Dlaczego nawet nietrafiona praca może okazać się świetną lekcją życia, czym różni się projektowanie dla kogoś od tworzenia własnej marki i jak wielką rolę w karierze w świecie mody odgrywają współpracownicy Jagoda Piekarska, założycielka marki NOTRACE opowiada Alicji Szewczyk.
Nigdy nie czułam abym miała robić karierę w modowych korporacjach, co widać po mojej zawodowej ścieżce. Zawsze wybierałam albo pracę w rodzinnych markach, albo w większych firmach w segmencie premium. Projektowaniem akcesoriów zajęłam się przez przypadek.
– tak Jagoda Piekarska rozpoczyna opowieść o swojej ścieżce kariery.
Skończyłam klasę matematyczno-informatyczną, ale nie do końca wiedziałam, co chcę robić w życiu. Zawsze rysowałam i malowałam, więc w pewnym momencie stwierdziłam, że dobrym kierunkiem studiów może być wzornictwo na ASP w Łodzi. Nie dostałam się na nie za pierwszym razem, ale dostałam tak dużo punktów z malarstwa, że na uczelni doradzono mi, żebym spróbowała zdawać za rok właśnie na malarstwo. Żeby nie marnować czasu, poszłam na biotechnologię na Politechnice Łódzkiej, ale szybko okazało się, że siedzenie w laboratorium w fartuchu nie jest dla mnie.
Kiedy ponownie zdawałam na ASP, intuicyjnie wybrałam wydział tkaniny i ubioru. Chciałam mieć konkretny zawód, nie być oderwaną od rzeczywistości artystką. Nie przypuszczałam jednak, że się tam dostanę, dlatego gdy ASP ogłaszało wyniki, zamiast pojechać i sprawdzić, czy się dostałam, zajęłam się… odkurzaniem mieszkania. (śmiech). Studia w pewnym momencie zaczęły mi się dłużyć. Uważałam, że mogłyby się zakończyć po trzecim roku. Umówiłam się więc z częścią wykładowców, że będę przychodzić tylko na zaliczenia, dzięki czemu mogłam zacząć szukać pracy na pełny etat. Było mi to potrzebne na tym etapie życia.
2007-2008 TOP SECRET
Top Secret był pierwszą modową firmą, do której trafiłam. Spędziłam tam niecały rok, ale było to było o tyle ciekawe doświadczenie, że pozwoliło mi poznać wszystkie mechanizmy, które obowiązują w branży. Top Secret produkował wtedy głównie w Chinach, a ponieważ odpowiadałam za bezpośrednią współpracę z fabrykami, ciągle podróżowałam służbowo do Chin. Dla mnie, studentki, było to wielkie przeżycie. Zawsze lataliśmy w trójkę: projektant, konstruktor i product manager. W tym combo każdy miał określoną rolę: projektant oceniał kwestie wizualne i wraz z konstruktorem weryfikował wygląd i wymiary produktu. Product manager zajmował się negocjacją cen.
W Top Secret były bardzo dobrze poukładane procesy produkcyjne, co dało mi ogromną wiedzę o tym, jak powstaje cała kolekcja firmy sieciowej. Dla każdego projektanta praca w takiej marce jest zderzeniem z rzeczywistością. Nie zajmujesz się tylko kreowaniem – pracujesz na produkcie, ale w inny sposób. Top Secret szyło kolekcje bardzo szybko, a to oznaczało, że z produkcji przychodziło dużo rzeczy na raz i każdą trzeba było sprawnie opisać z konstruktorem: tu za krótko, tu za mało, a tam za wąsko itp. Dziś mamy świadomość, gdzie co jest uszyte, za ile i w jakich warunkach. Wtedy nikt o tym nie myślał. Najważniejsze było niedrogi produkt i ładny produkt dla szerszego grona odbiorców. O aspektach środowiskowych czy warunkach pracy w szwalniach dopiero zaczynało się wtedy mówić. Top Secret jest jedyną firmą produkującą masowo odzież w moim CV. To było dobre zajęcie na start, ale kiedy stamtąd odchodziłam wiedziałam, że raczej nie planuję dalszej kariery w dużych firmach sieciowych.
