noSlotData
noSlotData
noSlotData
REKLAMA
noSlotData

WYWIAD: „Prawdziwi ludzie sukcesu są kulturalni, grzeczni, uprzejmi, słuchają innych, wyrażają zainteresowanie – to nic nie kosztuje”. Rozmowa z Urszulą Gacek

REKLAMA
noSlotData

Nie ma polityki bez dyplomacji, ale dyplomacja bez polityki istnieje. W czasach, gdzie żądza pieniądza i władzy zakrywa wielu ludziom oczy, wygrywają Ci, którzy umieją poruszać się z klasą na wszystkich płaszczyznach. Wypracowanie relacji, które owocują udanym biznesem, a nieraz i przyjaźnią, to domena mojej dzisiejszej bohaterki. Urszula Gacek— kiedyś polityk, później dyplomata, dziś konsultant. Panią Ulę poznałam jeszcze mieszkając w Nowym Jorku, kiedy obejmowała stery polskiego Konsulatu na Madison Avenue. Choć nie ma nic wspólnego ze światem mody, to jej wiedza i doświadczenie z zakresu protokołu dyplomatycznego lub mówiąc prostszym językiem, kultury w biznesie,  przydadzą się w każdej branży.

Zacznę od wyjątkowego faktu w Pani życiorysie, urodziła się Pani w Anglii…

Tak. Pochodzę z rodziny polskich migrantów – bardzo skromnej, bez nadzwyczajnych korzeni. Bardzo wykorzystałam ten czas, gdy w Wielkiej Brytanii nie trzeba było płacić za studia. Uczęszczałam do polskiej szkoły oraz do szkoły, która była prowadzona przez siostry zakonne. Odbiło to „piętno” na mojej osobie – nauczyły mnie dyscypliny, sumienności. Nawet na wagarach nigdy nie byłam, bo za bardzo się ich bałam! Skończyłam studia na uniwersytecie w Oxfordzie na takim kierunku, który uznawany jest za kuźnię talentów, jeżeli chodzi o politykę i dyplomację – studia z nauk politycznych, filozofii oraz ekonomii. Ale nigdy nie myślałam o jakiejkolwiek karierze politycznej albo dyplomatycznej. Po studiach zaczęłam pracować jako analityk: analizowałam ryzyko na rynkach ropy naftowej, co teraz wydaje mi się kompletnie abstrakcyjnym epizodem w moim życiorysie. Dostarczaliśmy też dla kontrahentów informacje na temat różnych firm, które funkcjonowały na rynku światowym. To były też lata, gdy zaczęła się transformacja w Polsce. Uznałam, że to dobra okazja do tego, by wykorzystać swoje umiejętności oraz znajomość języka polskiego, więc założyłam własną firmę doradczą, którą prowadziłam wiele lat. Na początku w Oxfordzie, a od 91 r. prowadziłam ją w Polsce.

I to był ten moment, kiedy postanowiła Pani wrócić do Polski?

Tak. Jak wróciłam do Polski ulokowałam się w Tarnowie i tam sobie po cichutku pracowałam. Nikt o mnie nic nie wiedział, choć realizowałam projekty dla międzynarodowych klientów. Miałam fax, potem Internet – nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Zaczęłam się też angażować w lokalne sprawy w Tarnowie, zgłosiłam się do wojewody i powiedziałam mu: Pan mnie nie zna, ale ja jestem na miejscu w Tarnowie, a wy szukacie kontaktów zagranicznych. Może będę mogła w czymś pomóc?
I tak zostałam zaangażowana w różne inicjatywy rozwoju regionalnego, przez to poznałam ludzi ze świata polityki. Byłam pod ogromnym wrażeniem tych kręgów. Przyszedł czas na pierwsze wybory do Parlamentu Europejskiego. Dostałam wówczas propozycję kandydowania, ale miałam słabe miejsce na liście. Uzyskałam dobry wynik, jednak niewystarczający, aby dostać mandat. Z drugiej strony na tyle pozytywny, że lokalne społeczeństwo mnie poznało.

