REKLAMA

Czy to czas, by pożegnać minimalizm? Cluttercore wkracza na salony

REKLAMA

Minimalizm od lat królował w niemal wszystkich sferach życia – od wystroju wnętrz, przez modę i makijaż, aż po rozmaite dzieła sztuki nowoczesnej. Czy to najwyższy czas, aby się z nim pożegnać? Może nie warto być aż tak radykalnym, by całkowicie go przekreślić, ale bez wątpienia warto wziąć pod uwagę fakt, że na estetycznej scenie coraz częściej to jednak „więcej znaczy lepiej”. Trend ten doczekał się nawet własnej nazwy… Poznajcie cluttercore. 

Cluttercore – co oznacza? 

Aby zrozumieć, na czym dokładnie polega wspomniana stylistyka, warto zacząć od podstaw, czyli rozłożenia angielskiego słowa na czynniki pierwsze. Cluttercore to połączenie „clutter”, oznaczającego nieład, oraz „core”, które możemy przetłumaczyć jako rdzeń. Oznacza to zatem, w wolnym przekładzie, że w cluttercore panuje zasada „bałagan to podstawa”, będąca kompletnym zaprzeczeniem minimalizmu, który latami święcił triumfy na wielu płaszczyznach. 

Póki co określenie cluttercore stosowane jest przede wszystkim w odniesieniu do wystroju wnętrz. Po wpisaniu tego hasła w wyszukiwarce aplikacji Instagram, naszym oczom ukażą się mieszkania i domy stanowiące całkowitą przeciwwagę dla popularnego skandynawskiego stylu. Proste połączenia jasnych barw z drewnem zostały tu zastąpione całkowitym szaleństwem i dowolnością – zarówno pod względem koloru, jak i samego stylu. 

Cluttercore to maksymalizm, który coraz częściej we wnętrzach zastępuje, popularną dotychczas, skandynawską prostotę. . Fot. Pexels

Okazuje się, że rozmaite wzory i printy, pozornie do siebie nie pasujące, potrafią grać doskonale, podobnie zresztą jak kolory, powszechnie uznawane za „gryzące się”. Wzorzyste dywany w stylu retro i kwiatowe tapety? Intensywnie kolorowe ściany i meble z dawnych lat? Tutaj nie ma złych kombinacji. To eklektyzm i wolność w najczystszej postaci. Warto jednak pamiętać, że choć tego typu wystrój może dla niektórych wyglądać chaotycznie, często jest przemyślany co do centymetra. Sama granica między stylowym nieładem, a kiczem jest też cienka i dość łatwo ją przekroczyć. W końcu nie każdy bałagan możemy nazwać artystycznym nieładem. 

Jak to się ma do mody?

Choć, jak wspomniałam wcześniej, samo określenie w stosunku do mody (jeszcze!) nie jest stosowane to nie sposób nie zauważyć, że maksymalizm w tym sezonie króluje zarówno na wybiegach, jak i w wystawach popularnych sieciówek. Szalone lata 70., kwiatowe wzory, połączenia printów – to tylko kilka elementów, które można zauważyć, przeglądając sklepowe oferty. Zresztą tzw. clashprint – oznaczający kombinację kilku, pozornie niepasujących do siebie wzorów – nieśmiało pojawiał się w świecie fashion już od kilku lat.

– Porządek nie jest już w modzie, nadchodzi cluttercore! Powiem szczerze, że czekałam na ten moment, bo to taki styl dla „bałaganiarzy” czy raczej dla tych, kochających gromadzić, dlatego – ze względu na mój zawód – doskonale się z tym identyfikuję  – tłumaczy Marta Śliwińska, stylistka. – To przeciwieństwo minimalizmu, tutaj więcej znaczy lepiej. To mieszanka stylów, niesztampowe łączenie kolorów i printów – dodaje.

Cekiny i stroje, przypominające kostiumy filmowe na co dzień? Dlaczego nie?! / Fot. Unsplash

Stylistka podkreśla też, że elementy trendu już od pewnego czasu pojawiały się nie tylko wśród propozycji największych domów mody, ale również w popularnych sieciówkach i stylizacjach modowych influencerek. 

Każda mieszkanka kolorów i wzorów jest dozwolona. Teraz można sobie pozwolić na więcej niż zwykle! / Fot. Pexels

Doskonałym przykładem maksymalizmu w modzie jest blogerka Caroline Vazanna, której barwne stylizacje i pomysłowe zestawienia elementów garderoby potrafią zaskoczyć i zaprzeć dech w piersiach, a jednocześnie stanowić ogromne źródło inspiracji. Na rodzimym podwórku zamiłowanie do kolorowych elementów w stylu lat 70. możemy zauważyć od pewnego czasu u Jessici Mercedes, a o łączeniu printów i nieszablonowym podejściu do mody od lat wspomina na swoim Instagramie stylistka Karolina Domaradzka. 

Czy pandemia mogła mieć wpływ na modę?

Odejście od klasyki i neutralnych kolorów było chyba potrzebne nam wszystkim, biorąc pod uwagę, że niemal cały ostatni rok większość z nas spędziła w domu. Dresy stały się obowiązkowym elementem garderoby i mało kto miał głowę, by myśleć o barwnych, wyszukanych stylizacjach.

– Nastroje społeczne bardzo często wpływają na to, które kolory stają się modne. Kolory czy sama moda nie tylko pozwalają nam wyrazić siebie, swój nastrój, a często i światopogląd, ale mogą też wpłynąć na to, jak się czujemy – tłumaczy Katarzyna Szostak, psycholożka i psychoterapeutka. – Pandemia wpłynęła na wzrost osób zmagających się z depresją. Niewykluczone, że projektanci pragną natchnąć nas optymizmem i energią, proponując na ten sezon żywe, radosne kolory – dodaje.

Maksymalizm pojawia się nie tylko we wnętrzach i ubraniach, ale i makijażu czy fryzurach. / Fot. Pexels

Coraz częściej mówi się również o tym, że po zakończeniu panującej pandemii, od połowy lat 20. obecnego wieku, możemy wkroczyć w rozrywkowy czas, pełen radości, spotkań towarzyskich i zabawy. Analogiczny do tego, który miał miejsce ponad sto lat temu, po zakończeniu epidemii hiszpanki. Wszystko wskazuje więc na to, że szykuje nam się powtórka z „szalonych lat 20.”, a moda w maksymalistycznym duchu stanowi do nich doskonałe preludium. 

>>> CZYTAJ RÓWNIEŻ: Wybieram niewidzialność, czyli o monochromatyzmie na polskich ulicach

Tagi
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES