Z udaną fotografią mody jest jak tworzeniem kolekcji – udaje się zabłysnąć tym, którzy mają wizję i talent. Kajus Pyrz to fotograf mający na swoim koncie wystawy, sesje w najważniejszym programie modowym oraz współpracę z najpopularniejszą twarzą świata. Jego prace były pokazywane w Polsce i zagranicą m.in. w Nowym Jorku, Hadze, Londynie. Uwielbia rozbudowane scenografie przypominające plan filmowy. Na jego planie zdjęciowym możemy znaleźć konie, słonie i choć potrafi zmienić podwarszawskie pole w wietnamską dżunglę, to trudno znaleźć miejsce na Ziemi, w którym nie robił sesji zdjęciowej. Fotografował m.in. Kim Kardashian, Ivanę Trump, Kierę Chaplin. Jako pierwszy polski fotograf zrobił sesję z Joan Collins i Ditą von Tesse. W rozmowie z nami Kajus opowiada o swojej ścieżce kariery, wyzwaniach, inspiracjach, o tym co nas w Polsce ogranicza i przede wszystkim podzieli się wiedzą jak to zmienić.
Zacznijmy od najświeższych projektów. Możesz się nimi pochwalić?
Ostatnio zrobiłem zdjęcia do okładki płyty Życzenia Sound ’n Grace, która ukazała się w listopadzie tego roku oraz wykonałem sesję na potrzeby Filipa Lato (premiera 2018). Pracowałem również nad kilkoma projektami związanymi z książkami. Jest to najnowsze wydanie Red Lipstick Monster. Sfotografowałem też okładkę książki Radka Kotarskiego i Tomka Kamela.
Chcesz powiedzieć, że te kilkaset zdjęć paznokci to Twoja robota?
Tak, o paznokciach generalnie wiem już wszystko (śmiech). Finalnie Ewa wybrała 415 zdjęć, które następnie trzeba było obrobić. Cały dzień na planie do 3-4 nad ranem i od 8 rano następnego dnia ponownie, prawie jak w fabryce. Ale tam są też nie tylko paznokcie. Mogłem trochę się wykazać i pokombinować, dlatego jestem zadowolony z efektu końcowego.
Jak wpadło Ci to zlecenie?
Ostatnio sporo myślałem o tym, że chciałbym zrobić okładkę książki no i ….chwilę później byłem na planie. Czasami naprawdę trzeba uważać, o czym marzymy (śmiech)…
Jak się pracowało z Ewą?
Super, bardzo miło. To osoba, która wie czego chce, a praca z takimi osobami bardzo mi się podoba. Potwierdziła to, co ja już wiedziałem od dłuższego czasu: aby osiągnąć sukces, trzeba zrobić ten pierwszy krok i pójść za ciosem. Potem rozpisać to w formie planu i zacząć realizować. Ewa jest bardzo poukładana, wszystko pod linijkę i ma pewnie pomysł na siebie na kolejne 5 lat.
Zostawiamy paznokcie. A co z projektami modowymi? Przecież to z nich słyniesz?
Cały czas robię rzeczy modowe – to mi pasuje najbardziej. Ale lubię nowe wyzwania, to mnie najbardziej nakręca twórczo. Najgorsze jest to, jak przestajesz się rozwijać. Nigdy nie wiadomo jak się ułoży życie i co będę robił za 5 czy 10 lat. Na razie bawię się nową technologią: VR-em, technologią 360 stopni – to jest zupełnie nowe podejście do fotografii. Coraz bardziej fascynuje mnie też film i nowe możliwości jakie daje technologia czy ruchome zdjęcia, które już zrobiłem dla kilku marek odzieżowych. Wyniki są bardziej imponujące, niż robienie klasycznych zdjęć.
A co modowego ostatnio zrobiłeś?
Ciągle coś robię i jest tego sporo, ale większość rzeczy ujrzy światło dzienne za kilka miesięcy… Kolekcję jesienną zazwyczaj robi się latem. To, co będzie teraz widoczne na witrynach, to kampania jesień-zima dla marki Molton, Quiosque oraz kilka edytoriali i filmy wizerunkowe. Były wakacje, więc odpoczywałem, ale pracowałem też nad własnym projektem.
Top Model – opowiedz mi o tym projekcie, z którym byłeś związany kilka sezonów.
To ciekawy program, który jest dla mnie niesamowitą przygodą. Program, w którym można popuścić wodze wyobraźni, wymyślać autorskie sesje. Ostatnio zaproponowałem producentom sesję w górach z owcami – to było super doświadczenie.
