Coś się zmieniło. Jeremy Scott tym razem nie zmienił modelek w lalki Barbie, a jego pokaz nie przypominał myjni samochodowej. To było eleganckie show z wystawnymi, orientalnymi dywanami, barokowymi krzesłami, zastawione z kryształowymi wazami i pozłacanymi lustrami. To trochę tak, jakbyśmy przyszli w gości do pałacu projektanta i jego bandy. Nie byłoby to jednak Moschino, gdyby zabrakło elementów kiczu. W kontraście do eleganckich wnętrz znalazły się więc prezentowane ubrania. Lwią część kolekcji stanowiły skórzane kurtki, dżinsy z dziurami, rozciągnięte podkoszulki, a wszystko to urozmaicone eleganckimi pelerynami i wystawnymi kokardami. Na sposób nie wspomnieć o poprzepalanych sukniach czy kreacji przypominającej… żyrandol. Amerykańskie powiedzenie smoking hot nabrało właśnie nowego znaczenia. Wygląda na to, że Jeremy Scott stonował swoją potrzebę samoekspresji w nadchodzącej jesieni. Zawiedzeni czy zaskoczeni?
Fot. Giovanni Giannoni/WWD