Zdzisław Beksiński, geniusz i prowokator, od lat stanowi chlubę narodu. Jeden z najsłynniejszych malarzy epoki współczesnej, kolejny raz inspiruje dyktatorów mody do mariażu biznesu i sztuki, do czego zachęca także i fiskus.
Autorka: Agnieszka Bartusiak
Kiedy postanowił zostać profesjonalnym malarzem, miał już 37 lat. To wtedy próbując samodzielnie nauczyć się malować farbami, po raz pierwszy z pędzlem w dłoni, stanął przed płytą pilśniową. Wybór płyty pilśniowej nad płótno, był wyborem ekonomicznym. Dziś wartość obrazów Beksińskiego wzrosła w ostatnich latach, z 300 000 zł na około 2 mln zł za sztukę. Większość obrazów tego wyjątkowego artysty należy dziś do Muzeum Historycznego w Sanoku, które gromadząc około 5000 prac Beksińskiego, musiało też zadbać o ich konserwację, inwentaryzację a także ich promocję. Ten obowiązek niesie ze sobą ogromny przywilej, ponieważ nie ma drugiego takiego muzeum w Polsce, które posiadałoby wszelkie majątkowe prawa autorskie do tak wielkiego zbioru dzieł artysty, o sławie międzynarodowej. Na mocy spadku Zdzisława Beksińskiego, w ramach licencji muzealnej, kunszt jego pędzla wszedł już na niejedne modowe salony.
Niedawno mogliśmy podziwiać go w pokazach kolekcji Yohji Yamamoto, a także na T-shirtach marki Bytom, która w tym sezonie kolejny raz korzysta z dzieł sanockiego artysty.
„Po tragicznej śmierci Beksińskiego w 2015 roku, na mocy testamentu artysty, nasze muzeum przejęło większość jego prac. Z tym benefitem, nałożono na nas również wielkie obowiązki, takie jak dbanie o jego dorobek a także jego popularyzację. Na mocy postanowienia sądowego, wynikającego z ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 1994 roku, nasze muzeum jest jedynym dysponentem majątkowych praw autorskich i zgodnie z naszą wolą promowania twórczości Beksińskiego, udzielamy takich praw, również w sposób komercyjny a środki z takich kolaboracji przeznaczamy na utrzymanie i rozwijanie galerii Beksińskiego. W ramach polityki licencyjnej wchodzimy, w szczególnych wypadkach, we wspólne projekty z prywatnymi podmiotami. Jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z marką Bytom, bo to polska marka o ogromnej tradycji i wspaniałej renomie.”
– mówi Jarosław Serafin, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku.
Marka Bytom od lat nawiązuje do sztuki i kultury poprzez kolekcje inspirowane twórczością wybitnych artystów. Powszechnie znane są jej limitowane serie T-shirtów czy bluz a także całe kolekcje inspirowane stylem wybranego mistrza. Wiele z tych projektów bezpośrednio odwołuje się do wielkich osobistości ze świata malarstwa, poprzez prezentację ich dzieł. Bytom pochylił się już nad twórczością takich talentów jak: Jacek Malczewski, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Robert Listwan, Tomasz Musiał, Zbigniew Rogalski, Leonardo da Vinci, Piet Mondrian, Edvard Munch, Wassily Kandinsky czy Hans Memling.
„Nasze kolekcje wzbudzają żywe zainteresowanie sympatyków polskiej sztuki, a przede wszystkim wielbicieli twórczości tego artysty, który jest inspiracją danego projektu. Dlatego każda tego typu kolekcja stanowi swoisty ukłon nie tylko w stronę polskiej sztuki, ale może nawet przede wszystkim w stronę wielbicieli każdej z naszych Ikon. Celem wszelkich naszych działań związanych z polską kulturą jest szerzenie wiedzy o artyście i jego twórczości. Dlatego też z wielkim zadowoleniem przyjmujemy sygnały, że kolekcja popularyzuje warte zapamiętania dzieła wśród nowych odbiorców. Mamy nadzieję, że w ten sposób przyczyniamy się do większego docenienia tego, co jest dziedzictwem światowej, a przede wszystkim polskiej kultury.”
