Ubrań BOHO nie znajdziecie w eleganckich butikach czy na licznych targach modowych. Projekty tej marki spotkacie natomiast w otoczeniu kwiatów, rozwieszone na gałęziach czy w garażowej aranżacji. Kobiety cenią BOHO za niezwykłą dziewczęcość i wygodę, a także kwiatowe desenie. To moda bez zadęcia, kochająca naturę i wolność. Co stoi za sukcesem marki i dlaczego Małgosia Bochenek wybrała odmienny model biznesowy od tych, które przeważnie obserwujemy na polskim rynku odzieżowym? W Krakowie rozmawiałyśmy o intuicji, niezależności twórczej i kobiecej energii, która daje nam siłę do działania.
Zacznijmy od tego, co najbardziej lubisz w swojej pracy.
Małgosia Bochenek: Na pewno to, że nie mam szefa, że mogę robić co chcę. W sumie dlatego założyłam własną firmę, nie chciałam nikogo nad sobą. Przez kilka miesięcy pracowałam w sklepie, potem na planie filmowym i nie podobało mi się, że cały czas jestem zależna od przełożonej, aktorów czy kierownika planu. Moja natura wymaga ode mnie wolności. To jest dla mnie najważniejsze, bo potem przekłada się na inne rzeczy: mam wolność twórczą, mogę zarabiać i pracować ile chcę.
Nie bałaś się ryzyka, kiedy zakładałaś własną firmę?
Nie bałam się. Miałam wtedy 22 lata, zaczynałam więc wcześnie i nie zdawałam sobie sprawy z zagrożeń, które na mnie czekają. Gdybym o nich wiedziała, prawdopodobnie nie podjęłabym się tego. Kiedy czegoś chcę, nigdy nie przewiduję czarnego scenariusza, po prostu to robię.
Z perspektywy czasu, zmieniłabyś coś przy zakładaniu marki?
Akurat trafiłam na bardzo dobry czas na polskim rynku, nie miałam praktycznie konkurencji. Byłam jedną z tworzących ten rynek i nie było norm, których musiałam się trzymać. Sama pisałam swój własny case i niczego bym nie zmieniła.
Czyli rozumiem, że kierowałaś się wtedy głównie intuicją?
Tak. Mam dobrą intuicję biznesową i im mniej wiem, tym lepiej mi to wychodzi. Kiedy czytam jakieś case’y modeli biznesowych, okazują się identyczne jak moje i odnoszą wielki sukces np. w Stanach. Pochodzę z rodziny, w której rodzice borykali się z różnymi problemami, ale zawsze mieli swoją firmę. Nie zawsze dobrze się to kończyło, próbowali wielu działalności, ale jak widać przedsiębiorczość wyssałam razem z mlekiem matki. Intuicja podparta wiedzą w moim przypadku sprawdza się bardzo dobrze.
To co powiedzieli Twoi rodzice, kiedy, w tak młodym wieku, postanowiłaś założyć markę odzieżową?
Nie byli zdziwieni, bo wcześniej też miałam swoją działalność – robiłam uniformy do klubów, kawiarni. Zawsze pracowałam na własną rękę, od razu po skończeniu osiemnastki zaczęłam zarabiać. Nie było to więc dla moich rodziców czymś niezwykłym, bardziej byli zafrasowani faktem, że wkrótce zostaną młodymi dziadkami, bo BOHO zakładałam pod koniec ciąży. Rodzice zawsze byli dla mnie wielkim wsparciem, kiedy podejmowałam ryzykowne kroki, mówili, żebym uważała, ale na tym się kończyło. Kiedy podejmowałam duże ryzyko finansowe także mnie ostrzegali, ale po prostu robiłam swoje. Bezgraniczna wiara we mnie i pozwolenie mi na potknięcia bardzo dużo mi dały, rodzice zawsze mi mówili: „Nie bój się, jak się wywrócisz to cię zaboli, ale też wielu rzeczy się nauczysz.”
Od niedawna Twoje projekty możemy dostać w Idea Fix w Krakowie. Czy masz swój sklep stacjonarny albo czy Twoje ubrania są jeszcze gdzieś dostępne?
Nie. W Idea Fix mam rzeczy z pozostałych kolekcji i bluzy, coś w rodzaju outletu. Nie jest to jednak mój model biznesowy i nie mam nigdzie indziej swoich rzeczy. Kiedy zaczynałam, moje ubrania były w różnych miejscach, ale po pół roku zobaczyłam, że to nie ten kierunek. U mnie się to w ogóle nie sprawdzało, dlatego, że ubrania BOHO dobrze występują w danym kontekście. Nie wśród otoczenia modowego, a np. pozawieszane na gałęziach. Niedługo otwieramy sklep, tylko z naszymi projektami. Będzie w kontekście natury, trochę garażowo, w starym budynku. BOHO nie pasuje do butiku.