Rok później były wybory do Senatu, które wygrałam. Kadencja skończyła się dosyć szybko, ze względu na wcześniej rozpisane wybory. Nie było możliwości powtórzyć tego sukcesu politycznego ze względu na trwającą już wojnę PIS–PO. Jednak nie wszystko było stracone. Ta przegrana w Senacie okazała się być największą wygraną – na bazie wyników sprzed 3 lat, gdy zwolnił się mandat – trafiłam do Europarlamentu, a więc poznałam i krajową, i europejską politykę. I tu osiwiałam, niektóre rzeczy do dziś nie mieszczą mi się w głowie…

Na przykład?

Kuchnia polityczna. Mówi się, że nie powinno się zaglądać do ubojni, jak parówki robią i nie powinno się zaglądać do kuchni politycznej.

Założę się, że wchodziła Pani do Europarlamentu z takim poczuciem, że może Pani coś zrobić…

Urszula Gacek, Fot. źródło: Nowy Dziennik

I udało się! Tylko problem jest taki, że ja wywodziłam się ze świata z biznesu, a z tej perspektywy niektóre rzeczy wydają się stratą czasu, bo w polityce dużo energii marnuje się na wojny podjazdowe i wewnętrzne spory. A w Parlamencie nigdy nie miałam ochoty zajmować się rzeczami typowo „kobiecymi”: edukacją, kulturą, a raczej zajmowałam się obroną, energetyką jądrową, bezpieczeństwem, polityką wschodnią. Poruszałam męskie tematy, a gdy zakończyła się kadencja w Parlamencie dostałam propozycję pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Miałam kilka ofert, ale najbardziej spodobała mi się funkcja Ambasadora przy Radzie Europy w Strasburgu. Bardzo chętnie podjęłam to wyzwanie i spędziłam tam prawie 4 lata, które były chyba najciekawsze w mojej karierze zawodowej. To była praca na rzecz demokracji, praw człowieka. Co więcej czułam, że Polska była wówczas znaczącym graczem. My nie siedzieliśmy jako kraj przy stoliku dla dzieci pod ścianą, tylko uczestniczyliśmy w ważnych rozmowach z największymi: Francją, Niemcami, Wielką Brytanią i Rosją. Udało się zrobić wiele ciekawych rzeczy.

Zaraz wkrótce objęła Pani funkcję Konsul Generalnej w placówce w Nowym Jorku.

Myślałam, że spędzę w Radzie Europy jeszcze rok, ale zadzwonił do mnie Pan Minister Sikorski i poinformował o wakacie w Nowym Jorku. Pan Minister zaproponował mi funkcję Konsula Generalnego. Zapytałam tylko ile mam czasu na decyzję, ale ona miała być natychmiastowa. Zgodziłam się.

Jak Pani wspomina ten okres?

To był kompletnie inny obszar! Praca jako konsul okazała się być zupełnie innym wyzwaniem. Mile wspominam ten czas, a Nowy Jork jest jedną z najciekawszych placówek.

Jednak znalazła się Pani na zakręcie…

Jak zakończyłam pracę i wróciłam do Polski to myślałam sobie: co ja teraz będę robiła? Przecież nie pójdę pracować do korporacji, bo jestem już za stara. Nie chciałam mieć nad sobą szefa. Przez tyle lat prowadziłam własną firmę i nawet MSZ mi trochę uwierał, kiedy musiałam pytać o zgodę, żeby wykorzystać urlop… Wkurzało mnie to. Miałam szczęście, bo tuż przed wyjazdem z Nowego Jorku byłam na ostatnim spotkaniu w Filadelfii i siedziałam obok kobiety, która miała męża Polaka. Okazało się, że ta Pani pracowała dla dużej firmy w USA jako doradca. Zajmowała się pomocą osobom, które z jakichś przyczyn znalazły się w takiej sytuacji zawodowej jak ja. Dała mi radę: po pierwszenic na silę, odetchnij. Jeśli nie czujesz presji finansowej – daj sobie czas. Poukładaj sobie to w głowie i zastanów się, co jest dla Ciebie ważne. Pomyślałam, że brakuje mi Polski i domu, ale nie chcę tracić też kontaktu z moim otoczeniem międzynarodowym. Zastanawiałam się, jak wykorzystać swoje umiejętności mówienia językiem biznesowym, politycznym i dyplomatycznym. Wpadłam na pomysł, żeby pomagać firmom. Jest to trudne, bo firmy widzą sens w szkoleniach twardych umiejętności, ale nie wiedzą, że brakuje im tych miękkich. Zauważyłam u pracowników dość wysokiego szczebla, że czują dyskomfort właśnie w kwestiach protokołu i etykiety: jak przyjąć delegację, kto kogo ma witać i gdzie posadzić, small talk… Popełniają gafy.

