Wydaje się, że to nic trudnego. Internet pełen jest wskazówek, a nawet profesjonalnych kursów, które podpowiadają jak założyć markę modową. O tym, jak to wygląda w rzeczywistości pisze Martyna Zagórska, założycielka nowej marki slow fashion Tres en Raya.
Dlaczego postanowiłam założyć markę modową? Zaczęło się od zmęczenia. Bo ubraniami można się zmęczyć. Na przykład wtedy, kiedy ma się ich za dużo, są złej jakości, a jedne nie pasują do drugich. Dlatego założyłam własną markę. Nielogiczne? Pozornie. Bo jeśli dodam, że w ten sposób chciałam zbudować garderobę, w której wszystko do siebie pasuje, każda rzecz ma swój czas i miejsce, a tkaniny są przyjazne skórze i planecie, wrócimy na racjonalną drogę. Reszta to rollercoaster – tyle ekscytacji, co strachu.
Mimo, że jako dziennikarka i stylistka z wieloletnim stażem, miałam pojęcie o polskim rynku mody, to w zakresie konstrukcji i produkcji ubrań, moja wiedza była dziurawa jak szwajcarski ementaler. Dlatego, jak każdy poważnie podchodzący do tematu człowiek, zaczęłam od szukania sposobu na wypełnienie tych dziur. Drogą Google’a i poleceń znajomych trafiłam na dwa podobne kursy, które obiecywały, że w sposób łatwy, rzetelny i przyjemny, przeprowadzą mnie przez cały proces zakładania marki odzieżowej. Zakupiłam oba. Co mogło pójść nie tak?
Zaskoczenie 1: To nie jest film o mnie
Pierwszy kurs mówił o zakładaniu marki odzieżowej z perspektywy właściciela marki z ubraniami dla mężczyzn. Wybierając kurs trzeba pamiętać, że osoba, która go prowadzi, zazwyczaj opiera się wyłącznie na własnych doświadczeniach. I tak np. reguły rządzące światem streetwearowej mody męskiej, nie zawsze pokrywają się z tymi, na których opiera się damska moda premium. Kurs, na który się decydujemy, powinien opowiadać o NASZEJ rzeczywistości lub przynajmniej tę rzeczywistość uwzględniać.
Zaskoczenie 2: Nie tylko jogurt ma datę ważności.
Drugi kurs okazał się przeterminowany. Decydując się na kurs, który jakkolwiek dotyczy internetu, trzeba sprawdzać, kiedy powstał i czy był od tego czasu aktualizowany. Przy tym tempie zmian, łatwo o nieaktualną wiedzę. Najprostszy przykład? Budżet, który założyłam w oparciu o ceny towarów i usług podane w kursie (nawet przy wyborze górnej granicy), musiałam pomnożyć razy trzy.
Skoro już jesteśmy przy liczbach… Jako humanistka z krwi i kości, a przede wszystkim z wyboru, czułam, że nadchodzą ciężkie, matematyczne czasy. Po kolejnym dniu z kalkulatorem, dotarła do mnie smutna prawda – tu, gdzie jestem, najważniejszą umiejętnością wcale nie jest projektowanie, wybór tkanin czy przyjemny dla oka sklep. Najważniejszą umiejętnością jest LICZENIE. Liczysz, ile materiału potrzebujesz dla poszczególnych projektów. Ile możesz wydać na reklamę. Ile masz czasu na produkcję. Jaką cenę powinien mieć każdy model. Liczysz, liczysz, liczysz… I wtedy wchodzi ON. Excel. I nawet jeśli, tak jak ja, czujesz dziwny lęk na dźwięk tej nazwy, to czas wypić melisę. Bez niego nie będziesz w stanie kontrolować ani budżetu, ani losów całej swojej firmy.
>>> PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ Jak i po co zastrzec znak towarowy?
Zaskoczenie 3: Liczby są wszędzie
Podczas zakładania i prowadzenia własnej marki najczęściej wykonywaną czynnością każdego dnia, jest liczenie. I nie zadziała tu żaden mechanizm wyparcia. Jak to mówią w Nike – just do it.
