REKLAMA

TOP 5 trendów z wybiegów, z których warto wyciągnąć wnioski

REKLAMA

Ten sezon jest wyjątkowy pod wieloma względami. Pandemia zdążyła już odcisnąć swoje piętno na branży. Do tego odczuwalna na całym świecie niestabilna sytuacja gospodarczo-ekonomiczna, napięte nastroje społeczne i zmieniające się upodobania konsumenckie – zmierzające w stronę ekologii i transparentności – wymusiły małą rewolucję w branży mody. Dowód? Ostatnie Fashion Weeki. Czego nauczyły nas ostatnie kolekcje projektantów?

Czego nauczyły nas ostatnie kolekcje projektantów?

1. Trzeba umieć powiedzieć NIE

Alessandro Michele wyraził w swoich notatkach spisanych z ciszy (Appunti dal silenzio) to, co wszystkim w branży od dłuższego czasu ciążyło na myśli – przemysł modowy niczym ogromny mityczny wąż zaczął pożerać swój własny ogon. Rozpędzony wirował, wirował wokół własnej osi tylko po to, by na ostatnim zakręcie zaliczyć pierwszą solidną wywrotkę. Powiedzmy to wprost: w usilnej masowości zatraciła się siła kreatywności! Kolekcje cruise, resort, kolekcje pre- lub holiday… Nie wspominając już o tych sezonowych, prezentowanych przedwcześnie i coraz częściej odtwórczych, bo przecież “pokazać się trzeba”.

Tymczasem nastał rok 2020. Resztę historii znacie – tajemniczy wirus z Chin, niepewność, chaotyczne decyzje podejmowane przez rządy. Wreszcie lockdown, zakaz podróży, zakaz organizowania wydarzeń masowych, początek wyścigu o szczepionkę. To wszystko ukształtowało “nową normalność”, w której wciąż próbujemy się odnaleźć. Zdaniem jednych zaczęła się spełniać apokaliptyczna wizja końca świata, zdaniem drugich – ludzkość dostała żółtą kartkę i szansę na przewartościowanie swojego dotychczasowego stylu życia.

Alessandro Michele z GUCCI i paru innych projektantów wybrało drugą opcję. Tym samym nie zdecydowali się na wzięcie udziału w tegorocznych “fashion weekach”. Pokaz kolekcji GUCCI Cruise odwołano (oryginalnie miał mieć miejsce 18 maja). Michael Kors zrezygnował z udziału w New York Fashion Week, podobnie jak Ralph Lauren. Podobnie zareagował należący do Keringa luksusowy brand Saint Laurent, który zadecydował, że nie będzie już planować swoich kolekcji podług tradycyjnego kalendarza mody.

2. Kreatywność projektantów nie zna granic

Creativity was the biggest trend to come out of the SS21 shows – podsumował brytyjski “Stylist”. Trudno się z tym nie zgodzić! Właściwie, w tym roku w modzie… na dalszy plan zeszła sama moda! Wszyscy skupili się nie na tym, CO zaprezentować – tylko JAK.

Zachwycił zwłaszcza pokaz MOSCHINO. Pandemia popchnęła Scotta, l’enfant terrible de la mode, do odświeżenia znajomości z Muppetami, która sięga jeszcze 2011 r. Wówczas miał niewątpliwy zaszczyt stworzyć kreację na czerwony dywan dla kapryśnej Miss Piggy. 9 lat później to on poprosił o pomoc Hensona i jego Muppetową ferajnę. Razem z twórcą kukiełek zdecydował się stworzyć show, w którym nie wystąpi ani jeden – poza samym Scottem – żywy człowiek. No Strings Attached było na ustach wszystkich. Ubrania, kolekcja? Trochę mniej. Rzeczywiście, kokardy i złote zdobienia były piękne, ale jednak uciekały uwadze. Wszak we front row siedziały kukiełkowe wersje Anny Wintour (Vogue), Niny Garcii (Elle), Edwarda Enninfula (British Vogue), Angelici Cheung (Vogue China) i Vanessy Friedman (The New York Times)!

Muccia i Raf razem na wybiegu

Tymczasem Miuccia Prada i Raf Simmons zadebiutowali pierwszą wspólną kolekcją, której pokazowi… nie towarzyszyła żadna widownia. Po pustej sali, w minimalistycznie sportowych stylizacjach, przechadzały się nikomu jeszcze nieznane modelki. Nowe twarze wyróżniały się na tle ciepłej, żółto-pomarańczowej scenografii. Każdy ich ruch śledziły kamery (trochę przypominające prawdziwe roboty!). Wszystkiemu zaś towarzyszyła dyskusja “Q&A” – Miuccia i Raf odpowiadali na pytania swoich fanów.