2008-2009 TTH
Zabawny epizod w mojej karierze. Chciałam przeprowadzić się z Łodzi do Warszawy, więc „na już” znalazłam pracę w firmie, która produkowała odzież do Wólki Kosowskiej [potoczna nazwa Chińskiego Centrum Handlowego skupiającego hurtowników z państw azjatyckich m.in. z Chin, Wietnamu i Turcji – przyp. red.]. TTH prowadzili Wietnamczycy, a ponieważ Azjaci mają zupełnie inny sposób myślenia i patrzenia na pewne tematy niż Europejczycy, poziom abstrakcji sięgał tam czasem zenitu. Chociaż szyte tam ubrania kosztowały jakieś 15 lub 20 złotych, właścicielka potrafiła przez pięć godzin wybierać do jednej rzeczy idealny kolor nici z kilku odcieni Pantone. Ja nauczyłam się szybko przekonywać ją do swoich racji, ale byli tacy, którzy spędzali z nią na dobieraniu kolorów pół dnia.
Firma była malutka, ale produkowała olbrzymie ilości taniej odzieży głównie casualowej i sportowej. Pamiętam, że nikomu nie zależało szczególne na jakości, chodziło o to, żeby szybko wyprodukować dużo modeli w dobrych kolorach i wypchnąć je na rynek. Projektowałam tam absolutnie wszystko: od spodni po bluzki, ale przede wszystkim poznałam tam wspaniałych ludzi, w tym najlepszą konstruktorkę, z jaką kiedykolwiek pracowałam.
13 miesięcy, które tam spędziłam uświadomiły mi, że w tej branży istotnym determinantem są ludzie. Potrafią ci naprawdę wiele ułatwić albo sprawić, że odechce ci się działać. W takich twórczych działaniach ma to ogromne znaczenie, podobnie jak umiejętność zachowania dystansu, której z kolei uczyłam się latami.
Gdy byłam młodsza, bardziej się wszystkim przejmowałam, ale z czasem zrozumiałam, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, że ten produkt się sprzeda a tamten nie. Moda to trochę wróżenie z fusów, bo czynników, które decydują o wyborze klienta jest wiele. Nie jestem w stanie powiedzieć czy coś się sprzeda tak, jak osoba po drugiej stronie nie jest w stanie powiedzieć, że ten sam produkt się nie sprzeda. Tym bardziej teraz, gdy zatarły się granice pomiędzy tym, co codzienne a luksusowe, a przypisanie rzeczy do konkretnej kategorii jest o wiele bardziej skomplikowane niż jeszcze kilka lat temu.
Ta praca nie była spełnieniem moich marzeń, więc już po kilku miesiącach zaczęłam szukać czegoś innego. Dzisiaj wiele osób rzuciłoby papierami od razu, ja na tamtym etapie życia szukałam zajęcia, które nie będzie obciążające. Wchodziłam, robiłam swoje, wychodziłam i w ogóle o tym nie myślałam, a to jest duży komfort, bo już kolejne zajęcia pokazały mi, że im wyżej jesteś w hierarchii, tym większą czujesz presję.
2009-2012 OCHNIK
Duża, rodzinna firma z siedzibą w Garwolinie. Najpierw projektowałam tam odzież, potem zaczął się boom na torebki i rękawiczki, więc zapadła decyzja, że będę rozwijać akcesoria. Zawsze chciałam to robić, skończyłam nawet studia z kalectwa i projektowania obuwia, więc ten temat chodził mi po głowie. Pierwsze projekty dobrze się sprzedawały, fajnie się prezentowały – czułam, że jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Współpracowałam z działem marketingu, z produktowym i bezpośrednio z producentami z zagranicy, bo wtedy dużo akcesoriów produkowano poza Polską np. torebki głównie w Indiach.