Było o liczbach, teraz będzie o ludziach. O ile nie jesteś projektantko-prawniczko-programistko-graficzką w trakcie kursu z księgowości, z zainteresowaniami w zakresie marketingu, reklamy i social mediów, hobbystycznie robiącą niezłe zdjęcia, to nie jesteś w stanie doprowadzić do powstania marki modowej w pojedynkę. Na początku kusiło mnie bardziej ekonomiczne podejście, ale ryzyko wielu dużych i trudnych do wyprostowania błędów skutecznie mnie od niego odstraszyło. Zwłaszcza po tym, jak sama próbowałam założyć sklep internetowy na jednej z popularnych platform. Przekonana, że po wielu godzinach w końcu mi się udało, poprosiłam znajomego eksperta o mini audyt. W odpowiedzi dostałam listę niezbędnych „to do”. Czytałam ją tyle, ile trwa blok reklamowy wiadomo gdzie.
Zaskoczenie 4: Nikt nie potrafi wszystkiego
Niezależnie od tego, ile czasu poświęcę na zdobywanie nowej wiedzy o tym jak założyć markę modową, nie będę na tym samym poziomie, co eksperci w zakresie prawa, e-commerce czy marketingu. To jest fakt i trzeba z tym żyć. Dlatego, o ile stałe dokształcanie się w tych dziedzinach jest piekielnie ważne, o tyle proszenie o pomoc i przeznaczenie na nią budżetu – również.
Po zakończeniu pracy nad kolekcją z konstruktorką (to osoba, która materializuje moje bazgroły, przez życzliwych zwane „projektami”), przyszedł czas na znalezienie szwalni. I tu, sądząc po opowieściach właścicieli innych marek, miałam ogromne szczęście. Ich historii nie powstydziłby się sam Stephen King. Ja trafiłam na szwalnie rzetelną i przyjemną we współpracy. Czy to oznacza, że obyło się bez błędów? Pewnie, że nie. Jednak w większości, wynikały one z jednej bardzo ważnej rzeczy:
Zaskoczenie 5: Oczywiste nie istnieje
Ludzie nie zawsze rozumieją nasze komunikaty w sposób, który wydaje się nam oczywisty. Zwłaszcza, jeśli porozumiewamy się z nimi w sposób zdalny. Dlatego, polecam poświęcić więcej czasu na pisanie maili – bez skrótów myślowych, z precyzyjnym opisem swoich oczekiwań, z załączonymi zdjęciami lub rysunkami. Lepiej przesadzić z dokładnością niż potem tracić czas, nerwy i pieniądze na odkręcanie błędów.
Po wielu miesiącach stałam się dumną posiadaczką pierwszej kolekcji. Byłam już po sesji zdjęciowej, sklep był prawie gotowy. Powoli łapałam oddech. Jeszcze tylko opakowania, a potem to już tylko modowy raj. TYLKO opakowania. Nigdy nie miałam potrzeby orientować się, ile kosztuje pudełko. A pudełko kosztuje dużo. A ładne pudełko jeszcze więcej. Do tego potrzeba równie ładnego papieru, naklejek z logo, kart z podziękowaniami za zakup, foliopaków na pudełka… Jako estetka byłam z góry skazana na wysokie faktury. A opakowania wcale nie były ostatnim wydatkiem na tej drodze.
Zaskoczenie 6: Ostatnia prosta kosztuje
Kiedy wydawało mi się, że słyszę jak moje konto firmowe błaga o litość, zza zakrętów zaczęły wyskakiwać kolejne opłaty: za niezbędne aplikacje, za generowanie kodów kreskowych, za wdrożenie form płatności….
Ostatnia prosta to finansowy sprint przez płotki. Po błocie. Na boso.
I tak oto chwiejnym krokiem dotarłam do momentu, w którym mogłam powiedzieć: mam firmę. Cały proces budowania marki modowej przypominał trochę chodzenie po kamienistej plaży – wolność, swoboda, widoki piękne. A jednak ciągle coś uwierało. Podatki (zawsze wyższe, niż się wydaje), odpowiedzialność (z gatunku tych niepozwalających zasnąć) i ciągłe kryzysy (stawiają mózg w szpagacie). Jeżeli jednak myślisz, że jesteś w stanie z tym żyć – śmiało, w końcu rollercoaster został stworzony da rozrywki.
>>> PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ Jak kupują Polacy? Klarna publikuje nowy raport