Scenariusz pandemii, który znamy raczej z podręczników lub filmów katastroficznych, dziś przybiera realny kształt. Choć w Polsce koronawirus dopiero nabiera mocy, to już zaczyna w szpitalach brakować sprzętu. Szpitale zlecają szycie maseczek lokalnym szwalniom.
W porannej audycji TVN24 “Jeden na Jeden” Moniki Olejnik, minister zdrowia Łukasz Szumowski zapowiedział, że szwalnie “teraz będą musiały szyć co innego”. Brakuje jednorazowych fartuchów, maseczek i rękawic. Administracje lokalnych szpitali dzwonią do lokalnych szwalni i pytają o możliwość uszycia dziesiątek tysięcy maseczek. Jak już wczoraj donosiła “Gazeta.pl”, szpital w Radomiu zlecił szycie sprzętu, bo rezerwy się skończyły. “Nasza sytuacja jest zła” – mówią dyrektorzy szpitali.
Czy jednak szwalnie są na to przygotowane? Część z nich miała zakontraktowane kolekcje od miesięcy i musi wywiązać się z umowy. Inne chętnie podjęły się zadania, bo cena kusi. Cena pojedynczej maski wynosi 5 złotych, zamiast 17 groszy, jak od dotychczasowych dostawców. Produkcja to koszt 2 złotych. Jest więc o co powalczyć.
Polskie szwalnie wrócą do łask?
Sytuacja na całym świecie przybrała nieoczekiwany obrót, który daje do myślenia niejednemu. Zautomatyzowaliśmy praktycznie wszystko, również szycie. Rzemiosło, z którego słynęliśmy, od lat powoli umierało a produkcję przejęły m.in. Chiny, Indie, Turcja, Włochy. I nie chodziło tylko o tańszy outsourcing, ale także przygotowanie techniczne wschodnich fabryk. Mowa o parkach maszynowych, które są zdolne do uszycia dosłownie wszystkiego w dziesiątkach tysięcy sztuk.
W Polsce branża tekstylna była zaniedbywana i jest niedofinansowana od lat. Czy to się teraz zmieni? Na pewno nie z dnia na dzień, bo takie zmiany to proces, również angażujący wykwalifikowane kadry. Co jednak ulegnie zmianie to podejście bo jak mawiają Amerykanie “don’t put all eggs in one basket” i może lokalna produkcja chociaż częściowo wróci do łask.