– mówi Anna Paczkowska, dyrektor marketingu marki Bytom
Tym razem esencję jesiennej kolekcji marki Bytom stanowi pełen obraz przeniesiony na T-shirt bądź bluzę, uzupełniony niekiedy oryginalnym podpisem Beksińskiego. Nadruki w pełni oddają surrealistyczny, zamglony świat sanockiego artysty.
Architekt i buntownik z wyboru
Co sądziłby sam zainteresowany o swoich dzisiejszych modowych kolaboracjach, gdyby na wieki nie spoczął w ramionach morfeusza? Oglądając fotografie z wizerunkiem artysty trudno nie ulec niedopartemu wrażeniu, iż moda nie miała dla niego kompletnie żadnego znaczenia. Ponadto był on wielkim, niewzruszonym indywidualistą, a co za tym idzie, jak można się domyśleć, nie ulegał żadnej modzie. Nasz niepokorny artysta był absolwentem Wydziału Architektury na Politechnice Krakowskiej. Kiedy Beksiński jako student uczelni, która mieściła się w starych dziewiętnastowiecznych koszarach, przeżywał swoje najlepsze lata młodości, rzeczywistość była bardziej szaro-popielata niż mógłby to sobie wyobrazić niejeden industrialny projektant wnętrz. Ponure bloki z czerwonej cegły wywierały na każdym przygnębiające wrażenie. Był to czas, w którym nieustanne zebrania i prasówki na uczelni a także atmosfera podejrzliwości i samooskarżeń, nie wpływała na dobre samopoczucie studentów. Wtedy nawet fryzurę uważano za akt manifestacji – włosy mężczyzn nie mogły być ani za krótkie, ani za długie: „Zaczęliśmy nosić króciutkie, na zapałkę. Był taki jeden fryzjer na Warszawskiej, brał paluszkami i ścinał. To też było źle widziane. Zaraz okazało się, że ruchliwa młodzież w szerokich spodniach i krótkich włosach narzuca styl ulicy.” – wspominał kolega Zdzisława z uczelni, fotograf Wojciech Plewiński.
Student Beksiński nie należał do żadnej z czerwonych organizacji, nie podobali mu się zaangażowani politycznie koledzy, którzy mierzyli linijkami szerokość nogawek spodni i sprawdzali czy kolor skarpetek jest odpowiedni. Tej ostatniej restrykcji w ogóle nie poświęcał swojej uwagi, bo skarpetek nie nosił wcale. Przed skrajnie lewicowymi poglądami, uchroniły go wrażenia po lekturze „Architektura ZSRR” choć sam przyznawał, że w dzieciństwie przeżywał różne fascynacje i stylistyczne zachwiania: „Moje marzenia, gdy miałem dziesięć lat, były typowo chińskie. Chciałem, by ulice były równoległe i prostopadłe, w równych odstępach, by mieszkania były identyczne, parterowe, by nikt nie był „pokrzywdzony”, by na każdej określonej ścianie każdego poszczególnego domu wisiał identyczny obraz, by ludzie mieli identyczne ubrania, otrzymywali identyczne pensje. Mój ojciec schował sobie rysunki i plany, które zrobiłem przy tej okazji, i zdecydował w naiwności ducha, że będę urbanistą i architektem, co też się w dziesięć czy dwanaście lat później stało.”
– pisał w liście do przyjaciółki Marii Turlejskiej w 1966r.
Beksiński miał już prawie skończone 11 lat w dniu wybuchu II Wojny Światowej a ta odcisnęła ogromne piętno na jego psychice, snach i kolorach, jakie jawiły się mu pod powiekami. W dorosłym życiu, ten wybitny architekt z wykształcenia, artysta-samouk kradnący farby z fabryki Autosanu, stworzył swój własny styl, gdzie jeden z najważniejszych akcentów obrazu zawsze miał kolor wręcz nietuzinkowy, o bardzo jaskrawej, neonowej barwie. Styl ten stał się tak modny, że do dziś artyści na całym świecie próbują go wiernie naśladować, kontynuując jego praktykę. Tak właśnie tworzą się prawdziwe, jednoosobowe subkultury: nienachalnie, stojąc trochę w cieniu, Beksiński stał się ikoną po wsze czasy i nadal generuje zyski.
