„SHLOH jest przede wszystkim do zdejmowania – zedrzyj ją w toalecie, zdejmij ją na podłodze, w łóżku, ściągnij w samochodzie. I tak będzie w Tobie” – brzmi fragment Manifestu marki SHLOH, powstałej z inicjatywy Grzegorza Piotrowskiego, fotografa i studenta Szkoły Filmowej w Łodzi, oraz Patryka Raczyńskiego, początkującego przedsiębiorcy. Duet stworzył fasadę marki szytej na miarę nowoczesności, o której dziś rozmawiamy na łamach FashionBiznes.pl.
Marysia Jasek, FashionBiznes.pl: Z SHLOH wystartowaliście w połowie grudnia. Kiedy i w jakich okolicznościach pojawił się u Was pomysł na realizację tego projektu?
Patryk Raczyński: Pomysł pojawił się również w połowie grudnia, tylko rok wcześniej. Grzesiek jest przyjacielem mojej dziewczyny, która poznała nas na jego wernisażu w Krakowie. Ja sam w Krakowie mieszkałem od roku. Grzesiek przyjechał do nas na weekend i podczas rozmów opowiadał mi o modzie. “Patrz, jakie to jest świetne“, “A ta nowa kolekcja.. Wow!“, “Oni są na rynku od 3 stycznia, a 22 września…”. Pomyślałem wtedy: “Ok, nie wiem za bardzo, o czym mówisz, ale to na pewno Twój świat”.
Podczas tego weekendu Grzesiek wspomniał też, że własna marka odzieżowa to jego marzenie, co w głowie poskładało mi się trochę jak puzzle. Miałem zgromadzony kapitał i od dłuższego czasu myślałem nad jego wykorzystaniem. Kilka dni później napisałem do niego wiadomość, która w dużym skrócie brzmiała “GRZESIEK, ROBIMY TO!”.
Od początku traktowaliście odmienne zainteresowania i doświadczenia zawodowe jako zaletę, a nie przeszkodę?
Grzegorz Piotrowski: Oprócz zupełnie różnych zawodów, jakie wykonujemy na co dzień, mamy też zupełnie inne charaktery. Myślę, że od początku docenialiśmy to, że druga strona wykorzysta swój pakiet zalet, co w połączeniu nas dopełni. Oczywiście – wydaje mi się – musieliśmy się “siebie nauczyć”, aby zgodnie współpracować. Ja zajmuję się stroną kreatywną, Patryk biznesową. Mamy pełną świadomość tego, co możemy sobie nawzajem zaoferować.
Patryk Raczyński: Usłyszałem ostatnio w jednym wywiadzie, że w jeżeli w spółce jest dwóch wspólników i mają zawsze to samo zdanie, to jest o jednego za dużo. I myślę, że to w 100% racja. Proponując Grześkowi współpracę wiedziałem, że do firmy, którą chciałem otworzyć, dołącza właśnie potężny zasób informacji i umiejętności, które, co ważniejsze, są całkiem inne od tych moich. Gdyby nasze kompetencje były zbliżone w tych samych dziedzinach, współpraca byłaby pewnie o wiele cięższa.
Jak wyglądało to u Was w praktyce? Większość obowiązków, zarówno od strony kreatywnej jak i biznesowej była dla Was całkowicie nowa, więc, teoretycznie, mierzyliście się z nimi w pojedynkę.
Patryk Raczyński: Grzesiek od początku zajął się warstwą wizualną marki, tworzył jej klimat, szykował moodboardy, pomysły na same ubrania, jak i wszystko co jest dookoła nich. Same ubrania są przecież tylko elementem składowym, tego, jak odbiorcy będą nas postrzegać. Z uwagi na studiowanie w Łódzkiej Szkole Filmowej i liczne zlecenia fotograficzne znał też ludzi, z którymi mogliśmy podjąć współpracę i zajął się kontaktem z nimi.
Ja w tym czasie zajmowałem się stroną, ogólnie mówiąc, organizacyjną. Na liście moich obowiązków widniały m.in. kwestie prawne, kontakt ze szwalniami oraz dostawcami, dostosowanie kanałów sprzedaży, procesów wysyłki, zastrzeżenie znaku towarowego i tym podobne. Oczywiście informowaliśmy się na bieżąco, czym obecnie zajmuje się druga strona i na jakim jest etapie, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę. Nawet gdybyśmy chcieli, pracy było tyle, że nie byłoby na to czasu.
Czytaj również: Gabriel Data, laureat gali dyplomowej Instytutu Ubioru Łódzkiej ASP: „Chłopcy (nie) bawią się lalkami” [wywiad]
Jakie założenia względem SHLOH przyświecały Wam od początku? Manifest Waszej marki mówi m.in. o tym, że są to ubrania do zdejmowania, ubrania bez wyznania, ubrania bez orientacji seksualnej. Czy to wszystko wyklarowało się już po pierwszych dyskusjach o marce?