Porozmawiajmy zatem o tych zasadach. Jakie są podstawy przyjęcia gości i ich ugoszczenia?

Dawniej te umiejętności nazywano kindersztubą, czyli wynoszeniem tych manier z domu. Dziś te zasady zanikły. Inne relacje panują w rodzinach, ale to dobrze – nikt nie chce być chowany jak wiktoriańskie dziecko! Zanikają jednak podstawowe zasady kurtuazji. Podstawowe pytania to na przykład: jak przyjeżdża szef to kto komu ma się przedstawić? To ja tłumaczę: a pamiętasz jak byłeś małym dzieckiem i przyszła ciocia, to czy twoja mama powiedziała do swojej siostry: proszę się przywitać z Jasiem, czy raczej Jasiu, proszę się przywitać z ciocią. Kto komu się kłania? Młodszy starszemu. Kogo komu przedstawiasz? Kolejny przykład: jesteś ze swoim chłopakiem i prezydentem. Powinnaś powiedzieć prezydentowi, że chciałabyś przedstawić mu swojego partnera. To jest normalne, że osobę niższą hierarchii przedstawiasz tej postawionej wyżej. Tu nie ma wielkiej filozofii – po prostu trzeba odświeżyć pamięć. Oczywiście w dyplomacji jest to bardziej doprecyzowane niż w korporacjach, dlatego trzeba ustalić kolejność, wypracować taki model. Czasem jest to trudne, bo wchodzi w to jeszcze ego. Są też inne problemy: hierarchia może się zgadzać, ale dane osoby mogą się nie lubić albo nie mówić tym samym językiem i wtedy trzeba używać zdrowego rozsądku połączonego z savoir vivre.

To też chyba zdrowy rozsądek i wiedza?

Tak, zaczynamy od szablonu, ale potem myślimy o innych kwestiach. Gdy w Strasburgu zapraszano mnie z mężem, nie siadaliśmy obok siebie jak na polskim weselu. Nigdy razem nie sadza się małżonków na uroczystej kolacji, bo z mężem to ja mogę się nagadać do woli w domu. Mamy się integrować, a nie schodzić na tematy czy zapłaciłeś rachunek za gaz?

Jak takie decyzje wpływają na relacje z potencjalnymi klientami czy partnerami? 

Ludzie zawsze zapamiętają co zrobiłeś źle. Niezależnie od wysiłku, to i tak zapamiętają wpadkę. Ja nie jestem pamiętliwa, ale pamiętam kilka takich sytuacji, gdy jako senator byłam zaproszona na imprezę samorządową. Witano gości, przywitano przede mną v-ce komendanta ochotniczej straży pożarnej – pomimo upływu czasu, ja do dziś to pamiętam. Byłam zła, bo to brak szacunku nie dla mnie, ale ogólnie dla senatorów Rzeczpospolitej. W dyplomacji wszyscy znają zasady, w związku z tym okazuje się szacunek drugiej osobie stosując przyjęte reguły. Jeśli chce się okazać brak szacunku, najłatwiej to zrobić poprzez złamanie zasad. Jeśli ambasador zaprasza na jakąś okazję, to ambasador zaproszonego kraju musi tam być – ewentualnie jego zastępca. Jeśli ja jako ambasador byłabym zaproszona na święto narodowe i wysłałabym najniższego rangą dyplomatę, to wszyscy wiedzą o co chodzi, że Polska jest zła na dane państwo.