Czy z podobną strategią wiążą się targi, na których się pokazujesz?
Tak. Pokazujemy się tylko na HUSHu i lokalnych, krakowskich targach. Czasami współpracujemy też z Showroomem, bo dobrze nam się z nimi pracuje. Nie jest to jednak mój główny kanał sprzedaży, 99% utargu zawdzięczamy naszej stronie internetowej.
A takie wydarzenia jak nadchodzące Święto Kwiatów w Warszawie czy Wiosenny Kiermasz BukietLove, który niedawno się odbył? Są to targi, które nie są stricte nastawione na modę.
Tam gdzie kwiaty, tam musi być też BOHO! Wyżej wymienione wydarzenia oraz festiwale muzyczne – do takich imprez jest nam bliżej. Co roku jeździmy na Tauron, prawdopodobnie pojedziemy też w tym roku na Open’era.
Twoja strona internetowa jest dostępna także w wersji angielskiej, a ceny w euro. W jaki sposób pozyskałaś klientów z zagranicy? Tak naprawdę nie wiem jak ich pozyskałam, ale wydaje mi się, że Instagram jest teraz najsilniejszą dźwignią. Podobnie jak Facebook, ale na nim piszemy tylko po polsku, a na Instagramie po angielsku. Nie pozycjonujemy się, nie wykupujemy reklam w innych państwach, dlatego wydaje mi się, że to dzięki social mediom.
Czyli nie planowaliście wejścia na rynek zagraniczny?
Jest to przyjemny skutek uboczny naszych działań na rynku polskim.
Dla jakich kobiet tworzysz? Twoje projekty nie wpisują się raczej w przeciętną estetykę polskiego klienta, który lubi wszystkie odcienie szarości. Twoje ubrania są bardzo dziewczęce i subtelne.
Zgadza się, nasze ubrania są świeże i dziewczęce, ale co ciekawe mamy raczej starszy target. Nasze produkty trafiają najczęściej do kobiet w wieku od 25 do 45 lat. Młode dziewczyny wolą być jednak w nurcie bardziej trendowym, lubią wpisywać się w obowiązującą modę. Dojrzałe kobiety są już na tyle pewne siebie i świadome swojego stylu, że wiedzą czego szukają i kupują rzeczy pasujące do nich. Nasza estetyka bliska natury, trend kwiatowy – cała moda idzie teraz w tę stronę. Szara dresówka jest dla mnie brzydka i nieestetyczna. Chodzi w tym chyba tylko ktoś, kto nie wie w czym dobrze i źle wygląda. Pomysł marek działających tylko w oparciu o ten materiał jest fajny jako idea i widzę, że się sprawdza, ale osobiście nigdy nie poszłabym na kompromis, w którym musiałabym robić coś tylko dlatego, że się sprzedaje. Wolę sprzedawać na mniejszą skalę i robić ładne rzeczy, z czasem budować silną markę. Szara dresówka kiedyś przeminie, a trend na naturę nie.
Nawiązując jeszcze do obowiązujących trendów: widzisz teraz większe zainteresowanie Twoimi rzeczami?
My jesteśmy jednak trochę mało boho jako styl. Tak naprawdę nie mamy frędzli, źle sprzedają się dzwony i ogrodniczki. Myślę, że nie lubimy w Polsce takiej sylwetki, jest to bardziej amerykański styl. Wolimy rurki i luźniejsze góry, a nie przepadamy za rozszerzanymi spodniami. Ja natomiast kocham dzwony, ale wbrew pozorom jest to odważny modowo styl.
Skąd on się wziął u Ciebie?
Od zawsze taki miałam. Nie wyszłam z dzwonów odkąd były one modne. Lubię chodzić w warkoczu, kocham sukienki w kwiatki, spodnie z podwyższonym stanem, taki po prostu mam gust. Może dwadzieścia lat temu zaczęłam się tym fascynować, bo to był styl mojej mamy i pewnie przejęłam go od niej.
Oglądając wszystkie Twoje kampanie, sesje, czy nawet czytając Twój magazyn na stronie internetowej, dostrzegam przede wszystkim pochwałę naturalności i dziewczęcości. Jak ważne są dla Ciebie inne kobiety?