Lubisz “zapraszać” na plan zwierzęta, które pozują razem z modelami, dlaczego?
Lubię zwierzęta, są wyjątkowymi ”modelami”. Trzeba nad nimi zapanować, a ja lubię wyzwania. Człowiekowi można powiedzieć co ma robić, ale ze zwierzętami nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Fotografowałem kiedyś stado owiec z wilkiem w kawiarni Magdy Gessler – to była niesamowita sesja! Kiedyś wprowadziłem nawet konia do pięknego zabytkowego budynków w Warszawie na drugie piętro (śmiech). Zajęło mi to 2 godziny, ale uparłem się. Miał być koń i był. Jeżeli byłby taki magazyn, który przedstawiałby zwierzęta w artystyczny sposób – to zgłosiłbym się jako pierwszy ze swoimi pomysłami.
Czy właśnie w tej kreatywności tkwi klucz do bycia niezwykłym fotografem?
Model kreatywnego myślenia spowodował, że to, co dla zwykłego odbiorcy jest nienormalne – dla mnie jest normalne. Osób, które robią zdjęcia mody są miliony na świecie. Jeśli się głębiej zastanowimy – to tak naprawdę wszystko jest kopią czegoś. A ja zawsze starałem się być nowatorski. Nauczyłem się tego w Londynie, gdzie wzorowanie się na kimś powoduje natychmiastowy brak zleceń. To trudne wymyślić coś nowego, ale ja lubię pokazywać coś odmiennego.
Obserwuję magazyny i portale internetowe na co dzień. Są w nich czasem takie sesje, które wywołują efekt WOW. Myślę wtedy – co było pierwsze – wizja fotografa czy realizacja zadania. Powiedz, jak kreuje się takie najpiękniejsze sesje, które sprawiają, że brak nam słów?
Pozwól, że opowiem o swoim doświadczeniu. Na przykładzie mojej pracy w Londynie – najbardziej odjechane sesje robiliśmy zależnie od dostępu do ubrań danego projektanta, na którym nam zależało. To, co mieliśmy stylistycznie przygotowane musieliśmy dopasować do wnętrz, które nadają się jako tło i dopełnią wizję. Generalnie to ubrania wpływają na wybór lokacji. Trochę inaczej było jak fotografowałem Joan Collins – trzeba było znaleźć miejsce, które ona uzna za stosowne. Na lokację wybraliśmy jeden z 10 najlepszych hoteli na świecie i to miejsce determinowało klimat sesji i uwzględnione w niej ubrania. Często sam wychodzę z pomysłem, który następnie jest poddawany modyfikacjom przez stylistę czy dekoratora wnętrz obecnego na sesji. Pamiętam sesję z Ivaną Trump, na którą mieliśmy 4 godziny i musieliśmy sobie dokładnie zaplanować każde zdjęcie, ustawienie świateł, scenografię i kto za co jest odpowiedzialny. To była praca zespołowa. Zresztą pamiętajmy o tym, że każde zdjęcie jest wynikiem pracy zespołowej. Ja rzucam temat, ale każdy dorzuca do tego własną wizję. Zupełnie inaczej wygląda to w kampaniach dla firm odzieżowych, gdzie to często klient ma decydujące słowo. Ale z reguły sprawdzam jakiego typu będzie to kolekcja, następnie dobieram lokację, modelki czy modeli i przychodzę do klienta z gotowym pomysłem i opisem zdjęć, który mają wprowadzić klienta w zamysł sesji.
Czy sprawdzasz osoby, z którymi przyjdzie ci pracować na sesji? Bo są sesje, na które nie masz wpływu. Czy ingerujesz w nazwiska i miejsca?
Raczej staram się nie pracować „w ciemno”. Jak dostaję zlecenie sprawdzam z kim przyjdzie mi współpracować. To ważne w kontekście przygotowania się do danego zlecenia. Owszem bywa czasem tak, a zwłaszcza w przypadku sesji w odległych rejonach świata, jak np. Australia, Nowa Zelandia, Ameryka Południowa czy Afryka, gdzie zdarzyło się pracować z ludźmi, których poznałem tam na miejscu. Jednak mam to szczęście, że trafiam na profesjonalistów świetnie przygotowanych. Na planie zazwyczaj jest szybkie tempo pracy, przy takiej załodze kompetencja to ważny aspekt, bo staram się nie wtrącać do pracy innych. Chcę, by ludzie, którzy ze mną pracują, czuli się komfortowo i mieli przyjemność z tego co robią. Jednak jak to w życiu, nie zawsze wszystko układa się tak jak sobie zaplanujemy. Zdarzają się nerwowe momenty, jak zgubienie bagażu, odwołany lot lub uszkodzony aparat… Trzeba mieć wtedy plan awaryjny, aby nie położyć sesji. Jestem od 18 lat w branży i to doświadczenie bardzo procentuje, o czym wielu klientów się przekonało. Po takich sytuacjach czują się pewnie ze mną, bo wiedzą, że zawsze sobie poradzę.