Grzegorz Piotrowski: Wszystkie wartości, które niesie za sobą SHLOH pojawiły się w mojej głowie bardzo szybko. Przewodnią myślą marki jest szeroko pojęta wolność. Wolność myśli, zachowań, ekspresji, czy wolność seksualna, o której dobitnie wspominamy w Manifeście. Nie są dla nas również ważne orientacja seksualna i wyznanie – to nie są aspekty, które określają człowieka. Nikt nie jest lepszy, nikt nie jest gorszy. Nie ważne, w co wierzysz, co masz między nogami, kogo zapraszasz na kolację ze śniadaniem. Najważniejsze dla nas jest to, jak traktujemy siebie nawzajem. A traktować musimy się tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Za tym idzie kolejne istotne przesłanie Manifestu – jeśli nie krzywdzisz innych, rób, co tylko chcesz. Zakładaj i zdejmuj, co tylko Ci się spodoba, tańcz do upadłego, całuj, kogo chcesz, szczytuj gdziekolwiek sobie wymarzysz. Bądź wolny i wyzwolony – czuła anarchia, kontrolowany bunt.
I to udało Ci się ująć w kampanii otwierającej SHLOH. Te ubrania da się poczuć oglądając Wasze zdjęcia i spoty. Aż proszą się o muzykę, pot i przede wszystkim – odwagę w wyrażaniu siebie. Czym dokładnie się inspirowaliście?
Grzegorz Piotrowski: Przede wszystkim imprezy rave z lat 90. – przejrzałem mnóstwo archiwalnych zdjęć i nagrań z minionych wydarzeń, by móc ująć ten specyficzny klimat w naszej kampanii i całej identyfikacji wizualnej. Oprócz tego SHLOH ukształtowało także kino. W tworzeniu kolekcji pomagał nam Elliott Kubiak, student łódzkiej ASP. Nasz wspólny moodboard do pierwszego dropu bazował m.in. na Climaxie Gaspara Noe i Requiem For A Dream Darrena Aronofsky’ego. No i muzyka! Do fotografii podchodzę często bardzo wrażeniowo, wręcz synestezyjnie- tworząc zamysł na kampanię, słuchałem muzyki, która wywoływała naturalną drogą kolejne i kolejne obrazy.
Zobacz również: Nina Grajewska, absolwentka MSKPU „Młodzi artyści muszą wyzbyć się kopiowania pracy innych twórców” [wywiad]
Czy Wasze oczekiwania względem tworzenia marki odzieżowej w Polsce zbiegły się z rzeczywistością? Czy coś, co wydawało się proste, okazało się większym wyzwaniem?
Patryk Raczyński: Produkcja. To dla nas zupełna nowość, więc wiele musieliśmy i nadal musimy się nauczyć. Wizje ubrań, które miał Grzesiek na projekty przeniósł nam projektant. Dobór materiałów był trochę z polecenia, trochę z własnej intuicji i… nieuniknionej metody prób i błędów. Często po odszyciu prototypu okazywało się, że wybrany materiał nie układa się tak, jak chcemy, nie wygląda tak, jak myśleliśmy albo szycie z niego danego projektu jest niemożliwe. Jeszcze większą trudność sprawiło nam znalezienie szwalni. Pracownie nie chciały szyć niewielkich ilości ubrań, a my nie mieliśmy zamiaru ani możliwości finansowych na rozpoczęcie produkcji od tysięcy sztuk. Drugim istotnym czynnikiem, przez który szwalnie nie decydowały się na współpracę, były nasze projekty, które są dosyć skomplikowane.
Skontaktowaliśmy się z ponad 100 szwalniami. Na początku przeszukiwaliśmy przeglądarkę, a później, zdesperowani, podzieliliśmy Polskę na pół w mapach Google i przeszukiwaliśmy miasto po mieście, szukając kontaktów. Finalnie udało nam się znaleźć dwie szwalnie, w których szyjemy nasze produkty. Jedną w Krakowie, drugą w Poznaniu.
Grzegorz Piotrowski: Dla mnie od kreatywnego oblicza marki wyzwaniem okazały się social media, które bardzo restrykcyjnie podchodzą do obrazów i video. Musiałem “cenzurować” większość pomysłów lub wręcz usuwać te, które udało nam się opublikować – okazywało się, że są zbyt kontrowersyjne, choć w moim przekonaniu nie były. Miały w sobie dawkę erotyzmu, czy cielesności, ale mam wrażenie, że reklamy, które widzimy, scrollując ekran telefonu, czy oglądając telewizję, są znacznie bardziej wyzywające. Tak czy siak, była to kolejna lekcja cierpliwości.
Patryk Raczyński: Skalę tego, jak mocno różne były nasze wstępne plany od rzeczywistości, najlepiej pokazuje fakt, że myśleliśmy o premierze w kwietniu, a nastąpiła w grudniu.
