Michał Rej to jedna z tych twarzy w polskiej branży mody, którą po prostu trzeba zapamiętać. Od lat to właśnie on odpowiada za produkcję eventów i pokazów mody w stolicy. Jest również jedną z tych osób, która przyczyniła się do zmiany perspektywy marek i firm z modą związanych, na to jak eventy powinny w istocie wyglądać. Lista klientów, z którymi współpracował, zajęłaby zapewne kilka stron, ale on nadal ma ogromny apetyt na nowe projekty. I wcale nie zamierza zwalniać tempa. Nam mówi o tym, jak wyglądała jego droga do tego, co robi teraz, a także jak zmienia się branża mody i czy łatwo się w niej utrzymać.
Wojciech Szczot FashionBiznes.pl: Zacznijmy od początku, jak to się wszystko u Ciebie zaczęło? Jak znalazłeś się w branży mody?
Michał Rej: Mój plan był taki, że miałem być reporterem. We Wrocławiu, z którego pochodzę, pracowałem jako młodszy redaktor w regionalnym oddziale stacji TVN. Stamtąd zostałem przeniesiony do redakcji „Dzień dobry TVN” w Warszawie. To było moje pierwsze zetknięcie się ze światem show-biznesu i mediów lifestylowych. We Wrocławiu zbyt wiele związanego z modą się nie działo. Jeśli ktoś chciał się z nią zetknąć, to jedynym sposobem, było oglądanie ostatnich stron w gazetach, gdzie pokazywano imprezy „z wielkiego świata”. Z DDTVN ściągnięto mnie do TVN Style. To był dla mnie przełomowy moment. Trafiłem na fantastycznych profesjonalistów, redaktorów, producentów, wydawców. Mieliśmy genialną dyrektorkę. To właśnie tam zobaczyłem, o co chodzi w produkcji, jak to wszystko wygląda. Zobaczyłem siebie w przyszłości. Wiedziałem już wtedy, że chcę to robić. I przyszedł kryzys. 2008 rok. Zwolniono całą redakcję, oprócz mnie. Jolanta Pieńkowska, z którą robiłem program, powiedziała dyrektorowi finansowemu „jeśli zwolnisz Reja, ja odchodzę”.
Dlaczego więc zdecydowałeś się wyjechać w najlepszym momencie?
To był ten moment, w którym myślałem, że tutaj już nic ciekawego na mnie nie czeka. Kryzys, brak kasy, brak perspektyw. Jeśli chodzi o branżę, w Polsce naprawdę mało się wtedy działo. Znalazłem świetny kierunek studiów media management na londyńskim Westminister University. Wiedziałem, że to była szansa na coś nowego. Dyrektorka powiedziała mi „jedź, rób te studia, będziemy tu na ciebie czekać”. Nie było się na nie łatwo dostać, to był kierunek tylko dla specjalistów z mediów z całego świata. W Londynie spędziłem kilka lat, chodziłem na eventy modowe, poznałem ludzi ze świata mediów i mody, projektantów, producentów. Wtedy zacząłem się interesować modą od strony produkcyjnej. Zobaczyłem od środka, jak to wygląda w brytyjskiej stolicy mody. W Londynie eventy modowe wyglądały całkowicie inaczej: były pełne atrakcji, wartości, które reprezentowała marka, działo się na nich zawsze coś ciekawego, co na długo zostawało w pamięci uczestników. Natomiast eventy w Warszawie nazywaliśmy wówczas „kotletami”. Imprezy służyły tylko i wyłącznie promocji produktów. Naprawdę uwierzyłem, że i w Polsce da się to robić lepiej. Trzeba tylko się odważyć i wyjść z taką propozycją do klienta.
No i wróciłeś do Polski, by wprowadzić tu mały Londyn.