Balenciaga też zdecydował się skonfrontować z nową rzeczywistością. Kolekcję zaprezentował w postaci… Teledysku! Modele spacerowali ulicami nocnego Paryża w rytm piosenki z lat 80-tych “I wear my sunglasses at night” (Corey Hart).

3. Trendy przechodzą do lamusa

Podobno w czasach niepokoju wracamy do prostych, ponadczasowych krojów. Tak było na przykład w latach 30, które zrezygnowały z bardziej frywolnych, luźnych form mody lat 20. To samo możemy zaobserwować dziś. Trendy… Nie są już trendy!

The Resort 2021 Collections Delivered Classics, Not Trends – podsumowała miniony sezon Steff Yotka dla “Vogue USA“. Rzeczywiście, mało kto pokusił się na eksperymentowanie w inny sposób niż ze zdobyczami technologii (wszak ten rok rzeczywiście pozwolił projektantom na odkrycie nowych rewirów zdigitalizowanego świata). Nie udziwniano, nie wymyślano. Wzięto jednak “zoom” (pun intended) na doświadczenia z wiosennej kwarantanny i skupiono się na wygodzie podszytej minimalizmem (Prada, Jil Sander).

Nawet Bottega Veneta (tak, od tych dziwnych butów, które w moment skopiowała ZARA) nie wzbudził większego “szoku”. Kontrowersje przełożono na inny, bardziej dogodny termin. Na razie skupiono się na dzianinie. I na kolorach – żywych, radosnych (także Balenciaga, Stella McCartney)…. Tak radosnych, jakby jutra miało nie być.

4. Dawne stolice mody schodzą na plan dalszy

Nowy Jork? Paryż? Londyn? Proszę Państwa, to już było. Widać, że niepodzielność władzy sprawowanej przez dawne stolice mody trzęsie się w posadach. Udowadniają to – zwłaszcza teraz – zdetronizowane Fashion Weeki, których nawet i sami projektanci mają serdecznie dość. A właściwie nie samej idei święta mody, lecz rozpędzonej maszyny tworzenia kolekcji na ilość i “na siłę”. To łączy się z ekonomicznym “wyświechceniem” prosperity krajów dawnego Zachodu.

Na plan pierwszy wysuwają się nowe potencjalne stolice mody. Najmocniejsza kandydatura przypada Danii i jej Kopenhadze.

To, że Kopenhaga “umie dobrze w marketing” nie powinno dziwić nikogo. Wszak København oznacza nic innego jak “port kupiecki”. Teraz dodalibyśmy pewnie, że to port, w którym na stałe zacumowała moda etyczna, zrównoważona i będąca kontrabandą dla monochromatycznego, biało-czarnego stylu Szwedów.

Na potrzeby Copenhagen Fashion Week zmniejszono liczbę osób mogących wziąć udział w pokazach. Digital zaś połączono ze starą, poczciwą stacjonarnością (w przeciwieństwie do np. innowacyjnego Szanghaju, który zdecydował się tylko na online). Kopenhaga zwyciężyła ten i każdy wcześniejszy dotychczasowy sezon czymś jeszcze – niesamowitym, kolorowym street style’em. Można go chyba przyrównać tylko do tego z Londynu lat siedemdziesiątych. Jest ekscentryczny, efemeryczny, mieniący się kalejdoskopem różnych mikrotrendów. Wiele z nich prowadzi nas do jednego wniosku…

5. Eskapizm wciąż w nas siedzi!

Dom mody Chanel pod przywództwem Virginie Viard zabrał nas do złotych lat Hollywood. I nie, nie był to dokument – raczej sentymentalny film o ikonach dawnego kina. Wszystkiego dopełniały radosne, budzące uśmiech na twarzy jasne barwy. Zwłaszcza wszechobecny róż!

Eskapizm u Valentino przybrał zaś formę kwiecistych, zwiewnych sukni. Kolekcja SS21 w wydaniu Pierpaolo Piccoli zabrała nas do słynnego Valentino Rockstud. Rebelię przeciwko dawnym porządkom zwiastowały odważne kolory – pomarańcz, lawenda, fuksja, neonowa zieleń. I zwiewność, skrzydlaste rękawy tych efemerycznych sukni mogły nas unieść hen do nieba!

>>> CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czym charakteryzuje się polska moda? Chylak bags! O polskim street style’u rozmawiamy z Dalią z Polish Street Style Magazine

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES