Inspiracje czerpią z bliskich i dalekich podróży. Szczęście i szczerość umieszczoną mają w nazwie marki. Modę traktują jako sztukę, którą można integrować z nowinkami technologicznymi. Monika i Jacek Szyndlerowie to właściciele Naoko, którzy nie boją się wyjść przed szereg. W czerwcu bieżącego roku premierę miała ich kolekcja stworzona z pomocą sztucznej inteligencji oraz od lat budowanej społeczności.
Swoimi projektami zachwycają rynek od 2016 roku. Jak sami podkreślają, tworzą ubrania do codziennego użytku. Do ich powstania używają jednak niestandardowych metod. Innowacyjne podejście do mody oraz biznesu poskutkowało stworzeniem projektu o nazwie „naoko.ai”. W Polsce pionierskiego, charakteryzującego się wykorzystaniem narzędzi, o których wielu twórców nawet nie słyszało. Między innymi dzięki nim marka planuje podwoić swoją sprzedaż. Obecnie będącą na poziomie 50 mln zł rocznie.
Nieoceniona sztuczna inteligencja
Paweł Makosz, Fashion Biznes: Sztuczna inteligencja to temat wręcz viralowy. Wy zainteresowaliście się AI wcześniej. Co było waszą inspiracją do zmieszania sztuki, mody i IT?
Monika Szyndler: Zależało nam na stworzeniu kolekcji wspólnie z naszą społecznością. Chcieliśmy, aby jej rola była kluczowa, a AI dała nam zaplecze techniczne do działania na tak dużą skalę. To była synergia kilkudziesięciu tysięcy odpowiedzi uczestniczek ankiet, czy videoasków. Przy tym projekcie przetworzyliśmy ponad 700 tys. odpowiedzi.
Jacek Szyndler: Obok mody właśnie świat IT jest naszym konikiem. To pomogło nam podjąć decyzję, by spróbować czegoś, co może usprawnić wydajność działań i jeszcze mocniej zintegrować nas z klientem.
Jakie są różnice między klasyczną formą pracy nad kolekcją, a tą tworzoną przy pomocy AI?
Monika Szyndler: Różnica jest taka, że tutaj mogliśmy stworzyć kolekcję uszytą na miarę – tak rozumiemy linię, przy projektowaniu której pomagało nam kilkadziesiąt tysięcy osób. Bez AI nie zrobilibyśmy tego. Wykorzystanie odpowiednich narzędzi pozwoliło nam dogłębnie poznać oczekiwania klientów.
Jacek Szyndler: Pod ich ocenę na bieżąco poddawaliśmy wzory, materiały, wszelakie propozycję. Na końcu wyróżniając liderujące, które przypadły do gustu przynajmniej 80 proc. społeczności. Nie eksperymentowaliśmy. Często na różnych etapach pracy zespołu projektowego jest tak, że fiksujemy się na jakimś elemencie, materiale, coś nam się podoba. Nie wiemy jednak, czy również naszej społeczności. Tutaj mieliśmy 100 proc. pewność stworzenia wyselekcjonowanej linii ubrań.
Czyli AI zautomatyzowało waszą wizję?
Monika Szyndler: Używaliśmy narzędzi AI-owych, ale czy to była automatyzacja? Oczywiście otrzymywaliśmy mnóstwo danych, jednak i tak w kolejnym kroku przepuszczaliśmy je wszystkie przez filtr naszych pracowników.
Jacek Szyndler: Nasze projektantki miały więcej pracy niż zwykle. Zazwyczaj burzyły się z nami. Tym razem oprócz nas towarzyszyli im zarówno klienci, jak i dane AI. Zauważmy, że cały ten proces był dla nas nowością. Wszystkiego musieliśmy się uczyć. I to na żywym organizmie.
Przeczytaj również: Jedź ostrożnie i uważaj na gigantyczny biustonosz! Nowa kampania Alexandra Wanga
Intensywny czas realizacji
Po stworzeniu kolekcji trzeba ją wypromować. Nie poszliście na łatwiznę. Konsumenci otrzymali treści zauważalnie oparte o najnowsze technologie. Czy dla fotografów, modelek praca na planie tak wyjątkowego projektu niosła za sobą modyfikacje obowiązków?
Monika Szyndler: Większość treści stworzyliśmy w formacie video to video. Z uwagi na różnorodność używanych później ekranów to wyłącznie my mieliśmy zdecydowanie więcej pracy niż zwykle. Zazwyczaj potrzeba jest jedna sesja edytorialowo-plenerowa i druga studyjna. Tutaj potrzebowaliśmy zorganizować takowych pięć. Było bowiem trochę niestandardowych elementów. Na przykład tworzyliśmy pod augmented reality, co oznaczało, że w którymś z momentów pracowaliśmy na tłach z głęboką czernią.