W Londynie zaobserwowałem, że wszyscy projektanci wprowadzają linię „basic”. W Polsce czegoś takiego jeszcze nie było. Ten termin był bardzo egzotyczny. Powiedziałem mojemu zaprzyjaźnionego projektantowi, Łukaszowi Jemiołowi: Łukasz, zrób to. Wprowadź linię basic. To będzie hit. Łukasz chciał, bym zrobił to z nim. Narobiliśmy wokół tego dużo szumu. Dziennikarze, styliści, wszyscy byli zachwyceni. Później zrealizowałem pokaz Łukasza na łódzkim Fashion Week’u. To był pierwszy pokaz, który wyprodukowałem. Na miejscu była Kasia Sokołowska, od której bardzo dużo się nauczyłem. Pokaz był sukcesem. Łukasz przyszedł później do mnie i powiedział: „Może byś tu został?”. Zaproponował mi pracę. I tak się wszystko zaczęło.
„Nigdy nie miałem parcia na to, by w tej branży być, by o mnie pisano, by pojawiać się na zdjęciach”
Później był event z Aloha From Deer…
Współpraca z Mariuszem Macem przyniosła cykl imprez „Urodziny Aloha”. Wtedy nie znałem jeszcze wszystkich z branży. Byłem młody. Siedzieliśmy z Mariuszem i Zosią Komasą na Pudelku i sprawdzaliśmy nazwiska opisywanych tam celebrytów. Kto jest na topie? Kto nam pasuje? Wszystko robiliśmy wtedy na czuja, bo przecież nie było w Polsce żadnej szkoły, która mogłaby cię tego nauczyć. Znad morza sprowadziliśmy pod Most Poniatowskiego ledowe palmy. Wszędzie były modne w tamtym czasie flamingi. Na imprezę w nieistniejącym już klubie „Temat Rzeka” przyszli wszyscy: od Małgorzaty Kożuchowskiej, po Jessikę Mercedes. To był czas, gdy blogerki zaczęły być zapraszane na branżowe eventy. Okazało się, że nasz pomysł na eventy bogate w konceptualne, trochę teatralne scenografie, budzi zainteresowanie. Ludzie dosłownie oszaleli. Następnego dnia wszystkie media pisały o tym wydarzeniu. Event powtarzaliśmy co roku, aż w końcu zaczęli pojawiać się partnerzy i cross marketingowe akcje.
Dlaczego dziennikarz ze studia TVN24 zapragnął świata mody?
Praca w we wrocławskim oddziale TVN24 była fajną szkołą na start, ale jednocześnie uświadomiła mi, że dziennikarstwo nie jest czymś, czym chcę się zajmować. Show-biznes był pociągający, ale nie w oczywisty sposób. Nigdy nie miałem parcia na to, by w tej branży być, by o mnie pisano, by pojawiać się na zdjęciach. Moi rodzice byli blisko związani ze środowiskiem teatralnym, więc w moim rodzinnym domu często pojawiał się ktoś znany. To sprawiło, że później show-biznes nie robił na mnie większego wrażenia. Wiedziałem, że ten piękny, kolorowy świat jest wykreowany. On nie istnieje. Wielu moich kolegów i koleżanek z branży uważało, że światła fleszy i popularność to świetna platforma do radzenia sobie z kompleksami. Boleśnie przekonywali się, że tak nie jest. Jeśli masz problemy z pewnością siebie, kompleksy, to ta branża cię zje i zniszczy. To jest, koniec końców, tylko praca i tak trzeba ją traktować. Mnie nie napędzało pragnienie popularności i zewnętrznej walidacji. Motywowało mnie to, że mam możliwość zbudowania jakiegoś świata, przedstawienia swojej wizji, której następnie doświadczają ludzie. Pracujesz nad czymś wiele tygodni, czasem nawet miesięcy, i widzisz, że ludziom się to podoba. To jest fajne.
„Traktuję eventy, przy których pracuję, jak budowanie jakiejś historii”
Czyli chodziło o miłość do tworzenia pięknych rzeczy?