Według Jarosława Serafina, dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku: „Wykreowanie obrazów na nadruki o równej mocy oddziaływania – jeśli to w ogóle wykonalne – wymagałoby genialnego grafika, potężnego nakładu pracy i pieniędzy. Oczywiście licencje do dzieł Zdzisława Beksińskiego mają swoją wartość materialną, ale jednocześnie przekładają się na gigantyczne zainteresowanie – także w wymiarze komercyjnym. Stanowią zatem znakomitą inwestycję, a co przy tym najważniejsze, służą szerokiej promocji twórczości tak niezwykłej i niepowtarzalnej.”
Fiskus zdejmuje kapelusz dla sztuki
Słynny sanocki inżynier i architekt, niegdysiejszy pracownik Autosanu, projektant jednego z pierwszych polskich autobusów, swoje obrazy nazywał zwierzętami domowymi bo każdą jedną grafikę realizował tak długo, że trudno byłoby się do nich nie przywiązać. Dziś na słynne zwierzę domowe Beksińskiego może pozwolić sobie każdy, za jedyne 149zł, kupując T-shirt marki Bytom. Wielki artysta kolejny raz stał się trendsettrem. Możliwe, że ostatecznie byłby z tego zadowolony. Wszak moda to jedna z najbardziej wpływowych dziedzin sztuki. Łączy w sobie ruch, projekt i architekturę. Nowożytny pejzaż miasta, muzyki, filmu, sportu a nawet lokalnych imprez regularnie ozdabiany jest różnymi symbolami – od jeźdźca Polo Ralpha Laurena, poprzez aligatora Izoda Lacosty, kończywszy na łabędziu Daniela Swarovskiego. Wielkie koncerny prześcigają się ze sobą w zdobywaniu terenów swojej ekspansji. W latach 90-tych Lacoste otwierał własne ogrody zoologiczne, Nike organizował w szkołach bezpłatne, pozaprogramowe zajęcia z koszykówki a kultowy napój Pepsi sponsorował nawet wizytę papieża Jana Pawła II w Meksyku. Wszystko to po to, aby zdobyć kolejnych „wyznawców” marki oraz po to, aby wypełnić swoją misję w ramach CSR.
To już prawie rok odkąd, w ramach programu społeczno-gospodarczego jakim jest Polski Ład, dokonano zachęty podatkowej dla polskich przedsiębiorców. Ci, którzy swoją reklamę postawią na bardzo starych, trwałych i nobliwych fundamentach mogą liczyć na spory zwrot jej kosztów. W aktualnym pakiecie ulg podatkowych dla przedsiębiorców, jednym z preferencyjnych rozwiązań jest ulga dla podatników wspierających działalność sportową, kulturalną oraz szkolnictwo wyższe i naukę̨, czyli tzw. ulga sponsoringowa.
