Jakie problemy napotykałaś na swojej drodze? Podejmując się tego wyzwania zapewne uczyliście się też na błędach. Gdybyś miała wymienić taką sytuację, która Was zaskoczyła, z której wyciągnęliście wnioski co by to było?
Pytasz o potknięcia? Masę! Masę cudownych, pięknych historii, które mogę opowiedzieć. Piękna kolekcja zimowa ze sztucznych futer, stylizowana na Annę Kareninę – wypuszczona we wrześniu. Słonecznym. Bardzo, bardzo zły pomysł, ale zmusił nas do myślenia o sezonowości. Drugi błąd: sposób fotografowania. Tutaj zdobyliśmy już chyba szlify oficerskie, bo na początku wydawało nam się, że można rzeczy sfotografować mrocznie, tym samym oddając ducha marki. Potem się okazało, że platformy sprzedażowe wymagają zdjęć na białym tle, więc sfotografowaliśmy kolekcję na takim. Wtedy nie sprzedaliśmy tej kolekcji w ogóle.
Jeśli nie na czarnym, ani na białym to na jakim?
Na dobrym. Największy błąd, który wielokrotnie popełnialiśmy to były próby dopasowania się do czyichś oczekiwań. I wymogów technicznych również. Okazało się, że nie ma czegoś takiego, jak wymogi techniczne. To jest wymysł narzucony przez kilka firm, które próbują tym całym biznesem dyrygować i sterować. Trzeba myśleć o swoim kliencie, który jest często podobny do nas. Nauczyliśmy się na przykład tego, że chociaż wmawia się nam, że tego wymaga rynek, nie ma potrzeby robienia pasteli na wiosnę. Nie ma potrzeby pokazywania kolekcji jesiennej na dwa lata do przodu. To są wszystko pomysły, które w ogóle nie działają na małym rynku. My znamy swoich klientów. Oczywiście sprzedajemy masie anonimowych dla nas osób, które zamawiają w Internecie, ale mamy wielu klientów, których znamy od samego początku i oni kupują wszystko, cokolwiek by się nie pojawiło. Wiemy o tym, że dla nich najważniejsze jest to, żebyśmy zachowali swoją wizję. Ich nie interesuje, w jakich frędzelkach się będzie chodziło za dwa lata. Oni chcą kupić u nas, bo czują się z nami związani. Identyfikują się z tymi ciuchami, z wizerunkiem, który proponujemy. Największym naszym błędem była próba dopasowania się do wymogów narzuconych przez innych.
Jak reagowaliście na te potknięcia? W końcu artyści mają to do siebie, że bardzo emocjonalnie znoszą jakiekolwiek porażki.
Myślę, że trochę jak dzieci. Bo dzieci reagują negacją – tupią nogami, uważają, że mają rację i szukają winnych gdzieś indziej. W tej chwili myślę, że docieramy do takiej zawodowej „ 40-tki” – jeżeli coś idzie nie tak, to zaczynamy szukać błędu w nas. Wtedy kłóciliśmy się. Teraz analizujemy.
Co jest najtrudniejsze w tym biznesie?
Jestem wiernym sobie uparciuchem, a każda decyzja ma biznesowe konsekwencje. Chcę przeforsować te projekty, w które wierzę. Wybraliśmy trudną ścieżkę trendsetterstwa. Dla takiej małej firmy to jest niewyobrażalnie kamienista droga, a my ciągle nią idziemy. Nie chodzę na kompromisy, nie szyjemy czegoś, bo to jest modne i wszyscy to noszą. Wręcz przeciwnie. Mam poczucie, że to trzeba odepchnąć gdzieś daleko i powiedzieć: dobrze, w tym to chodzą tłumy na ulicy, a my wam pokażemy coś bardziej interesującego. Zespół Hultaja nauczył się ufać mojej intuicji i reaguje na moje pomysły na zasadzie: okej, zróbmy to! Warto! Ale to jest właśnie bardzo trudne.
Kto jest Waszą największą konkurencją?
Nie mamy konkurencji, nikt nie robi takich rzeczy jak my.
A jak postrzegacie w takim razie Risk Made in Warsaw?
Czytaj dalej…