Mój tata jest architektem. Gdy byłem dzieckiem jeździliśmy po zamkach, pałacach lub oglądaliśmy ruiny niegdyś wspaniałych budowli. Mama, lekarka, karmiła mnie romantycznymi opowieściami, które budowały moją wrażliwość. Bardzo lubiłem takie historie jak „Przeminęło z wiatrem”, dlatego dzisiaj jestem romantykiem, który lubi tworzyć. Lubię piękne historie i piękne rzeczy. W życiu ten romantyzm niewiele mi pomaga, ale w pracy bardzo. Traktuję eventy, przy których pracuję, jak budowanie jakiejś historii. Naprawdę wierzę, że zapraszam w ten sposób ludzi do mojego domu. Jestem gospodarzem i wiem, że muszę zapewnić moim gościom wspaniały czas i atrakcje. Żeby nikt nie wyszedł i nie powiedział, że to był stracony wieczór. Wierzę, że my wszyscy, którzy teraz budujemy tę branżę, mamy misję, by zostawić jakiś nowy porządek dla tego kolejnego pokolenia, które już widać. To młodzi dziennikarze, producenci, scenografowie. Trzeba im zbudować tę przestrzeń do pracy, bo inaczej te zawody zginą.
Nie masz wrażenia, że branża była kiedyś bardzo hermetyczna? Dzisiaj na szczęście się to zmienia. Ale jeszcze kilka lat temu? Dostać się gdzieś do redakcji albo złapać poważne zlecenie? Jeśli nie masz określonej pozycji, nie znasz właściwych osób. Nie ma opcji.
Rzeczywiście tak było. Wielu ludziom wydawało się wtedy, że branża jest w pewnym sensie niedostępna, że są ponad wszystkimi. Jednocześnie nie szły za tym żadne wielkie pieniądze. To była tylko satysfakcja z bycia częścią hermetycznej grupy. Faktycznie wierzyłem wtedy, że jestem w „wielkim świecie mody”. Teraz na szczęście bardzo się to zmienia. Do Polski przyjechało mnóstwo fajnych ludzi, między innymi z Ukrainy, czy z Białorusi. Widzimy większą różnorodność. Coraz więcej osób coś robi. Nikt nie ma monopolu. Ostatnie lata, recesje, zmiany na rynku, fakt, że wiele gazet się zamknęło, sprawiło, że branża musiała ewoluować. Moda nie jest uzależniona już tylko i wyłącznie od dziennikarzy z papierowych gazet. Dziś ważni są również twórcy internetowi, influencerzy. Każdy ma dzisiaj prawo się wypowiedzieć i być wysłuchanym. Każdy może rozliczać świat mody na własną rękę, nawet anonimowo, bez większych konsekwencji.
Powiedziałeś, że to, co robisz, to jest tylko praca. A ja uważam, że jednak masz trochę misję do wykonania. Wszyscy mamy. Działając na polskim rynku, który dopiero zaczyna mieć znaczenie na modowej mapie Europy czy świata, staramy się pokazać, że tutaj też coś się dzieje fajnego. Nie pochodzimy z kraju, w którym estetyka ma duże znaczenie, jak np. we Francji, więc ty w jakimś stopniu przyczyniasz się do edukowania Polaków w tym zakresie. Że można też zrobić coś ładnie. Pokazujesz im nowe wyczucie estetyki.
Dziękuję.
Jak przetrwać w tak wymagającej branży?
Miałem taki moment w swojej karierze, kiedy zdałem sobie sprawę, z tego, że jestem w tej branży prawie dwie dekady, a robię imprezy dla 20-latków. Zastanawiałem się, czy podołam. Czy moje wizje będą zrozumiane? Kiedy ja miałem 20 lat wszystko było przecież inne. Nie było mediów społecznościowych. Goście przychodzili na imprezy, żeby się rozerwać, napić. Dzisiaj ci młodzi ludzie mają zupełnie inną świadomość, przychodzą na eventy do pracy, są bardzo samozachowawczy. Zdają sobie sprawę, że są obserwowani. Z drugiej strony na wiele więcej mogą sobie pozwolić. Influencerzy nie muszą się dzisiaj obawiać, że za krzakiem czeka paparazzi. To jest już zupełnie inny świat. Inna rzeczywistość. W jakiś sposób nauczyłem się w tym odnajdywać. Okazało się, że potrafię ich zrozumieć, i oni totalnie rozumieją, co mam im do przekazania. To jest moim zdaniem recepta na to, by przetrwać: nadążać za zmianami, za nowym pokoleniem.
„Kiedy masz szczere intencje, jesteś otwarty, zdolny i chcesz pracować, to nie potrzebujesz wielkich znajomości”
Twoja praca jest bardzo stresogenna. Jak radzisz sobie z presją?