To polityka, a jak w biznesie to działa? 

Tutaj zależy, czy zna się reguły. W dyplomacji się je zna, więc gdy je się łamie – przekaz jest oczywisty. Problem w biznesie jest taki, że kilka osób jest wyczulonych na te kwestie, a reszta jest jak dziecko we mgle i popełnia takie błędy, nie mając zamiaru kogoś obrazić. Bawienie się telefonem podczas spotkania to jest kompletny brak szacunku, jeżeli musisz koniecznie wykonać ten telefon lub SMS, to poczekaj, za 5 min będzie przerwa na kawę. Nie możesz również wyjść jak ktoś przemawia – to kompletne zlekceważenie.

Często mamy problem z nawiązywaniem relacji z nieznanymi nam osobami, w nowym towarzystwie. Jak zacząć? 

Chociażby od rozmowy w czasie przerwy na kawę. Zostaw plotki, ale miej wiedzę, co właśnie grają w kinie, co jest na liście bestsellerów w “New York Times”, cokolwiek, żebyś nie wychodził na osobę, która mówi tylko o swojej pracy.

To jest ten small talk, który zaczyna się od rzeczy prostych?

Najprościej jest rozmawiać o sobie, więc jak widzę taką sierotę zagubioną, która stoi pod ścianą, to wiem, że być może jest to mega ciekawa osoba, ale trzeba ją wciągnąć w rozmowę. Daj jej chwilkę porozmawiać o sobie, a za chwilę znajdziesz jakiś punkt, coś co was łączy. A jako gospodarz musisz szczególnie zadbać o nieśmiałych gości, kiedy ich przedstawiasz – Panie Ryszardzie, musi Pan poznać Ulę – jest ciekawą osobą, pracowała w Nowym Jorku. A Pan Ryszard ma firmę HR i kocha jeździć na skateboardzie – i już coś zaczyna się dziać! A nie Pan Ryszard – Pani Ula, Pani Ula – Pan Ryszard…

I zauważyłam jeszcze jeden nagminny problem – ludzie nie odpowiadają na zaproszenia, to jest jakaś zmora w tym kraju. Jeśli jest RSVP mam obowiązek potwierdzić swój udział, bo są rzeczy, które organizator musi ustalić i nie może tego zrobić bez naszej odpowiedzi na zaproszenie.

A co ze spóźnianiem?

Ja jestem mega uczulona na punktualność. Uważam, że są oczywiście sytuacje poza naszą kontrolą i każdy to rozumie, ale nie opowiadaj bajek. Jeśli stoisz pod prysznicem, bo zaspałaś to miej odwagę to powiedzieć. Wszystko da się zweryfikować. Pamiętam, jak miałam ten przywilej, że miałam kierowców w Nowym Jorku i Strasburgu – oni byli zszokowani, że jak mówiłam, że będę o 10. I byłam o 10. Nie byli do tego przyzwyczajeni – jak pytałam ile zajmuje dojazd, zawsze mówili pół godziny… A potem dojeżdżaliśmy w 15 minut. Kierowcy zabezpieczali się w ten sposób, bo na ogół nikt nie przychodził na czas. W pewnych obszarach, np. we Włoszech czy południowych klimatach – te spóźnienia jeszcze jakoś ujdą, ale w obszarze anglosaskim – nie wypada. Jeżeli ty jesteś osobą ważniejszą i nie przyjdziesz na czas to świadczy o twoim lekceważącym stosunku. A jeśli jesteś niżej w hierarchii, to tylko sobie sama zaszkodzisz. Jest taka słynna anegdota dotycząca Reagana z czasów, kiedy był prezydentem. Miał spotkanie w Białym Domu, a był już czas na  zaplanowaną konferencję prasową. Dziennikarze czekali na prezydenta, ale poprzednie spotkanie się przedłużyło. Przychodzi doradca i mówi: Panie Prezydencie, dziennikarze czekają, a Reagan odpowiedział: Nie martw się, nie zaczną beze mnie. Ale na takie zachowanie może sobie pozwolić tylko prezydent Stanów Zjednoczonych. To często jest problemem osób, które osiągnęły wysoki status, ale zapomnieli, że taka pozycja zobowiązuje. Wymagane są pewne zasady kulturalnego zachowania i powiem wprost: ludzie pokazują objawy określane jako… chamskie. Osiągnąłem wszystko, niech każdy się podporządkuje. Prawdziwi ludzie sukcesu są kulturalni, grzeczni, uprzejmi, słuchają innych, wyrażają zainteresowanie – to naprawdę nic nie kosztuje.