Szczerze mówiąc to była najlepsza praca, jaką miałam, najciekawsza i zarazem najbardziej odpowiedzialna. Zespół był świetny, każdy pracownik był bardzo dobrze obsadzony w swojej roli, więc komfort pracy był wysoki, co automatycznie przekładało się na jakość tego, co robiliśmy.
Zajmowałam się mnóstwem rzeczy, a przy tym nie odczuwałam stresu, bo w firmie nie było niepotrzebnego ciśnienia. Ochnik dał mi dużą dozę zaufania. Wysyłano mnie samą np. do Indii, gdzie załatwiałam interesy z dostawcami, ponieważ zawsze z łatwością przychodziła mi współpraca z dostawcami czy to na miejscu czy za granicą. Dla mnie jako projektantki było to bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej, że zawsze chciałam robić coś niż tylko zajmować się jednym małym wycinkiem w procesie tworzenia. Opuściłam tę firmę z żalem, codzienne dojazdy z Warszawy do Garwolina okazały się tak wyczerpujące, że nie dałam rady pracować tam dłużej.
2012-2013 WESTWING
Stworzenie od zera portalu sprzedażowego Bamarang, wtedy nazywanego „klubem zakupowym”, potraktowałam jak nowe wyzwanie. Bamagang miał być wzorowany na portalu Fab.com, który sprzedawał designerskie produkty w obniżonych cenach. Moim zadaniem było znajdowanie polskich marek, a później prowadzenie portalu. Po 3 miesiącach inwestor stwierdził, że woli zainwestować w Westwing i tak, razem z całym zespołem Bamarang, przeszłam do Westwinga. Poznałam tam niesamowite kobiety z różnych zawodowych światów. Do dzisiaj jesteśmy blisko, przyjaźnimy się. To był ciekawy czas, ale zaczął mi doskwierać brak mody. Czas jaki spędziłam w Westwing dał mi wiedzę na temat mechanizmów jakimi rządzi się e-commerce. Jak wyglądają procesy sprzedażowe, jak kreować kontent do tego typu platform. To była bardzo ciekawa przygoda i codzienne obcowanie z pięknymi przedmiotami codziennego użytku. Ale przede wszystkim to miejsce w którym poznałam cudowne kobiety – przyjaciółki na lata.
2013-2015 BERRY BAKER
Już wtedy, gdy zajmowałam się tematyką wnętrzarską w Westwing, bardzo chciałam rozwijać własną markę torebek. Poszłam na studia Viamoda, w ramach pracy dyplomowej napisałam projekt marketingowy na markę Berry Baker, ale potencjał finansowy nie był wystarczający i temat umarł. Ale ponieważ nic nie dzieje się bez przyczyny, dzięki Berry Baker dostałam pracę w Simple jako projektant akcesoriów. Z natury jestem nieco idealistką i na tym etapie życia czułam, że czas ruszyć z jakimś swoim projektem. W końcu świat nie będzie na mnie czekał wiecznie. Ale rzeczywistość biznesowa zweryfikowała moje ambicje. Bez odpowiedniego zaplecza finansowego i marketingowego ciężko rozwinąć markę od zera.
2014-2019 SIMPLE
Zaczęłam od projektowania akcesoriów, później zajęłam się linią ubrań biznesowych, która bardzo dobrze się sprzedawała i dużo łatwiejsza do wdrożenia, ponieważ z definicji miała określony charakter. To już nie były czasy Lidii Kality i markę trzeba było „złożyć” na nowo. Kolekcje były bardzo szerokie i już mniej butikowe. Wieszaki w salonach wręcz uginały się pod ubraniami. Kiedy urodziłam córkę, zaproponowano mi, żebym wróciła na wyższe stanowisko.