W „Business News Daily” opublikowano jakiś czas temu ranking najbardziej stresujących zawodów świata. Event Coordinator był na 6. miejscu. Jedyny czynnik mojej pracy, nad którym trudno jest zapanować i go kontrolować, to czynnik ludzki. Nie jesteś w stanie przewidzieć tego, że ktoś, z kim pracujesz, wstał złą nogą albo czy w ogóle przyjdzie do pracy, lub nie. To jest bardzo stresujące.
Znajomości są w tej branży ważne?
Kiedy pojawiłem się w branży, nie miałem żadnych znajomości. Wszystko sam sobie wypracowałem przez lata. Zawsze starałem się być fair wobec innych, nie robić nikomu przykrości, krzywdy. Starałem się ostatnio przypomnieć sobie, jak się czułem, kiedy przyjechałem do Warszawy. Bez znajomości, pieniędzy, wielkiego doświadczenia. Kiedy masz szczere intencje, jesteś otwarty, zdolny i chcesz pracować, to nie potrzebujesz wielkich znajomości. Zawsze pojawią się jakieś zlecenia, praca.
Nikt Ci nie pomógł na Twojej drodze?
Mam taką osobowość, że przełamuję bariery, każdego traktuję po przyjacielsku, z każdym się dogadam. Czy jest to gwiazda z okładki, czy pani ochroniarz z Pałacu Kultury. Przecież wszyscy jesteśmy na koniec dnia, tylko ludźmi. Było kilka osób, które pojawiły się na mojej drodze w określonym celu, jak Łukasz Jemioł, Mariusz Mac, Kasia Sokołowska, czy MMC, z którymi pracowałem nad rebrandingiem marki. Było kilka takich osób, które we mnie uwierzyły. Było też kilka, które rzucały mi kłody pod nogi. Zawsze tak jest.
Czy w polskiej branży mody Twoim zdaniem wszyscy grają fair. Spotykasz się z nieuczciwymi praktykami Twojej konkurencji? Kopaniem pod sobą dołków?
Żyjemy w bardzo dużym kraju. Dla każdego jest tutaj miejsce. Każdy może mieć swojego klienta i mieć swoje wydarzenie. To nie jest tak, że jak pokażesz konkurencję w złym świetle, to jutro zyskasz 15 nowych klientów. To tak nie działa. Wśród klientów jest wielka rotacja. Dzisiaj masz jakiegoś klienta, za trzy miesiące już go nie masz. Zmiana jest codziennością. Konkurencja jest ważna. I ona też dzisiaj wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. Mnie motywuje. Wzajemnie się wspieramy, mobilizujemy. To jest bardzo miłe, kiedy po evencie, który zrobiłem, dostaję wiadomości od koleżanek i kolegów z innych agencji z gratulacjami. Tego kiedyś nie było. Ja również tak robię, gdy widzę, że ktoś zrobił coś super, zawsze o tym mówię. To przecież takie proste, życzliwość nic nie kosztuje.
Jak dzisiaj wyglądają eventy modowe w Polsce?
Dzisiaj dzielimy eventy na PR-owe i sprzedażowe. PR-owe mają za zadanie przyciągnąć dziennikarzy, influencerów, gwiazdy i wszystkie te fajne osoby, które spowodują, że na markę zacznie się patrzeć w określonym kontekście. Efekty takich działań, szczególnie te dotyczące sprzedaży, można zaobserwować dopiero po latach. Eventy sprzedażowe, to eventy nastawione na szybki zysk, tu i teraz. Ale nadal wiele eventów ma po prostu pięknie zaprezentować markę. Zapewnić wielką imprezę, z koncertem gwiazdy, transmisją na żywo itd. Staram się zawsze przekonać klienta, że do eventu, nieważne czy jest PR-owy czy sprzedażowy, wszystko musi być zabezpieczone. Musi być ktoś od Instagrama czy TikToka, musi być ktoś, kto zrobi z gwiazdami czy influencerami jakieś specjalne aktywności, zdjęcia, wywiady. To jest czas na sprzedaż. Niestety wielu klientów jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Dla wielu z nich takie rzeczy nadal są relatywnie nowe. Widzę jednak, że jest z tym coraz lepiej. Mam świadomość, że jeśli to, co zrobiliśmy, przełożyło się na sprzedaż, to jest to sukces. Jeśli możemy zrobić event dla zagranicznej marki w Polsce i jeszcze usłyszeć komplementy np. od centrali z Nowego Jorku, to czuję, że przełamujemy na świecie ten wizerunek Polski, która jest daleko w tyle za resztą.