A gdybym powiedziała Pani, że pokazy mody zaczynają się dwie godziny po zaplanowanej godzinie. Zamiast o 20 wydarzenie startuje o 22.

No to ja nie wiem, kto to organizuje? Organizator pewnie ręce rozkłada, bo ważna osoba nie przyjeżdża, ale to jest naganne. Na przykład jest jakaś konferencja i ustalamy z organizatorami, na jaki temat, gdzie i kiedy, kto będzie mówił i jasno określam ramy czasowe. Nie tylko punktualność, ale przeznaczenie też czasu. Jeżeli będę mówiła 10 min dłużej i następna osoba też, to ostatnia osoba nie będzie miała czasu… Naprawdę, nie jesteś jedyny i najmądrzejszy. Szanujmy czyjś czas i godność.

A co z naszym nagminnym nieodpowiadaniem na e-maile? Polacy mają to do siebie, że nie odpowiadają albo odpowiadają z ogromnym spóźnieniem.

Zadam Pani pytanie: czy mam obowiązek odebrać telefon od pani, która mi próbuje sprzedawać cudowne garnki lub pościel z wielbłąda? Ale taka osoba też zasługuje na godne traktowanie. Mówię, że nie jestem zainteresowana, nie, dziękuję. Nie wydzieram się, bo co ona jest winna, że jej kazano dzwonić do 100 ludzi dzisiejszego popołudnia i wciskać produkt. Nie wolno na tych osobach się wyżywać, bo to też świadczy o naszej kulturze. Uważam, że jeżeli ktoś przyśle do mnie e-maila i nie jestem w stanie odpowiedzieć „tak” lub „nie”, albo dać definitywną odpowiedź – to zaoszczędzam sobie dużo czasu, jeśli chociaż potwierdzę, że otrzymałam. Dobra zasada – tak, dziękuję, otrzymałam Pani e-maila, proszę mi dać kilka dni. Bo jeżeli wcale się nie odezwę, a jej naprawdę zależy na tym kontakcie, to ta osoba będzie mnie nękała do czasu aż jej odpowiem. Reagujemy na wszystko – twittujemy, siedzimy na Facebooku, piszemy SMS natychmiast. Uważam, że powinno się chociaż potwierdzić odbiór, a nie pozwolić drugiej stronie na domysły. Może mamy trochę takie naleciałości południowe, natomiast brytyjskie zasady są konkretne.

A mowa ciała, jak Pani ją interpretuje? Zakładanie rąk, brzydkie siedzenie…

Najgorszy przypadek to typ samca alfa, pana który się rozkłada na fotelu z rozłożonymi kolanami. Proszę, zachowaj to dla siebie! To niezręczne. Niektórzy robią to celowo, aby zaznaczyć swoją wyższość. Ale czasem panowie robią to mimo woli, tym samym dając sprzeczny sygnał.

A jak Pani ocenia młodsze pokolenia – czy oni mają w ogóle świadomość tych zachowań i przyjętych zasad, które obowiązywały, obowiązują i powinny obowiązywać?

