Męski tydzień mody z kolekcjami na wiosnę 2026 właśnie dobiegł końca. Tegoroczny paryski kalendarz, pod wieloma względami, wyraźnie przebił ten mediolański. Byliśmy świadkami – póki co – jednego z najbardziej wyczekiwanych debiutów tego roku oraz doświadczyliśmy zmultiplikowanej, niezwykle artystycznej wizji, kilku naprawdę mocnych graczy na arenie międzynarodowego sektora męskiej mody.
Autor: Marcin Brylski
Dla jednych zabawa i spełnianie marzeń, dla innych ciężka praca i życie w ciągłej presji. Kto tym razem utrzymał status wizjonera? Kto nie poddał się presji otoczenia? A kto niespodziewanie wyłonił się z gęstego tłumu kolekcji i pozytywnie zaskoczył? Po kolei. Paryski tydzień mody trwał 6 dni, a w jego oficjalnym kalendarzu znalazło się aż 40 pokazów. Nie zawsze te największe uliczne wybiegi i performensy w ogromnych przestrzeniach, są tymi najlepszymi. Tak, jak nie zawsze najbardziej znane domy mody o ugruntowanej pozycji, przedstawiają najciekawsze kolekcje. Wobec kilku nazwisk i kilku marek oczekiwania były ogromne, a takie nastawienie nie zawsze dodaje skrzydeł. Oto wybór najciekawszych (moim zdaniem) pokazów, kolekcji i wydarzeń minionego tygodnia.
Wyczekiwane debiuty
Oczy całej branży mody, show biznesu, a nawet kina były zwrócone ku Jonathanowi Andersonowi, który po szumnym przejściu z Loewe do Diora, wreszcie zaprezentował premierową kolekcję. Anderson określany jest mianem “cudownego chłopca” – lubianego i cenionego niemal przez wszystkich. Do tej pory nie poznałem osoby, która (przynajmniej publicznie) wypowiadała by się nieprzychylnie wobec projektanta.
Zacznijmy od tego, że logo marki składające się z wielkich liter “DIOR”, które funkcjonowało od 2016 do tego roku, zostało zastąpione pierwotną wersją logotypu “Dior”. Anderson mówi, że: “styl, to po prostu umiejętność łączenia rzeczy ze sobą oraz sposób w jaki to robisz.” W całej kolekcji o takie połączenia rzeczywiście chodziło. O wyraziste reinterpretacje historycznych elementów wielu kolekcji, focusie na detalach oraz znaczących odniesieniach do sztuki. I tak też widzieliśmy dworskie fraki w stylu Ludwika XVI, szkolne sandały, wysokie i ciasne wiązania pod szyją, niczym eleganckie fulary albo ozdobne stójki wykończone kokardą, peleryny, delikatne, jedwabne szale smokingowe, sprany jeans, kolorowe kamizelki i zwykłe-niezwykłe chinosy. Do tego przemycenie odniesień do irlandzkiej kultury czy stylu oraz wykorzystanie archiwalnych inspiracji, jak w przypadku sukni haute couture z 1948 roku, której sztywna i obła konstrukcja, została wykorzystana w projekcie szortów cargo.
A wszystko to oglądane z bardzo bliska, niemal na wyciągnięcie ręki, by móc dostrzec jakość wykonania francuskiego kunsztu i rzemiosła, czy wspomniane już detale: jak kwiatowe hafty, ażurowe złote guziki albo krawaty, które stały się łącznikiem pomiędzy pokoleniami i stylami. Nie tylko w męskiej modzie.


Drugi debiut, który u wielu wywoływał spore emocje, ale jeszcze większe oczekiwania, to pierwsza męska kolekcja Juliana Klausnera, który został mianowany na dyrektora kreatywnego marki Dries Van Noten, po przejściu na emeryturę jej założyciela. Warto zaznaczyć, że Dries zaczął od projektownia męskiej mody w 1986 roku i niewątpliwie linia męska, była dla niego nie tyle ważniejsza, co bardziej nacechowana emocjami i sentymentem. W takich momentach przed projektantem stoi nad wyraz trudne zadanie: kontynuować “dziedzictwo” na swój sposób i interpretować znane oraz lubiane motywy tak, by oddani fani marki widzieli w tym swojego “mistrza”, ale dostrzegli i co najważniejsze, docenili artystyczną zmianę i wizję nowego dyrektora kreatywnego.
Niewątpliwie wyrazistymi elementami w kolekcji – poza mocnymi kolorami czerwieni, błękitu, różu czy zieleni – były liczne wzorzyste pareo, wieczorowe topy, wielokrotne i przeróżne kombinacje cekinowych zdobień czy bogate żakardy oraz kolorowe smokingowe pasy. Klausner, w ogóle postanowił się skupić na precyzyjnym zdobieniu, połysku oraz nadrukach kwiatów, które zapewne doceniło wielu eksperckich oczu, zasiadających w pierwszym rzędzie garażowej przestrzeni wybiegu. Projektant przyznał, że punktem wyjścia i główną inspiracją do stworzenia tej kolekcji, była dla niego fotografia Nirvany z 1993 roku, na której członkowie zespołu są ubrani w projekty Dires’a. Z kolei sam pokaz, miał oddać klimat lekkiego rozkojarzenia nadchodzącego “poranka po nocy”.
