Paul Drozdowski to profesjonalny retuszer, specjalizujący się w retuszu mody i reklam. Ukończył fotografię na Uniwersytecie Wrocławskim i współpracował z takimi magazynami jak Vogue, Harper’s Bazaar, Elle oraz markami jak Chanel, Dolce&Gabbana i Louis Vuitton.
Twoja droga zawodowa zaczęła się od …
Od poprawiania własnych zdjęć, które robiłem, mając 16-17 lat. Zaczynałem od prostych zmian: trochę koloru, jakieś wygładzenie, aż w końcu odkryłem Photoshopa i przepadłem. Uczyłem się z kursów Natalii Taffarel i filmików na YouTube (tak, wiem, brzmi to jak historia z „Jak zostać mistrzem w tydzień”, ale wtedy to było jedyne źródło wiedzy).
Pamiętam, jak trafiłem na prace Gavina O’Neilla, który w wywiadach mówił, że postprodukcja to klucz do sukcesu. To był moment, kiedy pomyślałem: „Hej, może to coś, co mógłbym robić na poważnie?”. Potem zaczęło się wysyłanie wiadomości do fotografów z całego świata – Japonia, Kanada, Azja – oferowałem testy i TFP, żeby zbudować portfolio. Po dwóch latach w końcu zrobiłem pierwszą sesję w Polsce.
Wtedy na mojej drodze pojawili się Zuza Krajewska i Łukasz Pukowiec. Dzięki nim poznałem producentów, agencje i redakcje. To był moment, kiedy wszystko nabrało tempa. A ja zrozumiałem, że czasem warto wysłać te sto wiadomości, bo jedna odpowiedź może zmienić wszystko.
Najlepszy i najgorszy moment w Twojej karierze to …
Najlepszy? Zdecydowanie ten, kiedy zdałem sobie sprawę, że moja pasja stała się pracą. To uczucie, kiedy robisz coś, co kochasz, a jeszcze ci za to płacą – bezcenne! Najgorszy? Chyba ten moment, gdy kilka lat temu odpuściłem sesję dla Balmain, bo uznałem, że moje umiejętności nie są wystarczające. Tak, wspaniały popis perfekcjonizmu i braku wiary w siebie. Z perspektywy czasu myślę, że to była lekcja, żeby nigdy więcej nie wątpić w swoje możliwości. Na szczęście człowiek uczy się na błędach – teraz bym się nie zawahał.
Czego o Twojej pracy nie wiedzą inni ?
Większość ludzi myśli, że retusz to szybka robota – klik, klik i gotowe. A prawda jest taka, że czasem nad jednym zdjęciem pracuje się tygodniami. Proces od briefu, przez poprawki, aż po akceptację potrafi trwać miesiąc. W sesjach komercyjnych nad jednym zdjęciem potrafi dyskutować całkiem spora ekipa – od grafików, przez art directorów, aż po klienta, który zawsze znajdzie coś, co „trzeba poprawić”.
Co byłoby dla Ciebie zawodowym spełnieniem marzeń ?
Praca nad wrześniowym numerem amerykańskiego i włoskiego Vogue – to byłoby coś! Ale równie ważnym marzeniem jest dla mnie, żeby zawsze pracować z ludźmi, którzy mi ufają. W tej branży zaufanie to podstawa i to właśnie dzięki niemu można osiągnąć najlepsze efekty i tworzyć coś naprawdę wyjątkowego.
Cechy, które powinna mieć osoba, która chce podążać Twoją drogą to …
Cierpliwość – bo retusz to nie sprint, tylko maraton. Do tego ciekawość, bo bez niej trudno się rozwijać, i otwartość na komunikację, bo wbrew pozorom to nie tylko praca w ciszy przed monitorem. Przyda się też trochę pokory, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto widzi coś inaczej. No i najważniejsze – trzeba czerpać z tego radość. Jeśli nie sprawia ci to frajdy, to lepiej od razu zmienić kierunek, bo w tej pracy pasja to podstawa. Aha, i jeszcze jedno – dobrze mieć mocne nerwy, bo czasem poprawki potrafią zaskoczyć bardziej niż finał dobrego serialu.
Kim byś był, gdyby nie to, co robisz teraz ?
Szczerze? Nie mam pojęcia. Pewnie i tak wylądowałbym w branży kreatywnej, bo trudno mi się wyobrazić w czymś innym. Może grafik, może projektant, a może po prostu człowiek od „zróbmy coś fajnego”. Jedno jest pewne – na pewno robiłbym coś, co pozwala mi tworzyć, bo bez tego byłoby nudno.
Zdjęcie główne: mat. prywatny