Elena Ciuprina jest młodą projektantką, której ubrania stają się jedną z obowiązkowych pozycji MUST HAVE na liście niejednej z nas. Kobaltowy płaszcz czy czarny kombinezon zdobyły niemałą popularność podczas ostatniej edycji targów HUSH WARSAW.
Jej projekty są wypadkową dwóch rzeczy: pierwszą jest zachwyt i refleksja nad współczesną architekturą, drugą – pochodzenie, a co za tym idzie, wizerunek świadomej swego ciała kobiety ze Wschodu. Dzięki tym aspektom projekty Ciupriny są konstrukcyjnie intrygujące, ale równocześnie każda właścicielka czuje się w nich wyjątkowo i kobieco, przykuwa wzrok nieoczywistymi prześwitami czy cięciami. Dodatkowo Elena jest ilustratorką i do każdego zakupu dołącza swój autorski rysunek, dzięki czemu każda klientka, spoglądając na niego, może cieszyć się ze swojej zdobyczy jeszcze przez długi czas.
O dobrych i złych stronach polskiej branży modowej, doświadczeniach przywiezionych z Mołdawii i fascynacji Zahą Hadid rozmawiamy przy eklerkach, których projektantka jest wielką fanką.
Co było pierwsze: ilustracja czy moda?
Ilustracja, ale od razu modowa. Moja przygoda z nią zaczęła się w wieku dwunastu lat. W Mołdawii, skąd pochodzę, dziewczynki i chłopcy mają zajęcia z techniki oddzielnie. My uczyłyśmy się gotować i szyć, natomiast nasi koledzy zajmowali się stricte „męskimi” pracami. Dla mnie te zajęcia zawsze były nudne, bo kto chce szyć fartuszki rodem z lat sześćdziesiątych? Pewnego dnia weszłam do klasy i zobaczyłam porozwieszane zdjęcia, projekty, rysunki modowe. Okazało się, że szkoła zatrudniła nową nauczycielkę, która była świeżo po studiach projektowania ubioru. Odrzuciła stary program i zaczęła wprowadzać zmiany: uczyła nas przede wszystkim projektowania, w mniejszym stopniu szycia. Sama, w dobie ubrań z bazaru, ubierała się w swoje autorskie rzeczy, wyglądała jak zdjęta z wybiegu Gianfranco Ferre. Wtedy pomyślałam, że moda to to, czym chcę się zająć w przyszłości.
Jak i kiedy zrodził się pomysł na markę Elena Ciuprina?
Tak naprawdę od zawsze moda i ilustracja były profesjami, którymi chciałam się zawodowo zajmować. Z drugiej strony, powstawanie rysunku to tak przyjemny proces, że nie chciałam, aby stało się to moim jedynym zawodem. Poza tym ilustracje musisz zrobić od początku do końca samodzielnie, przy marce możesz współpracować z innymi ludźmi, którzy pomogą ci chociażby w szyciu. Marka jest bardziej wdzięczna, jeśli chodzi o przyszłość, poważna, ma większy wpływ na ludzi.
Pomysł na Twoją markę wydaje się być bardzo przemyślany. Jak długo trwał okres przygotowawczy, czas poprzedzający pokazanie Twojej pierwszej kolekcji?
Trwało to dosyć długo. Teraz często jest tak, że dyplomanci robią ostatnią kolekcję w szkole i od razu ruszają z tym do klientów. Myślę, że może jest to spowodowane tym, że ludzie mają większą świadomość potrzeby marketingu i PR-u. Kiedy skończyłam SAPU cztery lata temu – tego jeszcze nie było. Nikt nam nie mówił, że trzeba się reklamować i jak to robić, dlaczego powinniśmy wybrać do sesji taką a nie inną modelkę, jak wygląda dobrze zrobiony lookbook czy kampania reklamowa. Początkowo więc robiłam mini kolekcje konkursowe, przerabiałam koszule, co dało mi większe pojęcie o konstrukcji ubrań i pewność, że jedną rzecz można przerobić na kilka innych, ciekawych sposobów. Wtedy też zaczęłam myśleć trójwymiarowo, a to, że zaczęłam robić to sama, że byłam wtedy nastawiona na poszukiwania i bardziej artystyczne niż sprzedażowe aspekty sprawiło, że nabrałam świadomości i pewności co do tego, w czym chcę być dobra. Zrozumiałam, że tym co powinno mnie wyróżniać jest: forma, konstrukcja, kolor. Zdecydowanie nie interesują mnie nadruki, ornamenty czy romantyczne falbanki. Później, kiedy poszłam na studia na ASP, poświęciłam ten czas przede wszystkim na eksperymenty, zabawy konstrukcją, tkaninami. Po prostu był to czas próbowania różnych, dziwnych rzeczy. Na ostatnim roku zrobiłam pierwszą kolekcję, która dosyć dobrze się sprzedała i pozwoliła mi zdobyć pierwszych klientów. Dało mi to dużo do myślenia, bo zrozumiałam, że konstrukcja jest moją mocną stroną.