Widowisko: zaskakujące performensy i oszałamiające kolekcje
Po niezwykle udanym debiucie w Paryżu, podczas ostatniego tygodnia mody, charyzmatyczny amerykańsko-meksykański projektant Willy Chavarria, postanowił po raz drugi zaprezentować światu swoją kolekcję we francuskiej stolicy. Tym razem, otwarciem pokazu stał się symboliczny i przejmujący gest, który wykonało trzydziestu pięciu mężczyzn ubranych w te same obszerne białe t-shirty. Mężczyźni wchodzili kolejno na wybieg i klękali pośrodku z rękoma splecionymi za plecami. Był to solidarny gest wobec sytuacji w salwadorskich więzieniach i amerykańskiej organizacji pozarządowej, działającej na rzecz ochrony praw i wolności obywatelskich, czyli Amerykańskiej Unii Swobód Obywatelskich (ACLU), którą projektant otwarcie wspiera. Sama kolekcja została nazwana “Huron”, na cześć miasta i ludzi, pośród których Chavarria dorastał. Dla projektanta kolor jest wyrazem buntu, dlatego w kolekcji pełno mocnej czerwieni, turkusu, zieleni czy różu. Te kolory, to także mocna symbolika odcieni robotniczych uniformów w różnych krajach. Męskie przeskalowane garnitury (tak charakterystyczne dla Chavarri), nieodparty styl glamour, błysk satyny, skóra oraz oversizowe formy – to główne elementy z wybiegu. Willy, to jeden z nielicznych projektantów (podobnie jak berliński duet GMBH), który angażuje się w wyrazisty polityczny i społeczny przekaz w swoich kolekcjach.
Jeśli miałbym wskazać jedną osobę czy markę, u której zawsze można liczyć na widowiskowe show w Paryżu, to byłby to Rick Owens. Projektant po prostu przyzwyczaił nas do spektakularnej formy przekazu, monumentalizmu czy licznych teatralnych pochodów w Palais de Tokyo. Tym razem modele prezentujący jego najnowszą kolekcję, chodzili w fontannie, ale nie to było najbardziej zjawiskowe. Modele bowiem zanurzali się w wodzie i wychodzili z niej, niczym wynurzające się na brzegu morza syreny, po których ściekała woda. I to właśnie ta ściekająca woda, zwłaszcza po skórzanych ubraniach robiła tak ogromne wrażenie, ponieważ projekty Owensa nie są takimi, o których pomyślelibyśmy że nadają się do kąpieli. Dodatkowej dramaturgii, ale i zjawiskowości wynurzeń z fontanny nadawały długie frędzle oraz wysokie kołnierze w stylu płaszcza Draculi, zastosowane w kilku projektach. Po tym iście mokrym spektaklu, goście udali się tłumnie, by wejść do “Świątyni miłości” i obejrzeć wystawę projektów Owensa, zawierającą m. in. jego rzeźbę naturalnych rozmiarów, która “oddaje mocz” strumieniem fontanny. Wystawa jest dostępna w Palais Galliera do 4.01.2026 roku.
Przy okazji ostatniego tekstu o najciekawszych i odważnych męskich markach “To oni tworzą współczesne oblicze męskiej mody”, wspominałem m. in. Egonlab, Hed Maynera czy Songzio, wróżąc im utrzymujący się status tych najlepszych. Nie pomyliłem się. Ich aktualne kolekcje, to kolejny dowód na to, że zarówno talent, rzemiosło jak i współczesna wizja męskiej mody, ma się tam na najwyższym poziomie.
I tak kolejno Kévin Nompeix i Florentin Glémarec z Egonlab zaprezentowali wspaniałe kroje, wśród których można wymienić przeskalowane i zarazem poetyckie, szpiczaste i sterczące na boki, białe kołnierze oraz ozdobne, wywijane mankiety wielkości XL czy ażurowe woalki przypominające dziergane serwetki, spoczywające na głowach modeli pod beretami. A do tego kaptury, które wyglądały niczym peleryna, będąca integralną częścią kurtki zespolona z jej rękawami. Kolekcja była dedykowana zmarłemu w wieku 90 lat dziadkowi Glémareca, który jeszcze do niedawna chętnie pozował w projektach marki na ich Instagramie. Kolekcja to także oddanie hołdu bretońskim korzeniom rodziny i tradycjom tego nadmorskiego regionu.