Jacek Szyndler: Zadbaliśmy również o stworzenie interaktywnego spaceru z samego pokazu kolekcji. To także nie było standardowe. Co do różnic za podstawową wymienię zatrudnienie dwóch fotografów na planie. Jednego do ujęć edytorialowych, a drugiego pod VR.
Monika Szyndler: Cały skład musiał być większy! Zakładając, że w tradycyjnych sesjach udział bierze około ośmiu osób, to w naszych brało ich około czterdziestu. Aczkolwiek dla modelki, czy fotografa ta praca była bardzo zbliżona do standardowej.
Ogłoszenie pokazu stworzonego z użyciem narzędzi AI zbudowało zainteresowanie kolekcją, ale także nałożyło na was sporą presję. Oczekiwania były wysokie. Jak wyglądał etap przygotowań do tego wydarzenia?
Jacek Szyndler: Podstawą było przerobienie całej masy materiału. Musieliśmy zsynchronizować 42 filmy na 18 ekranach. Oprócz treści liczył się timing. Bardzo zależało nam, by efekt był mocno immersyjny. Jesteśmy fanami połączenia mody ze sztuką. Doświadczania treścią, która w pełni pochłania odbiorcę.
Monika Szyndler: W tym roku odwiedziliśmy trzy miejsca hołdujące sztuce immersyjnej. Są to przestrzenie w Stanach Zjednoczonych, które potrafią mieć więcej opinii na Google Maps niż niektóre z tamtejszych parków narodowych. A są to przestrzenie stworzone przez kilkuset artystów, w których ekrany i technologie odgrywają kluczowe role. Staraliśmy się przełożyć je na rzeczywistość pokazów mody.
Sprzyjająca technologia
Wydaje mi się, że twórcy modowi obawiają się, aż tak nowoczesnych projektów. Do ich realizacji może brakować im wiedzy i odpowiedniego zaplecza. Jak od strony informatycznej wyglądała praca nad tym pokazem? Korzystaliście z usług zewnętrznych firm?
Monika Szyndler: Ja odpowiem na to pytanie. My się nie baliśmy. Ciekawe jest badanie odbioru ludzi. Chcieliśmy, żeby wszyscy mogli doświadczyć podczas tego eventu czegoś zupełnie innego. Bardzo zależało nam na ujęciu wyjątkowości tej kolekcji z jednoczesnym pokazaniem naszego zainteresowania tematem technologii.
Jacek Szyndler: Pokaz był wielowymiarowy. Same ekrany to nie jest jakiś rocket science. To są diody LED-owe w znacznej liczbie, w 17 ekranach. Ale już wizualizacja 3D z pokazem laserowym i eksponującym go dymem to już coś, co wymagało współpracy z zewnętrzną firmą. Pomocy potrzebowaliśmy także przy stworzeniu naszego avatara o imieniu Naoko – tak, jest to również japońskie imię. Nie znaliśmy się na procesie jego konfiguracji, a finalnie zależało nam, by mógł on porozmawiać z odbiorcami o prezentowanej kolekcji.
Monika Szyndler: Przekształcaniem naszego pomysłu w wirtualną personę zajmowała się firma Virbe.
A nie czujecie, że sztuczna inteligencja, zbieranie danych, opieranie wszystkiego o wyniki, zabija Wasz artyzm? A może to sposób na zmniejszenie kosztów?
Monika Szyndler: Nie, od strony twórczej na końcu to jednak projektant wypuszcza pewien pomysł i troszkę naprowadza klienta. To wygląda tak, że to twórcy proponują konkretne wzory, wymyślają je. W następnym kroku klienci je selekcjonują. Podczas tradycyjnej formy tworzenia kolekcji również przewijają się tysiące pomysłów i wizualizacji, które w mniejszym gronie są domykane i wypuszczane. Tutaj jest po prostu więcej głosów wpływających na ostateczną decyzję.
Jacek Szyndler: W tym przypadku głos społeczności oparty był o 700 tys. odpowiedzi dający nam gotowy wzór. Praca z użyciem narzędzi AI niewątpliwie ma też inny, bardzo ważny, aspekt. Zmniejszenie negatywnego wpływu na środowisko poprzez produkcję wyłącznie takich krojów oraz dopasowanych do nich rozmiarów, które wiemy, że znajdą swojego konsumenta… Jednak niech nikt nie liczy, że ten sposób całościowej pracy nad kolekcją jest tańszy od metod znanych od lat. Wręcz przeciwnie. Może okazać się zdecydowanie droższym. Wszystko zależy od tego jakich oraz ilu narzędzi chcemy użyć!
Zdjęcie główne: mat. prasowy
Przeczytaj również: Wybrano najlepszą winnicę na świecie (nie znajdziesz jej w Europie)