Kreowanie marki zaczęło się po skończeniu studiów i muszę przyznać, że był to ciężki proces. Mój mąż powiedział mi, że mam talent i robię rzeczy, które ludzie chcą nosić, cieszą się, kiedy wkładają moje projekty i powinnam myśleć nad własną marką poważnie. Zaczęliśmy się wtedy zastanawiać nad tym kto jest moim klientem, kto będzie chciał założyć moje rzeczy. Osobiście tę część pracy lubię najmniej przez to, że jest analityczna i na pewno mniej przyjemna niż niczym niepohamowany proces twórczy. W momencie, kiedy musiałam moją pracę rozłożyć na czynniki pierwsze to tak jakbym robiła kawę i zastanawiała się, skąd wzięły się na nią ziarna, kto je zbierał, w jaki sposób. Ten proces dochodzenia do tego wszystkiego jest po prostu trudny. Podczas projektowania drugiej kolekcji, czyli tej, która jest aktualnie dostępna, zaczęłam brać pod uwagę czynniki, o których wcześniej nie myślałam. Wiedziałam, że skoro jestem dobra w konstrukcji to pójdę w stronę minimalizmu, wysokiej jakości materiałów, a co za tym idzie – że moja oferta nie będzie dla nastolatek. Zaczęłam myśleć o moich klientkach jako kobietach 25 plus, które mają swój wyraźny styl lub chcą nadać mu charakteru, które chcą wyrażać przez ubiór swoją osobowość, ale nie w nachalny sposób.
Ile osób stoi za Twoją marką?
Na razie wszystko robię sama, mój mąż pomaga mi natomiast w myśleniu o marce i jej wizerunku. Każe mi się zastanawiać czemu w danym momencie robię ilustrację, dlaczego to jest teraz ważne, itd. Krótko mówiąc – porządkuje moje myślenie, bo sama jestem bardzo emocjonalna. Projektuję, szyję, wymyślam i wykonuję grafiki sama, ale po dłuższym czasie staje się to męczące. Dobrze jest, kiedy znasz swój produkt, ale bardzo łatwo jest się tym wszystkim zirytować i zaczyna się chcieć uciec od tego, a zająć tylko i wyłącznie projektowaniem. Na pewno przy następnej kolekcji zacznę współpracować z zespołem krawcowych albo małą szwalnią. W Polsce jest to jednak problematyczna sprawa, ponieważ krawcowe biorą dużo, a szwalnie zaczynają współpracę, kiedy zamówisz co najmniej kilkadziesiąt sztuk jednego rozmiaru. Obecnie nie mam jeszcze na tyle rozwiniętej marki, żeby wiedzieć na pewno, że sprzedam taką ilość. Ostatnio, kiedy byłam na HUSH-u, przywiozłam ze sobą po trzy rozmiary każdego projektu i w sumie miałam ze sobą osiemnaście rzeczy. Byłam pewna, że szybciej sprzedadzą się sukienki, bo nie są one drogie, są kobiece, wygodne, a tak naprawdę sprzedały się te najdroższe rzeczy: płaszcze, kombinezony, jedwabna sukienka. To także dało mi dużo do myślenia, zaczęłam zastanawiać się nad tym, kto jest moim klientem i czego potrzebuje. Ceny nie są takie istotne, jeśli produkt jest dobrze zaprojektowany i wyróżnia się wysoką jakością. Dopasowałam do mojej oferty całą swoją markę, identyfikację wizualną, zdjęcia i ilustracje, bo ludzie tego chcą, widzą, że jest to autentyczne.
W Twoich projektach widać silny wpływ architektury. Skąd się u Ciebie wzięła ta fascynacja?
