Alessandro Michele, Tom Ford, Jeremy Scott, Daniel Lee i wielu innych projektantów zdecydowało się w ostatnim czasie na modowy exit. Jaki jest powód masowych odejść z największych domów mody, które przecież wydają się “pracą marzeń”?
Autorka: Aleksandra Zawadzka
Najmodniejszy dodatek sezonu: wypowiedzenie
Minęło półtora roku odkąd Daniel Lee złożył wypowiedzenie. W komunikacie pożegnalnym napisał zachowawczo: “Mój czas w Bottega Veneta był niesamowitym doświadczeniem. Jestem wdzięczny, że pracowałem z wyjątkowym i utalentowanym zespołem i dziękuję wszystkim, którzy byli częścią naszej wizji. Dziękuję Francois-Henri Pinault za jego wsparcie i możliwość bycia częścią historii Bottega Veneta”. I rzeczywiście, Lee – o którym mówiło się, że jest złotym dzieckiem branży i ma dotyk Midasa – na zawsze zapisał się na kartach (i koncie bankowym) włoskiego domu mody. Podobnie było z Alessandro Michele, który Gucci podniósł z kolan i praktycznie zbudował na nowo. Utalentowany Włoch dostał w swoje ręce markę luksusową, która straciła jednak swoją dobrą sławę i uczynił z niej najbardziej pożądanym domem mody na świecie. Kilka miesięcy temu postanowił pożegnać się z Gucci.
Całkiem niedawno, bo pod koniec kwietnia, o swojej rezygnacji poinformował Tom Ford. Projektant sprzedał własną markę koncernowi Estee Lauder i zapowiedział, że jeszcze w tym roku opuści swoje stanowisko. Miesiąc przed nim na podobny krok zdecydował się Jeremy Scott, który nierozłącznie kojarzył się z Moschino. Cóż, teraz już w czasie przeszłym, po dekadzie i on odpuścił. Dodajmy do nich jeszcze dwa nazwiska – Rhuigi Villaseñor, który po ponad roku odszedł z Bally oraz Ludovic de Saint Sernin, który po jednej kolekcji dla Ann Demeulemeester powiedział belgijskiej marce “żegnam”.
Wymieniać można jeszcze długo: Serhat Işık i Benjamin A. Huseby z Trussardi, Charles de Vilmorin z Rochas, Daniel Fletcher z Fiorucci… W kuluarach żartuje się już gorzko, że najmodniejszy dodatek sezonu to dokument z podpisanym wypowiedzeniem.
Koniec ery superprojektantów?
O głównych powodach odejść projektantów nie mówi się głośno, a w komunikatach prasowych dominują kurtuazyjne podziękowania (i czasem mityczne “różne wizje”). W rzeczywistości tych przyczyn może być wiele. Model prowadzenia domów mody zupełnie się zmienił – nie chodzi już o wzbudzanie zainteresowania pokazami, by napędzać sprzedaż perfum i dodatków, a skupienie się równoważnie na wszystkich kategoriach produktów. Serwis WWD.com zauważa też, że wielu właścicieli i dyrektorów generalnych luksusowych marek ma wizję opartą nie tyle na tworzeniu mody, co przede wszystkim na pieniądzach. Nacisk na wieloaspektowe zyski to jedno, ale dyrektor kreatywny powinien dziś być też ulubieńcem mediów i gwiazd, który nie zamyka się 24/7 w atelier, ale uczestniczy w branżowych imprezach i przyjaźni się z gwiazdami. Jego pierwotna rola z czasem mocno ewoluowała i stała się aż nadto wszechstronna. Nie każdy chce i jest w stanie wytrzymać taki tryb pracy bez uszczerbków na zdrowiu psychicznym.
“Wszyscy otrzymali zadanie modernizacji historycznych domów, jednocześnie zwiększając znaczenie rynkowe dla młodszych konsumentów. Podczas gdy wielu z tych projektantów działa samodzielnie i rezonuje z nowym pokoleniem, zaprezentowanie znanej marki świeżej publiczności jest trudnym zadaniem. To nie dzieje się z dnia na dzień” – zauważa Melissa Moyland z agencji Fashion Snoops, zajmującej się prognozowaniem trendów, zaznaczając, jak trudna jest praca współczesnych dyrektorów kreatywnych. Szczególnie, gdy zarząd inwestuje w mniej doświadczonych twórców, widząc w nich magiczny łącznik z Gen Z.
Krytycy mody równolegle zastanawiają się, jaka jest rzeczywiście dzisiejsza pozycja dyrektorów kreatywnych i czy dotychczasowa wizja projektantów przypadkiem się nie wyczerpała? Jeszcze kilka lat temu w prasie pisało się o tym, że nie ma już tylko domów mody ze spójną wizją, do której kierujące nimi osoby muszą się dostosować i którą powinny eksplorować. W ostatnich kilkunastu sezonach na prowadzenie wysunęły się persony, które swoim osobistym stylem i wizją kształtowały luksusowe marki (to dlatego Gucci, Balenciaga czy Bottega Veneta tylko subtelnie nawiązywały do swojego DNA). Ten format długo się sprawdzał, to znaczy przynosił dobry PR i świetną sprzedaż. A dziś? Kilka dni temu światło dzienne ujrzała pierwsza kolekcja Pharrella Williamsa dla męskiej części Louis Vuitton. Tym samym amerykański raper, piosenkarz i producent muzyczny dopisał do swojego CV nowe stanowisko: “projektant”. Dziennikarze, wciąż zaskoczeni takim obrotem spraw, byli niespójni w swoich recenzjach, ale Pietro Beccari, CEO Louis Vuitton, już zawczasu podzielił się swoim komentarzem na temat tego wyboru: “To prawda, że [Pharrell – przyp. red.] nie chodził do szkoły mody. Ale nie studiował też muzyki, co nie przeszkodziło mu w zdobyciu 13 nagród Grammy”. Chwilę po debiucie Williamsa Lanvin Lab ogłosiło, że pierwszym dyrektorem kreatywnym nowego konceptu francuskiego domu mody ma być Nayvadius DeMun Cash, czyli raper Future.
Niektórzy twierdzą, że to koniec ery superprojektantów i jest w tym trochę prawdy. Teraz to nie dyrektorzy kreatywni stają się gwiazdami, ale gwiazdy – projektantami. I tak kreuje się na naszych oczach zupełnie nowy rozdział w branży. Czy będzie on lukratywny (zgodnie z oczekiwaniami)? Cóż, samą tylko transmisję z debiutanckiego pokazu Pharrella Williamsa dla Louis Vuitton w tydzień obejrzało aż 15 milionów widzów.
Zdjęcie główne: Unsplash
Przeczytaj również: Pharrell Williams zadebiutował pierwszą kolekcją dla Louis Vuitton