w bardzo strategicznych miejscach, które dają ogromną szansę na wybicie się i dalsze rozwinięcie marki. Pop up’y dają też poczucie, że coś się wokół nas dzieje – nie tylko wewnątrz marki, ale także w tkance miejskiej. Są swego rodzaju dynamiką, której miasto potrzebuje.
Przeczytaj również: Polska marka Duende stawia na modę odpowiedzialną
Zdjęcie główne: mat. prasowy