K: To prawda, że jesteśmy wrażliwi na błędy i jest tak, że podczas nagrywania potrafimy siedzieć niemalże dniami i nocami, żeby utwór brzmiał właśnie tak, jak sobie go wyobraziliśmy. Świetne jest to, że jest z nami trzecia osoba, Wojtek Baranowski, który pokazuje nam czasem z innej strony dany numer i właśnie on może wychwycić jakieś błędy, pomyłki, albo właśnie nas zatrzymać, powiedzieć: słuchajcie, już jest okej, tego nie da się lepiej zrobić, zostawcie już ten numer w spokoju. Więc rzeczywiście, potrafimy uprzeć się nad czymś i pracować, aż w końcu będzie to brzmiało tak, jak zaplanowaliśmy.
M: Za to mnie czasem Klaudia nienawidzi, bo ja jestem absolutnym antyfanem autotune’a. Nienawidzę go i nie używam praktycznie nigdy. Z Klaudią to nie jest koniecznością, ale wiadomo, że wokaliści w trakcie śpiewania raz zaśpiewają z lekką górką, z lekkim dołkiem i czasami trzeba to poprawiać. Ja z Klaudią pilnujemy, żeby zawsze było tak, jak należy, a przy tej płycie jeszcze się poznęcałem nad nią językiem polskim (śmiech).
Czy zdarzyło Wam się kiedyś pokłócić o muzyczne kwestie?
K: Oczywiście, to jest naturalne. Jesteśmy zespołem, jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy jednym bandem, więc to jest naturalne, że powstają jakieś sprzeczki, niezgodności. Jesteśmy różnymi ludźmi, mamy różne poglądy, różne pomysły. Czasem nie spodoba mi się pomysł Michała, czasem mój pomysł nie spodoba się jemu, ale to są zdrowe sprzeczki. To w zasadzie nawet nie są sprzeczki, tylko rozmowy. Raz mieliśmy taką kłótnię, w której musieliśmy z siebie wszystko wylać, żeby później się oczyścić. W tym momencie to są rozmowy, które polegają na wymianie zdań i mają nas doprowadzić do jakiegoś konsensusu. Jedziemy na jednym wózku, każdy chce dobrego, więc takie dyskusje absolutnie są tutaj…
M: Wskazane. Ja naprawdę uważam, że muzyka nie jest w stanie powstawać bez jakichś starć, szczególnie jeśli ma się do czynienia z dwoma osobami, które mają pomysł na coś. Każdy chce przeforsować swój, a wymaga to też pokory, więc my się tego cały czas uczymy. Ważne jest też to, żeby w odpowiednim momencie umieć powiedzieć: dobra, odpuszczam.
A co najbardziej lubicie we wspólnej pracy?
M: Myślę, że efekty, które ona przynosi – to, co udaje nam się wspólnie stworzyć. Nauczyliśmy się pracy ze sobą. Pracuje nam się razem wyjątkowo dobrze i oczywiście mamy momenty, że są jakieś starcia, które trzeba po prostu rozwiązać, ale wiemy już, jak to robić i nie mamy z tym problemu. Nie ma takiej sytuacji, że jedno trzaśnie drzwiami i obrazi się na drugie, tylko oboje mamy świadomość, że gramy do jednej bramki. Dla mnie efekty, które przynosi ta wspólna praca, są naprawdę fajne. Szczególnie kiedy gramy koncert taki, jak dzisiejszy i ludzie mówią nam, że był bardzo dobry, są zadowoleni i widzimy żywiołową reakcję w trakcie, to wiemy, że praca, którą wykonaliśmy, była wykonana dobrze. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z pewnych niedociągnięć, bo zawsze oceniamy swoją pracę na zasadzie konstruktywnej krytyki. Kiedy schodzimy ze sceny, nie zawsze jest tak, że mówimy sobie słodkości i ślemy laurki. Bardzo często po prostu rzeczowo rozmawiamy na temat tego, gdzie kto popełnił jakie błędy, jednocześnie wiedząc, że koncert wyszedł dobrze. Nie mamy takich sytuacji, że podczas występu wszystko się rozjeżdża i nikt nie wie, co się dzieje na scenie. Zawsze wszystko wychodzi profesjonalnie, natomiast my mamy świadomość elementów, które trzeba byłoby poprawić. Na tym się skupiamy, żeby nie uważać, że jesteśmy za dobrzy.
Na Waszej pierwszej płycie, Triangles, wszystkie teksty są w języku angielskim. Co Was zainspirowało do spolszczenia kilku kompozycji z FWDR?
M: W przypadku drugiej płyty teksty po polsku są efektem naszych wyjazdów zagranicznych – stwierdziliśmy, że musimy pamiętać o tym, że pochodzimy z Polski. Polacy, którzy przychodzą na nasze koncerty, bardzo często chcieliby móc śpiewać teksty naszych piosenek i je rozumieć. A nie wszyscy je rozumieją. Nie traktuję tu Polaków absolutnie jako ludzi, którzy nie znają angielskiego, ale bardzo często zdarzało się tak, że ludzie po koncertach przychodzili do nas z pytaniem, czy zrobimy kiedyś jakiś numer po polsku. Po takich pytaniach naszła nas refleksja, że może warto byłoby to zrobić.
Macie już spory staż w występowaniu na scenie. Jakie były Wasze wrażenia, kiedy zaczynaliście, a jak czujecie się teraz, po latach praktyki? Miewacie jeszcze tremę przed koncertami?