Czyli jednak misja.
Czyli jednak misja.
„Uważam, że trzeba mieć predyspozycje do tego zawodu, bo tego nie nauczy cię żadna szkoła”
Powiedzmy, że ktoś ma ogromne aspiracje, i chciałby robić to, co robisz ty. Czy powinien działać według jakiegoś planu, strategii? Czy takie rzeczy powinny dziać się spontanicznie, jak w Twoim przypadku?
Działając spontanicznie popełniłem wiele błędów, które dużo mnie kosztowały, wiele nerwów i przede wszystkim sporo pieniędzy. Uważam, że trzeba mieć predyspozycje do tego zawodu, bo tego nie nauczy cię żadna szkoła. Trzeba mieć specyficzną osobowość, żeby odnaleźć się w tym świecie. Ważną umiejętnością jest excel, tabelki i sprawy finansowe. Poleciłbym każdemu, by na początku poszedł do dużej agencji, zaczął od juniora i wdrażał się w to wszystko, uczył na cudzych błędach. Warto też chodzić do muzeów, oglądać wystawy, jak najwięcej filmów. I podróżować. Oglądać świat.
Jest sporo osób w tej branży, które traktują swoją pracę jak poligon, ale spotkałem się też na swojej drodze z osobami, które pomimo braku talentu, i przy minimalnym wysiłku, odniosły duży sukces. Jak myślisz z czego wynika to zjawisko?
Zastanawiam się nad tym od lat. Myślę, że to jest jakiś ewenement naszej branży, tego świata, że możesz robić różne rzeczy, nie zawsze zgodne z prawem czy etyką, a później i tak dostajesz wysokie stanowisko w prestiżowej firmie. Myślę, że to jest też związane z tym, że w naszej branży nikt nie prosi o referencje. Ja nauczyłem się dzwonić i prosić o opinię. Może to jest kwestia tego, że branża jest mała. Czasami nie ma wielkiego wyboru, jeśli chodzi o ludzi z doświadczeniem.
Czy wybijanie się na czyichś plecach jest w polskiej modzie na porządku dziennym?
Oczywiście takie sytuacje się zdarzają. Ale takie kariery nie trwają długo, jeśli nie ma tam fundamentów, czegoś na czym można się oprzeć, wiedzy, talentu. Może to utopijne, ale chcę wierzyć w to, że koniec końców musi być zachowana fachowość, coś co obroni twoje stanowisko.
Dzisiaj cokolwiek byś nie robił w branży mody, silnikiem napędowym kariery jest Instagram. Jeśli jesteś specjalistą, ekspertem, coraz częściej wymaga się, byś miał wyniki również w mediach społecznościowych, byś był tam widoczny. Uważasz, że to jest jakiś nowy standard? Że będąc producentami, stylistami, dziennikarzami czy PR-owcami, musimy też być trochę influencerami?
Myślę, że taka zmiana wydarzyła się, kiedy pojawiły się w przestrzeni zarówno publicznej, jak i internetowej, influencerki. One wyznaczyły trochę nowe standardy dla innych ludzi z branży. Dzisiaj ci ludzie, którzy przychodzą na eventy, to młodzi twórcy internetowi z zupełnie inną mentalnością. Są uśmiechnięci, zadowoleni, cieszą się, że są tam, gdzie są. I to są już teraz ważne osoby na tym rynku. „Stara gwardia” może jedynie pomarzyć o pieniądzach, które zarabiają Ci twórcy. Ale to są pieniądze zarobione naprawdę ciężką pracą. Myślę, że to, co wydarzyło się, jeśli chodzi o pojawienie się influencerów i egzystowanie w przestrzeni cyfrowej, to jest coś, czego już nie można cofnąć. Każdy będzie musiał w jakimś stopniu się w tej przestrzeni odnaleźć i do niej dostosować, jeśli będzie chciał pracować w modzie.
Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Michała Reja