Zakulisowi projektanci. Kim są? Co tworzą? Luksusowe marki nie chwalą się swoimi zespołami, a szkoda… Phoebe Philo, Marc Jacobs, Virgil Abloh, Hedi Slimane i można by tak jeszcze wymieniać. Topowe nazwiska, promujące topowe ubrania. Mówiąc o modzie, mówimy wyłącznie o nich. Dlaczego zapominamy o rzeczywistej sile sprawczej mody?
Mission impossible
Marki, dla których pracują, plasują się na czołowych miejscach list życzeń wielbicieli luksusu. Ale czy jedna osoba jest w stanie zapanować nad całym brandem, który wypuszcza od czterech do – jak rekordziści – szesnastu (!) kolekcji rocznie? Odpowiedź brzmi nie! Pomijając całą machinę handlowo-marketingową, aby w ogóle mieć co sprzedawać, najpierw projekty muszą powstać w czyjejś wyobraźni, zmaterializować się na papierze (tablecie) i dopiero ruszyć do produkcji. Stworzenie jednej kolekcji jest wyzwaniem, nie wspominając o czterech, ośmiu czy szesnastu. Kto więc dba o to by marka miała się czym pochwalić podczas fashion weeku czy prezentacji?
Dyrektor kreatywny – mózg operacji
Po pierwsze dyrektor kreatywny. W większości przypadków to właśnie wspomniane wielkie nazwiska, które „promują” markę i podpisują się pod jej kolekcjami, piastują stanowisko creative directora. Co ciekawe, w rzeczywistości dyrektor kreatywny wcale nie musi mieć wiele wspólnego z projektowaniem. Jego rolą jest nadać styl i ustalić kierunek, w którym podążać ma marka, inspirować zespół, ewentualnie wprowadzać poprawki. Do tego – jak to w przypadku wielkich nazwisk bywa – dochodzą kwestie wizerunkowe. Uczestnictwo w imprezach, bycie „twarzą” marki. Dyrektor kreatywny decyduje także o doborze swojego teamu – zespołu, który urzeczywistni jego wizję i przełoży je na projekty (w domyśle-hity sprzedażowe).
Projektanci z backstage’u
Mimo, że stanowią trzon każdej marki, o zakulisowych projektantach wiadomo niewiele. Raz na jakiś czas otrzymują szansę objęcia stanowiska dyrektora kreatywnego w – zazwyczaj – dopiero rozwijającej się marce (patrz niedawny transfer szefowej projektantów w Celine, Yuni Ahn do młodej marki Maison Kitsuné) wtedy ich nazwiska docierają do szerszego grona. Na co dzień to osoby zupełnie anonimowe.
Z jednej strony taka strategia wydaje się zrozumiała – praca projektantów polega na wdrażaniu w życie pomysłu „z góry”, którego autorem jest dyrektor kreatywny. Z drugiej strony – anonimowość designerów sprawia, że cały ich dorobek przypisywany jest komu innemu. Czy to oby na pewno sprawiedliwe?
Doświadczenie cenniejsze niż znane nazwisko
W rozmowie z portalem Fashionista.com Norman René Devera, obecnie starszy projektant kolekcji damskiej w marce Calvin Klein, który w CV ma także Celine, Louis Vuitton i Lanvin przyznał:
Nie czuję, że potrzebuję rozgłaszać światu: „Och, zrobiłem to czy tamto”. Nie jestem tu dla chwały. Cieszę się, że mogę powiedzieć, że pracowałem z ludźmi, którzy są najlepszymi dyrektorami kreatywnymi naszych czasów.
Projektant docenia doświadczenie, które wyniósł z każdej współpracy. Jak sam mówi, praca z tak różnymi ludźmi wymaga ciągłego dostosowywania się do nowej estetyki. I trudno się z tym nie zgodzić. Z jednej strony minimalizm Philo, z drugiej kokardy i ozdoby Elbaza. Do tego futurystyczne wizje Ghesquiera i – obecnie – filmowe pomysły Simonsa. Opanowanie sztuki przetrwania w tak kreatywnym świecie to nie lada wyzwanie.
Możliwość wyboru
Mariza Scotch, która projektowała m.in. dla Ralpha Laurena (w okresie świetności marki), Gap, Kate Spade czy Tod’s, swoją zakulisową rolę przyrównuje do roli tłumacza. Nie tylko słucha, ale także zwraca uwagę na gesty i wizualne sygnały środowiska i potrafi je przetłumaczyć na potrzeby projektu. Doświadczenie, które pielęgnowała pracując dla topowych marek, wykorzystuje w nowej pracy – konsultanta. Praca z różnymi brandami, które dowolnie dobiera, pozwala na dalszy rozwój, bez długoterminowego przywiązywania się do jednej konkretnej marki, co dla Scotch stanowi największy plus takiego rozwiązania.
Stabilizacja i nauka
Dan-Yun Huang, projektantka, która w przeszłości pracowała dla Celine, świadomie zdecydowała się na zmianę wielkiej firmy, na małą, ale już dobrze rozpoznawalną markę Philip Lim. Jak przyznała w rozmowie z Fashionista.com, praca w dopiero rozwijającej się marce to cenne doświadczenie. Porównywalne z pracą na własny rachunek, tyle, że zamiast własnych, wydajesz cudze pieniądze. Jak zaznaczyła, podobny scenariusz realizuje obecnie wielu młodych projektantów zaraz po szkole. Pracują zakulisowo w domach mody, obserwując środowisko oraz ucząc się biznesowej strony przedsięwzięcia, by za kilka lat ruszyć z własną marką. Do tego dochodzi ważna, szczególnie dla świeżych adeptów sztuki projektowania, stabilność finansowa. Robią to co lubią, nieustannie się uczą, a pensja regularnie wpływa na ich konto.
Wbrew pozorom praca za kulisami to wcale nie takie złe rozwiązanie. Satysfakcja, współpraca z ciekawymi ludźmi, nauka i stabilizacja finansowa, sprawiają, że błysk fleszy przestaje być największym marzeniem. Zresztą, światła reflektorów i nazwisko na pierwszych stronach gazet już dawno przestały być atrakcją, w szczególności dla młodego pokolenia.