Awansowałam na head’a kolekcji i nie chcę mówić, że żałuję tej decyzji, bo niczego w mojej karierze nie żałuję, ale powrót do Simple nie był na tym etapie mojego życia dobrym pomysłem. Wróciłam do zupełnie innej firmy niż ta, którą zostawiałam idąc na urlop macierzyński.
Dopiero co urodziłam dziecko, hormony we mnie szalały, byłam przewrażliwiona, drażliwa. Skończył się etap beztroskiej pracy, a zaczęłam odpowiadać za bardzo duży obszar biznesu. W Simple panował chaos, miałam wrażenie, że ciągle gaszę pożary. Na przykład spędzałam całe dnie na magazynie z projektantami zastanawiając się jak wyszyć materiały z olbrzymich stoków na gigantyczne kwoty, które zrobili moi poprzednicy przez nieprzemyślane zamówienia materiałów. Pierwszy raz też totalnie nie dogadywałam się z product managerem – tak, jakby ona chciała robić Versace, a ja Celine. W kolekcji zaczęło brakować spójności. Ciężko było się pod tym co robiliśmy w pełni podpisać. Ja się męczyłam, projektanci się męczyli, a na końcu męczyli się marketingowcy, bo nie wiedzieli co mają pokazać.
Dziś wiem, że te dwie kluczowe w firmie osobą muszą odbierać na tych samych falach, bo inaczej kolekcje nie pójdą w dobrym kierunku.
Mimo wszystko nie uważam tych pięciu lat za stracone. Nauczyłam się jak budować kolekcję od A do Zet i jakie powinna mieć proporcje, co przydaje mi się w tworzeniu swojej marki. A przede wszystkim dostałam dużą dawkę wiedzy na temat prowadzenia własnego zespołu. Lepiej zbudować go od zera niż współpracować z ludźmi, których nie darzy się w pełni zaufaniem.
OD 2020 NOTRACE
To, że często zmieniałam prace sprawiło, że mam łatwość przestawienia się na inne tory i dostosowywania się do nowych okoliczności. Dwa lata temu zaczęłam zastanawiać się czy da się zrobić buty łatwo biodegradowalne.
Zainteresowałam się tematem biodegradowalnych tkanin i założyłam markę odzieżową, która tworzy małe kolekcje z biodegradowalnych materiałów, m.in. sorony, która jest bioodpowiednikiem nylonu, certyfikowanej wiskozy lenzing, certyfikowanego bambusa czy bawełny organicznej. Ale moje ambicje sięgają dalej – czekam jedynie na możliwości zastosowania nowych technologicznie materiałów.
Różnica pomiędzy projektowaniem dla czyjejś firmy a dla swojej jest ogromna. Pracując dla kogoś, nie zastanawiałam się nad tym, że np. 1/3 zaprojektowanych rzeczy w ogóle nie wejdzie do kolekcji. Teraz to ja ponoszę odpowiedzialność za wszystko, od przygotowania kolekcji po zamówienie materiałów, wydaję też własne pieniądze. Nie chcę powiedzieć, że projektowanie dla kogoś daje ci większą kreatywność, ale łatwiej jest tworzyć nie mając obciążenia finansowego.
Kiedy prowadzisz własną firmę, ogranicza cię wiele czynników. Ja dodatkowo czuję presję, którą sama sobie narzucam, a która wcześniej spadała na kogoś innego. Wielką zaletą natomiast jest wolność, choć jest ona oczywiście względna. Mogę pracować z dowolnego miejsca na świecie i dysponować swoim czasem tak, jak chcę.
Ostatnie lata pokazały mi, że chcę pracować na własnych warunkach, a dziś, widząc jak szybko zmieniają się marki, nie jestem wcale pewna czy za pięć albo 10 lat nie zajmę się czymś zupełnie innym. Myślę, że w życiu najważniejsze jest być zawodowo elastycznym, zwłaszcza teraz gdy żyjemy w bardzo niepewnych czasach.
>>> Przeczytaj również: JAK ONA TO ROBI: Marta Najbert – CMO Marketing & Ecommerce TATUUM