Jest to nowa propozycja zachęty podatkowej. Dotychczas w podatku dochodowym, w ogóle nie było takiego rozwiązania. Ulga polega na możliwości dodatkowego odliczenia od podstawy opodatkowania (podstawy obliczenia podatku) 50% wydatków poniesionych na określone cele. Jest to więc dodatkowe odliczenie od dochodu 50 proc. wydatków na sponsoring. Firma wspierająca kulturę wysoką bądź naukę ma więc podwójną korzyść. Oprócz rozliczenia pełnej kwoty wydatków w kosztach uzyskania przychodów, może odliczyć ich połowę od dochodu. W efekcie znacznie zmniejszy swoje podatkowe obciążenia. Ta regulacja podatkowa ma zmotywować przedsiębiorców, aby w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu, wspierali kulturę̨ wysoką. Ulgą objęte są̨ np. zakupy dzieł sztuki dla muzeum, sfinansowanie koncertu czy ufundowanie stypendium dla naukowców. Należy jednak pamiętać, że wydatki poniesione na sponsoring, można rozliczyć wtedy, gdy jest to forma reklamy firmy. Sponsor musi więc być́ promowany przez sponsorowanego. Wzajemne obowiązki powinna szczegółowo określać umowa. Czy w związku z tym, wkraczamy właśnie w epokę̨, kiedy polski rynek marketingu i reklamy zacznie przybierać́ wyrafinowane formy, kładąc nacisk na nobliwe akcenty? Czy branża mody nie jest najwłaściwszą do tego typu przedsięwzięć? Żyjemy aktualnie w świecie wszechobecnej reklamy – reklamy często opartej na kiczu i prowokacji. Pomimo, że dotychczas seks sprzedawał wszystko najlepiej; wątek ten dla ‘pokolenia Z’ wydaje się̨ w ostatnich latach mocno „przereklamowany”, na co wskazują̨ liczne opracowania socjologiczne.
Facebook, Instagram, Tik Tok i Red Tube nasyciły nasze oko i zmysły wystarczająco w tym kontekście. Trywialne, o prostym przekazie obrazy już nie prowokują a wręcz przeciwnie: przyprawiają o jesienny ziew. W związku z tym, czy aktualnie konsumenci nie stali się̨ czasami sapioseksualni i trzeba do nich trafić innym językiem oraz inną formą przekazu? Powoli można zauważyć, że to światowy trend a era pomysłów rodem z fotografii autorstwa Terry’ego Richardsona ostatecznie chyli się̨ ku upadkowi.
Ze wskazanej ulgi podatkowej mogą korzystać zarówno mali jak i wielcy projektanci mody, i tworzone przez nich marki. Z indywidualnych interpretacji Krajowej Administracji Skarbowej wynika, że wprowadzona przez Polski Ład ulga przysługuje wszystkim, którzy prowadzą działalność gospodarczą. Fiskus w tych interpretacjach potwierdza, że reklama firmy może być realizowana w różny sposób, także za pomocą sponsoringu. Sponsoring jest bowiem jedną z form promocji, polegającą na skojarzeniu pozytywnego obrazu sponsorowanego ze sponsorem, którego znak towarzyszy imprezom lub działaniom finansowanego podmiotu.
Mariaż biznesu ze sztuką zawsze ostatecznie przynosi wielkie dzieła a powołując się na przykład rodu Medyceuszy i patronatu, śmiało można powiedzieć, że zaowocował on w te najokazalsze w historii świata. Na tym polu spotykali się już niejednokrotnie wielcy z największymi, czego dowodem są 3 duże zegary marki Rolex, zawieszone na jednej ze ścian mediolańskiej opery La Scala, zaprojektowanej przez Giuseppe Piermarini. Cel jest szczytny, możliwości jest wiele a ogranicza je tylko wyobraźnia, której przede wszystkim nie powinno brakować młodym projektantom i marketingowcom polskich marek modowych.
„Współpraca z markami modowymi to szansa, żeby popularyzować sztukę w nieoczywisty i przystępny sposób. Muzeum Narodowe w Warszawie konsekwentnie buduje unikalne partnerstwa z przedstawicielami świata mody, otwierając się w ten sposób na nowe grupy odbiorców. Ostatni tego rodzaju projekt zrealizowaliśmy z okazji niedawno zakończonej wystawy „Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia”. Dzieła sztuki coraz częściej goszczą na ubraniach, stają się częścią codzienności i wnoszą w nią, znaną z muzeów, estetykę.Swoistym zaproszeniem dla marek modowych do twórczego przetwarzania dzieł sztuki są zasoby serwisu Cyfrowe MNW. Muzeum Narodowe w Warszawie, dzięki projektowi „Hereditas. Digitalizacja i udostępnianie zbiorów MNW”, konsekwentnie rozbudowuje swoją wirtualną kolekcję. Zawiera ona również dzieła będące w domenie publicznej, które często stają się inspiracją dla projektantów.”
