Nowojorskie Whitney Museum of American Art zaprasza na Possessed -pierwszą od 21 lat wystawę (?) modową zorganizowaną z amerykańską marką Eckhaus Latta.
Świątynia sztuki, która od 2015 roku urzęduje w nowym budynku ze wspaniałym widokiem na jeden z najciekawszych parków w Nowym Jorku, The High Line Park, znawcom sztuki kojarzy się przede wszystkim z ogromną kolekcją prac Edwarda Hoopera, a także ciekawymi zbiorami amerykańskiej sztuki powojennej, wśród których znajdują się obrazy Jacksona Pollocka, Roya Lichtensteina czy Andy’ego Warhola. To właśnie królowi pop-artu poświęcona była ostatnia wystawa modowa w Whitney The Warhol Look: Glamour, Style, Fashion.
Moda wraca do Whitney
Po 21 latach pomysł wystawienia mody w przestrzeni muzeum powrócił i zmaterializował się w postaci wystawy/sklepu/komercyjnego performance’u Eckhaus Latta pod tytułem Possessed. Młodziutka marka made in U.S.A. otrzymała od kuratorów Whitney niepowtarzalną szansę na wyrażenie swoich artystycznych wizji w świątyni amerykańskiej sztuki i jak donoszą recenzje – wykorzystała swój szczęśliwy los.
Projekt stworzony na potrzeby Possessed nie do końca wpisuje się w ramy standardowej, znanej miłośnikom muzeów i galerii, wystawy. Został podzielony na trzy akty, każdy nawiązujący do historii i filozofii marki.
Akt I – Korytarz próżności
Odwiedzający rozpoczynają wizytę przechodząc przez ciemny, wąski korytarz wypełniony stalowymi prętami, z których zwisają rozświetlone kasetony ze zdjęciami modelek w ubraniach Eckhaus Latta. Jest to swego rodzaju “ściana dumy”, dzięki której projektanci – jak na prawdziwych artystów przystało – mają okazję pochwalić się swoimi dokonaniami. Korytarz prowadzi do głównej części widowiska i tu na gości czeka pierwsze zaskoczenie…
Akt II – sklep w muzeum ?!
Na pierwszym piętrze Whitney Museum, Mike Eckhaus i Zoe Latta we współpracy z organizatorami „pokazu” otworzyli … pop-up shop. Z pełnym asortymentem – wieszakami, przebieralniami, półkami sklepowymi zaprojektowanymi przez współpracujących z marką artystów i oczywiście produktami EL. Sprzedawane w sklepie ubrania amerykańskiej marki, pochodzą z limitowanej, przygotowanej specjalnie na tę okazję, kolekcji. Czy w czasach, kiedy śmierć retailu jest niemal przesądzona, otwarcie sklepu – elementu wystawy, to pomysł jakiego handel potrzebował? A może przekroczenie granicy? Dla miłośników sztuki, traktujących muzeum jako jej świątynię, pomysł może być nieco szokujący. Ale dla Millenialsów – głównych klientów Eckhaus Latta? Brilliant idea! Otoczenie muzeum nadaje projektom bardziej „wytwornego” wymiaru. Nie są to już tylko street style’owe ubrania, w końcu sprzedają je w otoczeniu dzieł sztuki!
Akt III – centrum monitoringu
Jeżeli pomysł otwarcia sklepu wśród dzieł sztuki pod przykrywką „wystawy” wydaje się szokujący, ostatni akt performance’u tylko to potwierdza. Oto odwiedzający znajdują się w ciemnym pomieszczeniu naśladującym centrum monitoringu straży miejskiej, lub co najmniej pokój ochrony, z telewizorami transmitującymi relację z…zakupów. Ekrany pozwalają na podglądanie klientów butiku Eckhaus Latta w LA oraz sklepów, w których sprzedawane są projekty marki, a także odwiedzających Whitney Museum, którzy zatracili się w przestrzeni handlowej. Zaraz to oni zamienią się w voyeursów.
Brzmi przerażająco? O to chodziło! Jak przyznał duet projektantów w rozmowie z Artnet.com, gdy tylko muzeum wyszło z propozycją zorganizowania wspólnego przedsięwzięcia, pomysł klasycznej wystawy od początku został odrzucony. Widząc ubrania na manekinie w muzeum, wydaje się, że trafiły tam, by umrzeć. Zachowały się w historii, ale nie ma to nic wspólnego z teraźniejszością – stwierdziła Latta.
Powstali, by szokować
Analizując historię marki Eckhaus Latta, można było się spodziewać, że projekt organizowany z Whitney nie będzie typowy. A raczej typowy w zwyczajowym rozumieniu tego słowa, bo dla projektantów wszystko co nietypowe jest właśnie typowe, co podkreślają na każdym kroku. To Eckhaus Latta promowało swoją kolekcję w kampanii ukazującej pary uprawiające seks (wiosna-lato 2017). Szum medialny jaki wywołała ta kampania ciężko opisać słowami.
Ostatniej jesieni, prezentując w Nowym Jorku kolekcję na sezon wiosna-lato 2018 do przejścia po wybiegu projektanci zaangażowali artystkę Maję Ruth Lee. Nie byłoby to takie wyjątkowe wydarzenie, gdyby nie fakt, że modelka była wtedy w 9 miesiącu ciąży! Zdania publiczności po pokazie były mocno podzielone. Jedni popierali pomysł równego traktowania wszystkich kobiet, inni zadawali pytania czy zatrudnianie kobiety w zaawansowanej ciąży nie jest okrucieństwem.
Takie projekty, a także inne odważne pomysły jak szycie ubrań z dywanów IKEA (tak, to też robili) czy plastiku, zatrudnianie “zwykłych” dziewczyn (niekoniecznie w rozmiarze 0) w roli modelek, zwróciły uwagę krytyków, inwestorów i fashionistów, a także obserwatorów nie tylko z branży mody. W tym roku marka została wybrana do ścisłego grona finalistów prestiżowego konkursu LVMH Prize 2018.
Na usta ciśnie się jednak pytanie – czy zasłużenie?
O ile o samym duecie mówi się dużo, o tyle ich projekty nie wzbudzają już takiego aplauzu. To po prostu streetwear w – można dzisiaj powiedzieć – klasycznym wydaniu. Proste kroje i fasony, najczęściej w kolorach ziemi. Od czasu do czasu trochę ekstrawagancji (jesień-zima 2017), ale ciężko szukać tu projektów, które zostają w głowie na dłużej. Czyżby sukces amerykańskiej marki był dowodem na siłę marketingu? A może to tylko kwestia gustu?