Hed Mayner zaprezentował tym razem lżejsze, bliższe ciału tkaniny, które podczas ruchu napełniały się powietrzem i falowały, zachowując jednocześnie motyw swoich peleryn okalających barki. Warstwowość i przerysowane formy marynarek, płaszczy, spodni czy bermudów rysowały ciekawe kształty wielu sylwetek, a uspokojona kolorystyka z zastosowaniem barw: szarości, beżu, granatu, butelkowej zieleni czy bieli, sprawia wrażenie ponadczasowego zastosowania w męskiej szafie.
Teatralna forma i dramaturgia, to znaki rozpoznawcze Songzio, które tym razem poprzez użycie znacznie lżejszych, lejących się i często transparentnych tkanin, odciążyło masywne sylwetki. Całą kolekcję zamknięto w kolorystycznej palecie: czerni, czerwieni, bieli, srebra i bladego różu oraz gradacji brązowo-beżowych odcieni. Wysokie kołnierze zdawały się tym razem ustępować głębokim dekoltom, a liczne asymetryczne rozcięcia w szerokich marynarkach i obszernych spodniach, artystycznie dekonstruowały sylwetki. Pomimo lżejszej formy, rękawy gór wciąż zaprojektowano tak, by sprawiały wrażenie zdecydowanie za długich i zakrywały całe dłonie modeli.
Na uznanie i wyróżnienie zasługują także kolekcje Saint Laurent, KidSuper oraz Sean Suen.
Anthony Vaccarello przedstawił nam bodajże jedną ze swoich najbardziej kolorowych kolekcji dla domu mody Saint Laurent. Projektant przyzwyczaił nas do elegancji, interpretacji klasycznych kodów marki, czerni i pewnego rodzaju zmysłowej dramaturgii, nawet jeśli mowa o biznesowym garniturze. Tym razem zaserwował jednak paletę nieoczywistych kolorów burgundu, żółtego, pomarańczu oraz wielu brązów i ochry. Z kolei kombinacja kształtów z przeskalowanymi ramionami, poduszkami na ramionach, wąską talią i wyrazistymi trenczami, była kombinacją marki z lat 70 i 80, w której pojawił się zarówno ortalion, jak i lekka kurtka wiatrówka.
KidSuper zabrał nas w baśniową i pełną marzeń, międzygwiezdną podróż. I to dosłownie, ponieważ odniesienia printów zastosowanych w kolekcji, nie tylko nawiązywały do “Małego Księcia” czy “Piotrusia Pana”, ale przede wszystkim do ilustrowanej opowieści dla dzieci, wydanej przez projektanta własnym sumptem, pod tytułem “Chłopiec, który przeskoczył księżyc”. Była to bardzo zaangażowana i osobista historia Colma Dillane ze skomplikowaną i efektowną scenografią. Same projekty przedstawiały bajkowe i niezwykle barwne ilustracje, jak chociażby otwierający pokaz dwurzędowy garnitur czy zakolorowany niczym płótno długi trencz. Ciekawym zabiegiem, wzmacniającym wydźwięk baśniowej podróży lub po prostu spaceru po samej bibliotece pełnej kolorowych okładek, było noszenie przez modeli otwartych książek w ręku. Na uwagę zasługują także zestawy z nadrukami niczym szkice, jak ten z koszulą, artystycznie powycinanym krawatem i szortami, malarskiej wersji zabrudzonego farbą artysty z fartuchem czy zadrukowanego czerwonymi literami kremowego kompletu (a może fragmentem powieści), który później skreślono wielokrotnie dla efektu nieudanych notatek. Ciekawym dodatkiem, który nie umknął mojej uwadze były spiczaste czapki, jak te składane z papierowej gazety w dzieciństwie przez wielu z nas.


Pozostając w motywie książek, przenosimy się teraz do scenerii biblioteki i czytelni, do której zabrał nas chiński projektant Sean Suen. Jego siłą jest tak naprawdę prostota, minimalizm i monochrom, ale podane w takiej formie, że każda sylwetka robi wrażenie. Z poprzedniej kolekcji moimi ulubionymi elementami były koszule-kaftany z prostymi kołnierzami i wydłużonymi rękawami czy krótkie, pudełkowe żakiety odsłaniające brzuch zestawione z szerokimi bermudami. Tym razem Sean Suen kładzie nacisk na detal: spiczaste i bardzo smukłe kołnierzyki zasłaniające sutki torsu modela czy wykończenie spodni w pasie, niczym kołnierzyk koszuli zapięty pod szyję na ostatni guzik. W ogóle motyw przeróżnie zastosowanych, wiązanych czy przypinanych kołnierzy i kołnierzyków jest motywem przewodnim w tej kolekcji. Tym razem moimi ulubionymi zestawami z ostatniego pokazu są total skórzane sety: czarny i brązowy z wierzchnimi kołnierzami niczym chusty oraz pończochami w formie delikatnych podkolanówek.