Wolność daje dużo miejsca kreatywności.
Tak! Niejednokrotnie ktoś przychodził z pomysłem na sesję, a potem mówił na planie: „zróbmy to inaczej ,zmieńmy coś”. Efekty pracy były fenomenalne. Kiedyś fotografowałem dla brytyjskiego magazynu osobę, która była ubrana w lateks, czegoś w tym brakowało… W rozmowie z producentem powiedziałem niechcący: „super jakby modelka leżała z wężem boa, oplatającym jej ciało!”
Co producent na to?
OK! Robimy! Nie minęła nawet chwila, podszedł do mnie z telefonem przy uchu i zapytał czy ten boa ma być typu albinos czy zwykły (śmiech). Powiedziałem mu, że żartowałem, a on uznał moją wizję za dobry pomysł! Za godzinę na planie pojawił się boa albinos, którego użyliśmy do sesji.
To też kwestia zaufania do Twojej osoby, bo gdy ono jest, to efekty pracy są zupełnie inne.
Tak, to ważne. Mam okazję ciągle się doskonalić i pracować ze światową ligą specjalistów dla najlepszych magazynów. A co do zaufania to myślę, że to bardziej umiejętności, doświadczenie i warsztat jaki posiadam. Nie muszę nikomu nic udowadniać i to mi daje niesamowitą radość w pracy.
Cofnijmy się w czasie. Jak to się stało, że znalazłeś się w Londynie?
Polski rynek był kiedyś zupełnie inny niż dziś i nie mogłem w nim znaleźć tego, co mnie interesowało. Chciałem robić zdjęcia stylistycznie odmienne. Byłem na etapie fotografii czarno-białych, rejestrowałem zastane sceny na ulicy czy plaży, które następnie ręcznie malowałem. Nie lubiłem naturalnych kolorów. Ale w Polsce to był początek lat 2000 i ciężko było przekonać kogokolwiek do mojej wizji. Ktoś mi doradził, by wysłać moje prace do Londynu – i tak się zaczęło. Pierwszą sesję zrobiłem dla “Hello Magazine”, po której producent powiedział „Masz własny styl, przywróciłeś blask temu, co zostało zapomniane”. A potem już poleciało. Odważyłem się zrobić pierwszy krok co zaowocowało współpracą z takimi osobami jak: Ivana Trump, Kim Kardashian, Dita von Teese, Joan Collins, Poppy Delevinge, Erin O’Connor. Zawszę marzyłem o tym, żeby móc sfotografować Erin, która była twarzą Jean Paul Gaultier. Sesja z nią to marzenie, które się spełniło!
Zrealizowałeś się w Londynie?
Bardzo. W Londynie panuje inna stylistyka niż w Polsce. Tam ma być wszystkiego dużo, kolorowo i na bogato. Oni postrzegają siebie jako najlepszych, dosłownie pępek świata, co przekłada się później na efekty pracy. Wszystko jest dopieszczone na 500%.
Skąd wynika ta nasza powściągliwość, wieczne oszczędzanie i brak indywidualnego myślenia?
To, jak pracujemy jest wynikiem naszego myślenia, które jest ściśle związane z tym, jak byliśmy wychowani. Rodzice zaprogramowali w nas nastawienie, że pewnych rzeczy się nie da, a innych nie możesz, a w ogóle to przestań marzyć i idź do pracy najlepiej na pocztę, bo to pewna posada… Na każdym kroku byliśmy wbijani w ziemię, a gdy ktoś był indywidualistą i się wyróżniał to trzeba było go zniszczyć. To nasza polska przywara. Na Zachodzie nauczyłem się cieszyć ze szczęścia innych, to proste, a tak niewielu z nas to potrafi. Poza tym przekazujmy wiedzę dalej. Sporo czasu spędzam na rozmowie z osobami z ekipy i dzielę się doświadczeniami jakie nabyłem.
Chętnie dzielisz się wiedzą?
Oczywiście, na każdym kroku. Są dwie grupy osób – jedna skorzysta z narzędzi, informacji, które dostanie, a druga z tą wiedzą nie zrobi nic. A potem się dziwi, że życie ma takie, a nie inne… Wiesz, znam mnóstwo zdolnych osób, tylko one w pewnym momencie przestały wierzyć w siebie i nie chcą wychodzić ze strefy komfortu. Jeżeli chcemy, żeby nasze życie było łatwe, musimy robić rzeczy trudne.