A jak było z nazwą? SHLOH jest tą „wymarzoną” czy kompromisem, na który musieliście się zgodzić?
Grzegorz Piotrkowski: Na samym początku nasza marka miała nazywać się zupełnie inaczej. Była bardziej dosadna, tłumaczyła się sama przez się. (Śmiech) Teraz jest to Shloh, który “pokochaliśmy” jeszcze bardziej. Czyta się go “szloch”, a szlochać można z wielu powodów – smutku, wielkiego szczęścia, rozkoszy. Najbliżej nam do opcji trzeciej!
Patryk Raczyński: Wcześniej był pomysł, był research w internecie. Wiedzieliśmy, że innej takiej marki nie ma – decyzja podjęta. Kiedy mieliśmy już wybraną nazwę marki, stworzone logo, różne projekty, dodatki, przyszedł czas na rejestrację znaku towarowego. Zgłosiliśmy się do rzecznika patentowego, który oznajmił nam, że faktycznie, nie ma takiej nazwy jak nasza, ale jest inna, zbyt zbliżona. Masa pracy związana z poprzednim logo i nazwą poszła na marne i trzeba było ją zacząć od nowa.
Czytaj również: Właścicielka marki Mandel. „Nie wszystkim się podoba ten odjazd w stronę nowoczesności” [wywiad]
Obecnie polskie marki idą raczej w uniwersalną codzienność, w której nie ma miejsca na ekscentryzm. Czy SHLOH jest dla Was odpowiedzią na pewną lukę odzieży klubowej dla wszystkich, bez wyjątku?
Grzegorz Piotrowski: Tak, powtarzalność jest aktualnie bardzo często zauważalna. Większość z nas kupuje ubrania w sieciówkach, gdzie – bądźmy szczerzy – jest wszędzie dokładnie to samo. Kopie kopii. Nasze ubrania idealnie nadają się na imprezę, ale większość z nich można założyć na co dzień. Kwestia odpowiedniego doboru dodatków i skomponowania całości.
Patryk Raczyński: Nie chcieliśmy być kolejną marką z prostymi projektami. Pewne standardy zostały na pewno wypracowane z tego względu, że są opłacalne i jest to powielane, ale ciężko tą drogą byłoby się wyróżnić. Czasy się zmieniają, moda się zmienia, a ludzie stają się coraz bardziej otwarci. Chcemy być otwarci razem z nimi, towarzyszyć im w ich życiu. Chcemy utożsamiać się z naszymi odbiorcami, a nie tylko sprzedawać im rzeczy.
Coraz częściej mówi się o odzieży unisex jako o przyszłości mody globalnej – to kolejny etap, poniekąd zapoczątkowany przez projektantów drugiej połowy XX wieku, uwalniania się z narzuconych nam ram. W SHLOH nieskrępowanie łączy się również ze świadomością własnej seksualności, tej, którą latami się u nas zabijało. Czy Waszym zdaniem tematy tabu, którymi obrosła Polska, mają szansę zniknąć, również w kontekście modowym?
Grzegorz Piotrowski: Wszystkie tematy tabu – małymi krokami – znikają. Wszystko jest płynne. Na początku XX wieku skandalem byłaby kobieta w spodniach – teraz mężczyźni noszą spódnice i coraz więcej osób to akceptuje. Najważniejsza jest rzetelna edukacja, która uświadamia, że każdy z nas jest inny. Poza tym, myślę, że istotne są małe, nieraz niezauważalne kroki, które finalnie budują nowy, bardziej przyjazny dla nas świat – również, a może przede wszystkim – w kwestii mody. SHLOH też przeciera ścieżki do zmiany tego myślenia. Bo czy ważne jest, po której stronie mamy guzik w spodniach lub koszuli? Nie. Najważniejsze jest, jak się w tym czujemy. Coraz więcej ludzi znajduje w sobie odwagę, żeby eksperymentować – ze stylem życia, strojem, przełamywaniem barier. Moda ma nas otwierać na świat, a nie kategoryzować.
Patryk Raczyński: Nie sądzę, aby w ciągu najbliższych lat tematy tabu całkowicie zniknęły. Zdecydowanie jednak widzimy, że idzie to w dobrym kierunku. Ludzie stają się bardziej świadomi, odważnie wyrażający siebie, swój wizerunek, co wyraźnie przekłada się na modę. Nasi odbiorcy swobodnie czują się, ubierając to, na co mają ochotę. Wychodzą poza utarte w społeczeństwie ramy, reprezentując tym samym swoją oryginalność. Unisex w Polsce może nie jest czymś nowym, ale z pewnością jest czymś wyróżniającym się, czymś, o czym się mówi, im do większej grupy odbiorców trafimy, tym większa szansa, że trafimy do klienta docelowego.
Więcej o marce SHLOH znajdziecie tu: SHLOH.EU
Zdjęcie główne: materiały SHLOH