– komentuje Monika Bala, Starszy Specjalista Działu Komunikacji i Programów Publicznych Muzeum Narodowego w Warszawie
Misterny plan i wielka misja
Zdzisław Beksiński jest sztandarowym przykładem faktu, że żona świadczy o mężczyźnie. Zofia Beksińska była dobrym, wrażliwym, oddanym człowiekiem – to ona przez pewien czas musiała utrzymywać męża i to ona była jego kierowcą, gospodynią a także główną modelką. Co można jeszcze wspomnieć o artyście, który swoją żonę, pochodzącą z wyjątkowo religijnej rodziny, nauczycielkę języka francuskiego, oplótł któregoś dnia sznurem w piwnicy, w celu zrobienia z niej modelki sadomasochistycznego aktu? A więc sanocki mistrz rzeczywiście nie nadawał tytułów swoim obrazom i pozostawiał je do dowolnej interpretacji widza, ale nie dlatego, że nie lubił tego robić, tylko dlatego, że na początku swojej malarskiej kariery nieustannie musiał walczyć z cenzurą. W 1968 roku, tuż przed pierwszą wystawą, odmówił nadania swoim rysunkom tytułów, bo cenzor nie chciał się zgodzić na tytuł: „Obserwator” ponieważ kojarzył mu się politycznie. Kuratorzy wystawy proponowali zamianę nazwy na „Viet-nam” lub „Czas pogardy” ale Beksiński odpowiedział im ostatecznie, że może się tylko zgodzić na napis pod rysunkiem: „Tytuł usunięty przez cenzurę”.
„Po raz pierwszy skonstatowałem naocznie, że moje prace zaczynają być odbierane na zasadzie instruktażu erotycznego, czego nie przewidywałem i co mnie drażni, bo z jednej strony spłyca odbiór (…) Nikt nawet ćwiercią słowa nie wspomniał o niczym innym, tak jakby erotyka przesłoniła im i śmierć, która przecież dominuje w moich pracach, i lęk, i chyba neurastenię.” – pisał w jednym z listów artysta, który przełamał pewne tabu i pomógł następnym pokoleniom na wyrażanie siebie w sposób indywidualny. Na pewno również dzięki niemu; dziś nie każdy musi myśleć tak samo i nie każdy musi się ubierać tak samo, bo każdy może być po prostu sobą.
Nie wiadomo dlaczego tak często zaprzecza się, iż sztuka Zdzisława Beksińskiego przedstawia obraz wojny – wojny, której był naocznym świadkiem. Nie da się przecież ukryć, że jego obrazy w bardzo wymowny sposób sugerują, iż dzieciństwo artysty, przypadające na II Wojnę Światową, odcisnęło na nim trwałe piętno. Może to prawda, a może tylko dziennikarska nadinterpretacja – można jednak śmiało uznać, że Beksiński stał się najbardziej społecznie odpowiedzialnym artystą XXI wieku, przypominając nowym pokoleniom jak wyglądała walka naszych przodków i za co przelali krew – bo przelali ją za wolność, tak szeroko pojętą, jak namalowaną przez Beksińskiego na 100 metrach pilśniowej płyty. Ktoś, kto w dzieciństwie widział poczęstunek wódką tych, których potem rozstrzeliwano w rzędach na oczach tłumów, musiał chcieć coś przekazać następnym pokoleniom. Musiał mieć jakąś misję i chyba spełnia się ona w tych dniach. Artysta, którego najpiękniejsze lata młodości przypadły na wojnę, okupację i komunę odzyskał dla nas neonowe kolory i dziś ofiarowuje nam je ponownie, kolaborując z dyktatorami mody.
…Zagrzmiało, zabłysło i zgasło – wielki mistrz może dziś już śnić baśniowo. Misja spełniona!
Przeczytaj również: W szafie powinniśmy mieć nie więcej niż 85 ubrań? Szczegółowe dane nowego raportu modowego