Mój tata jest architektem i ten temat zawsze był obecny w naszym życiu. To on uczył mnie co jest ładne i dlaczego takie jest, ale także tego, że to co dziwne i interesujące niekoniecznie musi być piękne. Takie rozmowy dużo mi dały, często chodziliśmy po sklepie, oglądaliśmy ubrania i zastanawialiśmy się, dlaczego któreś z nich jest takie proste i idealne. Teraz w projektowaniu zwracam uwagę przede wszystkim na rzeczy interesujące, dziwne, ale staram się, żeby efekt był ładny i wdzięczny. Pamiętasz, kiedy modne były spodnie z obniżonym krokiem? Mało z nich dobrze robiło kobiecej sylwetce, myślę, że gdybym wtedy projektowała to wykorzystałabym ten pomysł, ale w inny sposób.
Kiedy myśli się o projekcie architektonicznym albo, tym bardziej, kiedy się buduje mamy w głowie, że jest to coś co ma być trwałe. Nie wolno więc zrobić tego źle czy niechlujnie, bo architektura wpływa na zachowanie społeczeństwa. Na przykład w Kiszyniowie ludzie są mniej uprzejmi i otwarci niż w Krakowie, bo przez to gdzie mieszkają, czyli w miejscu, w którym nie ma praktycznie żadnych zabytków, odczuwają ten brak i wpływa on negatywnie na młodych ludzi. Tutaj, w Krakowie, na zwykłym bazarze ludzie są uprzejmi i otwarci, możesz z kimś porozmawiać stojąc w kolejce po warzywa. Ludzie mają wielki szacunek do budynków i do tego, gdzie mieszkają. Widzą, że coś jest piękne, bo znajduje się to w ich otoczeniu.
Czyli wybrałaś Kraków ze względu na architekturę miasta?
Dokładnie tak. Przyjechałam tutaj w wieku szesnastu lat i stare kamienice, zamek, rzeka, konie, które jeżdżą po rynku – wszystko to było dla mnie jak z bajki.
Inspirują Cię stare budynki, które potem, w swoich projektach, unowocześniasz? Czy wolisz jednak współczesną architekturę?
Zdecydowanie inspiracje czerpię z nowoczesnej architektury. Stare budownictwo oddziałuje na to, w jaki sposób przyjmujesz proporcje i pewną estetykę, zwracasz na to uwagę w projektach. Kiedy masz na przykład głębszy dekolt z tyłu, patrzysz czy lepiej koresponduje z przodem lub taką a nie inną linią. Stare budynki uczą proporcji i ładu, a nowe pasjonują mnie ze względu na wszystkie krzywe, dziwne linie, kontrasty i dynamikę. Kiedy zaczęłam podróżować z Akademią Sztuk Pięknych po Włoszech, odwiedziliśmy muzeum zaprojektowane przez Zahę Hadid i było to dla mnie niesamowite przeżycie. Ta ogromna przestrzeń, która wciąż się wije sprawia, że kiedy robisz zdjęcie to nie wiesz czy przedstawia ono sufit czy podłogę. Kiedy widzisz miejsce, które z każdym, nowo postawionym przez ciebie krokiem się zmienia i to, w jaki sposób ono na ciebie oddziałuje to jest to zupełnie coś innego niż chodzenie i oglądanie starych, estetycznych kamienic.
A jaka jest różnica między kobietami z Mołdawii a Polkami? Czy tamtejsza moda wpłynęła na Twój sposób myślenia i projektowania?
U nas kobieta nie może wyglądać źle, dziewczyny ubierają się bardzo kobieco, natomiast w Polsce stawia się na styl, wygodę i oryginalność. Podczas wyboru ubrań w Mołdawii stawia się na markę, logo i to czy rzecz jest dopasowana. Staram się więc łączyć zarówno tę kobiecość z ciekawą konstrukcją. Jeśli coś jest oversize’owe – robię głęboki dekolt, jeśli płaszcz jest szeroki – decyduję się na rękaw 3/4 po to, aby nadgarstki były odsłonięte.
Jakie są według Ciebie mocne i słabe strony polskiej branży modowej? Czy możesz to jakoś porównać do sytuacji w Mołdawii?