Najważniejsze! Uważam, że mamy ogromną siłę i gdybyśmy mogły realnie rządzić wszystkim to byłoby bardzo dobrze. Sama bardzo dużo czerpię od innych kobiet, począwszy od mamy, przez przyjaciółki po napotkane kobiety. Myślę też, że w BOHO jest coś takiego, co budzi w dziewczynach wiele dobrego. Nawet kobiety, które nie chodzą w sukienkach i nie przepadają za kwiecistymi wzorami, to kiedy przyjdą do BOHO nagle wybierają te fasony i zaczynają czuć się w nich dobrze. Kobieca energia otacza mnie cały czas. Bardzo często pracuję z kobietami, z mężczyznami raczej incydentalnie. W domu mam trzech facetów i czasem szukam ucieczki. Oczywiście, czuję się z nimi dobrze i jestem panią w moim domu, ale uwielbiam przebywać z innymi kobietami, dostarczają mi one dużo pozytywnych emocji. Całe BOHO wywodzi się z energii kobiecej i natury. Myślę, że na tym polega nasz sukces, za naszą firmą nie stoi żaden facet i jego strategia biznesowa, osobiście kieruję się sercem i intuicją. Musimy słuchać siebie, bo z tego wychodzą dobre rzeczy.
Do współpracy przy najnowszej kampanii zaprosiłaś Martę Greber. W jaki sposób nawiązałyście współpracę? Marta przecież mieszka za granicą, poza tym nie jest zawodową modelką, więc skąd w ogóle ten pomysł?
Nawiązałyśmy kontakt przez Instagrama. Wiedziałam, że jest w Portugalii, a miałyśmy z modelką właśnie tam jechać. Razem z fotografką stwierdziłyśmy jednak, że poproszę Martę, bo jest ona w stu procentach boho. Zgodziła się, a podczas zdjęć miała ze sobą małą córeczkę, którą się opiekowałam. Sama także spontanicznie wzięłam udział w sesji, wyszło super, a odbiór był taki, jak jeszcze żadnej naszej dotychczasowej kampanii.
Czyli przy doborze współpracowników także kierujesz się intuicją?
Tak, muszę po prostu kogoś polubić. Do dziś współpracuję z Pauliną Pajką, która kiedyś była moją modelką, a potem sprzedawała w Warszawie nasze rzeczy. Kiedy w wakacje był zastój w sklepie poprosiłam ją, żeby zrobiła kilka zdjęć naszych ciuchów i wyszły tak pięknie, że od tamtej pory Paulina zajmuje się fotografią.
Powiedz mi jeszcze, skąd czerpałaś inspiracje przy tworzeniu najnowszej kolekcji?
Kluczowy był kolor, a między innymi to właśnie Lizbona była inspiracją. Chcieliśmy, żeby barwy były niczym suszone na słońcu, nasycone, ale mimo wszystko nierażące. Tak naprawdę nigdy nie myślę o tym, czym się inspiruję. Idę do ciuchlandu, kupuję coś i wychodzę z torbą pełną ubrań w tym samym stylu. Dużo czasu spędzam w sieci, oglądając zdjęcia na Instagramie czy Style.com, chłonę wszystkie trendy i siłą rzeczy przekłada się to potem na kolekcję. Może się czasem wydawać, że nie jesteśmy w nurcie, ale siłą rzeczy tak jest. Wpływa na mnie wszystko przy tworzeniu, patrzę też na to, w czym sama bym chodziła.
Jaka jest w takim razie Twoja strategia? Co może działać na korzyść w rywalizacji z innymi markami czy sieciówkami?
W ostatniej kolekcji odeszłam od deseni, bo często update’uję bazę bluz i co dwa tygodnie staram się wrzucać nowe. Dlatego też chciałam, żeby była widoczna różnica między regularną kolekcją, a tą z tkanin recyklingowych. Myślę, że nasza przewaga nad sieciówkami jest taka, że bardzo szybko reagujemy na potrzebę klienta. Widzę co się sprzedaje, więc doszywam w dziesięciu wzorach i rozmiarach. Mamy też nietypowy sklep jak na Polskę, nasze zdjęcia nie są produktowe, a większość marek ma zazwyczaj osobną sesję wizerunkową, a zdjęcia na sklep są typowo produktowe. Nasze fotki sprzedają przede wszystkim klimat i emocje. Zawsze mamy zdjęcia w ruchu, nigdy na białej ścianie, modelki nie są na nich wymalowane, tylko naturalnie piękne.
Czyli BOHO to po prostu styl życia?
Dokładnie!
Rozmawiała Tatiana Zawrzykraj
Zapraszamy na stronę boho.lu