Macie już spory staż w występowaniu na scenie. Jakie były Wasze wrażenia, kiedy zaczynaliście, a jak czujecie się teraz, po latach praktyki? Miewacie jeszcze tremę przed koncertami?
M: Ja zawsze.
K: Tak. I u Michała i u mnie nieustannie jest trema. Nie wiem, czy ona może kiedyś zniknąć. Jeżeli komuś się kiedyś udało jej pozbyć, to ja bardzo zazdroszczę. Z drugiej strony taka mobilizująca trema jest bardzo fajna, bo daje kopa, żeby starać się dla ludzi. Cały stres schodzi po którymś numerze, ale pierwszych kilka piosenek jest, przynajmniej dla mnie, jeszcze niepewnych. Zaznajamiam się z ludźmi, oswajam się z miejscem, ze sceną, światłami, dopiero gdzieś tam przy trzecim numerze, kiedy mogę spojrzeć ludziom w oczy i się zrelaksować, przychodzi ulga.
M: Do mnie ta ulga przychodzi, kiedy gramy bis. Ja przez cały koncert jestem zawsze zestresowany, ale dosyć skutecznie staram się tego nie pokazywać. Jest to trudne zadanie, szczególnie w trakcie tak dużych występów jak festiwalowe koncerty, gdzie masz przed sobą morze ludzi, około 5 do 10 tysięcy i wszyscy patrzą na ciebie. To jest stresujące, ale z drugiej strony daje poczucie, że ci wszyscy ludzie przyszli popatrzeć na nas i na to, co robimy.
Michał, czy jako autor tekstów nie odnosisz wrażenia, że pisząc w języku polskim w pewien sposób bardziej się odsłaniasz, niż w anglojęzycznych utworach?
M: Tak, zdecydowanie, bo ta intymność wzrasta przede wszystkim dlatego, że odbiorca rozumie każde słowo. Nawet ja, pomimo że jestem po filologii angielskiej, mam do tekstu angielskiego takie podejście, że po prostu go słyszę – jednym uchem mi wpada, drugim wypada, chyba że skupię się na nim i stwierdzę, że chcę absolutnie zrozumieć każde słowo i wiedzieć, jaka jest treść. W momencie kiedy słucham sobie tak pobieżnie, to ten tekst nie ma dużego znaczenia. W przypadku polskiego, automatycznie rozumiesz każde słowo i przez to jesteś bardziej obnażony, więc pisanie tekstów po polsku jest trudniejsze, ale jest to fajne wyzwanie. Ja się cieszyłem, że udało mi się temu wyzwaniu sprostać, bo jak pokazywałem Klaudii pierwszy tekst, to nie wiedziałem co powie i czy jej się spodoba. Zanim go zobaczyła, opowiedziałem jej kilkanaście historii na temat tego, jaki on jest, dlaczego, i tak dalej (śmiech). W końcu jak już go przeczytała i stwierdziła, że jest w porządku, to wiedziałem, że możemy podążać tym tropem i poruszać się w tym rewirze.
Klaudia, a Tobie w jakim języku śpiewa się lepiej? W polskim czy angielskim?
K: I polski, i angielski są tak różnymi językami, że nie potrafię porównać. Na pewno jestem bardziej przyzwyczajona do angielskiego. Bardzo bałam się śpiewania po polsku, bo zdecydowanie rzadziej tego doświadczałam, natomiast teraz mogę śmiało stwierdzić, że cudownie mi się śpiewa w języku polskim i szczególnie widzę to po koncertach – jest dzięki niemu niesamowita interakcja z fanami. Rzeczywiście, kiedy śpiewam, dużo bardziej czuję to, że ludzie rozumieją, śpiewają ze mną, znają teksty. To jest niezwykłe uczucie i tak jak kiedyś bardzo broniłam się przed tym, tak teraz z chęcią śpiewam utwory w języku polskim.
Współcześnie mamy powszechniejszy niż kiedykolwiek dostęp do gigabajtów muzyki. W Internecie często słuchanie nowych albumów polega na przeklikaniu kolejnych piosenek po minucie. Słuchamy mniej uważnie i często tych kilka sekund decyduje o tym, czy dana płyta wpadnie nam w ucho, czy nie. Czujecie się w ten sposób oceniani przez nowych słuchaczy?
M: Ja myślę, że tak niestety jest – to znaczy niestety i stety. Z jednej strony fajne jest to, że obecnie świat jest pełen nowej muzyki, którą możesz odkrywać tak naprawdę każdego dnia. Możesz sobie zrobić podróż przez cały świat i sprawdzać, co gdzie się dzieje i na pewno zawsze znajdziesz coś nowego i ciekawego. Z drugiej strony właśnie ta mnogość bodźców i liczba artystów powoduje, że nie jesteś w stanie podążać za jednym na zasadzie jakiegoś absolutnego fanatyzmu, jak to się działo kiedyś. To jest trochę bolesne, bo oczywiście mam świadomość, że my nie jesteśmy tak znanym zespołem, który mógłby oczekiwać, że stanie się legendą, ale wiem, że w ogóle już nie ma takiej opcji. Dzisiaj legendy po prostu nie powstają. Osoby, które są bardzo znane dzisiaj, tak naprawdę za 2 miesiące przez jeden utwór mogą kompletnie zniknąć ze sceny. Dla mnie teraz Lady Gaga jest przykładem wokalistki, która parę lat temu była absolutnym megahitem, a w tej chwili widzę, że po prostu walczy, żeby odzyskać uwagę słuchacza. Oczywiście wiadomo, że na jej koncert przyjdzie 15 tysięcy razy więcej ludzi, niż na nasz w tej chwili, ale nie jest na tym samym levelu co kiedyś. Artyści muszą być dużo bardziej elastyczni i reagować na to, co dzieje się na rynku muzycznym. Z jednej strony jest to utrudnienie, a z drugiej fajne jest to, że cały czas masz przed sobą wyzwania.
K: I niestety artyści muszą udowadniać, że ich muzyka jest coś warta. Co chwilę muszą tworzyć nowe utwory, żeby nasycić słuchacza i żeby ludzie nie zapomnieli o nich. To też jest taki minus/plus, bo jesteśmy zmobilizowani do ciągłej pracy nad muzyką, ale też cały czas musimy to pokazywać i starać się o słuchacza.
A kiedy sami nie gracie, to na czyje koncerty zdarza Wam się chodzić?