Ciężko mi o tym mówić, bo na razie cały czas się uczę tej branży. Na pewno poznałam kilka fajnych osób, które zajmują się PR-em, jak chociażby Olka Kaźmierczak, czy osoby, które piszą lub organizują targi modowe. Mam nadzieję, że poznam jeszcze więcej takich pozytywnych i zaangażowanych osób.
Żałuję, że jest mało dobrze przemyślanych kanałów sprzedaży dla projektantów, jest niewystarczająco wiele butików z autorskimi rzeczami czy concept store’ów, które w swojej ofercie miałyby zróżnicowany asortyment, a nie tylko rzeczy z podobnej tkaniny i w prawie identycznym stylu. Nawet w Mołdawii jest tego więcej, kobiety są nastawione na to, że nie będą kupować w sieciówkach, a zamiast nich wybiorą autorski sklep, który gromadzi u siebie wielu projektantów i różnorodne marki. Kobiety tam nie muszą znać danej marki, ale wystarczy im to, że dany produkt jest z Włoch czy Izraela. W Polsce mamy bardzo dużo galerii z każdemu znanymi sieciówkami, a mało fajnych, przemyślanych, mniejszych sklepów z oryginalnymi projektami. Jeśli już są to przeznaczone głównie dla młodych klientów, a nie kobiet, dla których istotna jest przede wszystkim jakość. Dla młodych dziewczyn ubranie musi być „jakieś”, jeśli chodzi o styl, osadzone w trendzie.
Kobiety dojrzałe chcą się wyróżniać, a nie spotykać w drodze do pracy dziesięć tak samo ubranych osób.
Podoba mi się, że Polacy są bardzo otwarci na nowych, polskich projektantów. Nie boją się poznawania czegoś nowego, nie zwracają też tak bardzo uwagi na logo, najważniejszy jest projekt i wygoda. Jest bardzo dużo młodych osób w branży, co powoduje otwartość i chęć współpracy. Nie mówię o relacji projektant-projektant, bo to akurat jest słabo rozwinięte, ale mam na myśli wspólne projekty ze stylistami, fotografami, wizażystami, dziennikarzami, modelkami. Jest tu mnóstwo utalentowanych ludzi, którzy chętnie ci pomogą.
Młodzi projektanci nie są uczeni pracy zespołowej i to jest wielki minus. Uważam, że powinniśmy współpracować, a kiedy mówisz komuś o tym, że chciałabyś znaleźć partnera to od razu pojawia się uwaga na ten temat i rada, żeby to przemyśleć i nie pakować się w taki układ. Ludzie boją się pokazywać swoje szkice i inne pomysły, a ja uważam, że łatwiej jest pracować w parach i tak powinno się robić. Projektanci wolą uciszyć swój potencjał, nie kontaktują się ze sobą, po różnych wydarzeniach, w kolejce do prelegenta, nikt ze sobą nie rozmawia. Ja na pewno będę w tym roku szukała partnera, który zajmie się biznesową stroną mojej działalności. Tu także jest problem, ponieważ mimo tego, że jest dużo osób, które chciałyby się tym zająć i podoba im się pomysł rozwijania marki to szybko się wypalają, nie są w to mocno zaangażowani przez dłuższy czas. Do Polaków nie przemawia idea budowania startupów, jak to się dzieje na Zachodzie. Mamy super pomysł, pracujemy nad nim przez rok, dzielimy się udziałami w firmie, ale początkowo nie przynosi nam to dochodu i każdy zajmuje się dodatkowo czymś innym. Na Zachodzie bardzo dobrze się to sprawdza, u nas niestety nie. Od razu każdy jest podejrzliwie nastawiony, boi się zaryzykować. Jest to trochę frustrujące, ale mam nadzieję, że niedługo znajdę odpowiednią osobę, z którą mogłabym współpracować.
Ostatnie pytanie: jakie są Twoje plany na przyszłość? Czy myślisz o wprowadzeniu marki na rynki zagraniczne?
Tak, na pewno. Mam listę butików znajdujących się w Amsterdamie, Brukseli, Wiedniu i będę chciała z nimi współpracować. W Polsce jest duży potencjał i zauważyłam to właśnie na HUSH-u, ale mimo wszystko chciałabym rozpocząć także sprzedaż w innych państwach. W dalszej przyszłości może postanowię też otworzyć sprzedaż w Mołdawii, ale tam sprzedają się przede wszystkim marki znane lub takie, które odniosły duży sukces za granicą.
Rozmawiała: Tatiana Zawrzykraj