Czym się inspirujesz? Czy są tacy fotografowie w Polsce, których prace podglądasz, cenisz?
Zwracam uwagę na poszczególne prace, a nie nazwiska. Fascynuje mnie fotografia z lat 50. czy 60., ukazująca sytuacje zastane na ulicy. Są to fotografie, których nie da się powtórzyć, robione często w trzech lub więcej planach.
W Polsce i na świecie mamy jeszcze cały czas do czynienia z fotografią komercyjną, aby zarobić na ZUS i kredyty. Często ma to niewiele wspólnego z tym, co faktycznie chcielibyśmy robić. Nie oszukujmy się – nie żyjemy tylko z tego, co publikuje się w magazynach czy reklamach. Robimy również rzeczy, które płacą nam rachunki.
A komu kibicujesz?
Cenię wielu polskich fotografów, dużo zawdzięczam Tomkowi Sikorze czy Tomaszowi Tomaszewskiemu. Ale kibicuję każdemu, kto nie boi się marzyć. Mój już nieżyjący wujek Józef Pyrz, rzeźbiarz i niesamowity człowiek, zawsze mi mówił, żeby się nie bać i kroczyć po to, co niemożliwe. On też miał marzenie i mimo wielu przeszkód, aby jego rzeźba znalazła się w Paryżu – tak się stało. Dziś jego prace można zobaczyć w paryskiej Bazylice Sacré-Cœur. Jeśli jemu się udało, to dlaczego ze mną ma być inaczej? Przytoczę jeszcze przykład sportowców. W biegu na 100 metrów przez bardzo długi czas nie udało się nikomu pokonać tego dystansu w mniej niż 10 sekund. Aż któregoś dnia jeden z biegaczy pokonał ten dystans w 9,98 sekundy. W jednym roku aż 4 innych biegaczy uzyskało ten wynik. Rozwijamy się dzięki temu, że z niemożliwego czynimy możliwe.
Mógłbyś być motywatorem!
Wiele osób mnie pyta o warsztaty i czasem takie prowadzę, jak znajduję czas. Ostatnio dostałem zaproszenie na Politechnikę Gdańską na spotkanie ze studentami. Czerpię ogromną frajdę z dzielenia się wiedzą – pomaganie innym to najwspanialsze co można dać. Mówię o rzeczach, które mi bardzo pomogły w życiu, o tym jak nie warto walczyć z życiem i zawsze dostawać to, o czym marzymy.
Wróćmy do fotografii. Przeanalizowałam wszystkie kampanie, które wyszły na jesień tego roku, przysięgam, 500 czy 600 zdjęć. Zastanawiam się, jak to jest, że niektóre twarze pojawiają się na co drugim zdjęciu – w tym roku np. Gigi Hadid. Po co fotografom ta sama modelka?
Myślę, że to chodzi o firmy. To one ostatecznie decydują o tym, kto będzie twarzą danej marki. Jest moda na pewne osoby, trwa np. 2-3 lata podobnie jak i życie produktu w marketingu. I każdy chce wykorzystać to swoje 5 minut jak najlepiej. To ich emerytura! Modelki nie pracują przez 40 lat, no może z kilkoma wyjątkami. Rozmawiałem o tym z Kim Kardashian. Zapytałem ją, jak to jest, że jest jej wszędzie pełno, a ona mi odpowiedziała: „Cóż, mam swoje 5 minut, to mój czas – dostałam szansę i ją wykorzystuję”.
Czy modelki pomagają w sesji?
Bardzo! Dobra modelka to 70 procent powodzenia sesji. Miałem sesję z Nieves Álvarez do brazylijskiego “Vogue’a” i to była jedyna sesja, gdzie słowem nie musiałem się odezwać, żeby poinstruować modelkę co ma robić na planie. Pracowałem w ciszy i po 10 zdjęciach skończyłem pracę. Uwielbiam z nią pracować!
Jak sobie wyobrażasz polskiego “Vogue’a”?
Polska edycja powinna powstać dużo wcześniej. Oby nie była kopią istniejących już na rynku magazynów. Chciałbym, by było to coś wywalonego w kosmos: haute couture, wysublimowane krawiectwo, ale nie ubrania z sieciówek. Czy w Polsce będzie klient, który to doceni? Bardzo chcę, żeby się udało, mam zaufanie do redaktora naczelnego. Będzie dobrze!
Rozmawiała Ula Wiszowata