Myślę, że jest gorzej. Trudno mówić ogólnie – osoby, które wychowały się typowo w czasach komuny były w takiej sytuacji, w której inne czynniki kształtowały ich sposób bycia. Teraz wiele młodych ludzi, którzy pracują w korporacjach międzynarodowych – nie znają takich zasad jak: punktualność czy trzymanie się deadline’u. Dopiero w korporacjach uczy się ich nabywania dobrych praktyk, istnieje wewnętrzna etykieta czy dress code. W MSZ jest dress code: jak długa ma być spódnica, jaki ma być kolor twoich rajstop, wysokość obcasa, jak bardzo może być przezroczysta twoja bluzka – w zależności od godziny dnia. Wiele korporacji też to ma.

Ktoś może powiedzieć, że jest luzakiem – jak będę szedł do banku po kredyt, nie będę wbijał się w garnitur. 

Ale jak ktoś zobaczy takiego gościa, który przyszedł w mokasynach do skarpetek to może nie dostać kredytu. Wchodzisz w ich świat, musisz choć trochę dostosować się do ich norm! Musisz być wiarygodny, ale pewne zasady – jak wyczucie, muszą być. Często powtarzany błąd to ten, gdy wydaje nam się, że świat jest homogeniczny, że wszystko jest takie samo. Wszyscy mówią po angielsku, wszyscy oglądają te same filmy, ubierają się w te same ciuchy – w związku z tym naprawdę nie ma różnicy między Polakiem a Szwedem, czy kimś z Nowego Jorku. Błąd – jest różnica! Łatwo jest się wyłożyć na subtelnych różnicach. Czasami rozmawiam z jakimiś samorządami, które ubiegają się o inwestora czy partnera strategicznego. Ogromny wysiłek jest włożony w to, by przygotować się do wizyty. Potem przyjeżdża delegacja, na czele stoi kobieta, a wójt/starosta/prezydent – cmoka ją w rękę…

To jest strasznie dziwne! Ja muszę powiedzieć, że będąc wychowana przez Amerykę, nie chcę żeby ktoś mnie całował po dłoniach. Od tego są prywatne relacje. Moje inne spostrzeżenia to zaburzające tę zdrową przestrzeń osobistą ludzie wchodzący na mnie w kolejce na poczcie, przy kasie – i myślę sobie: zostaw mi trochę przestrzeni! Nie przyśpieszysz kolejki jak wejdziesz na mnie.

Mnie też to strasznie wkurza, wtedy odwracam się i patrzę znaczącym wzrokiem Cofnij się, wyjdź z mojej przestrzeni. To jest sfera intymna. W zależności od kultury – ta strefa jest inna. Jeżeli jesteś już w strefie intymnej u Japończyka, a Anglik się przybliży – to Japończyk się cofa.

To ważne: umiejętność zaobserwowania tych małych rzeczy, gdy robimy jakiś gest i obserwujemy reakcję drugiej strony.

Ja miałam taki problem będąc ambasadorem w Strasburgu, kursowałam często między Polską a Francją. I w regionie Francji, w którym ja mieszkałam, jak się wita kogoś to się go całuje dwa razy, a w Polsce trzy. Ciągle miałam z tym problem! Jak w Polsce całowałam dwa razy, bo zapomniałam to już znajomi myśleli – coś się pogniewała, coś taka na dystans. Potem jak wracałam do Strasburga i całowałam trzy razy, to oni myśleli – co ona jakaś taka do przodu jest.

Jest Pani urodzona za granicą plus jeszcze to międzynarodowe doświadczenie. Czy to w jakikolwiek sposób wpływa na Pani identyfikację, na Pani tożsamość? 

Największym plusem takiego doświadczenia życiowego jest to, że czuję się w wielu kulturach jak u siebie, nie czuję się skrępowana.

Ale jak poznaje Pani kogoś obcego to mówi Pani: jestem Polką, czy to nie ma już znaczenia?

Na pewno w tej chwili bardziej identyfikuję się z Polską niż z Wielką Brytanią. Ale te nawyki brytyjskie są bardzo głęboko zakorzenione we mnie, co daje ciekawy pogląd na świat. Mieszkając w Polsce jestem w stanie czasami patrzeć na nasz kraj trochę jak outsider: zauważam rzeczy, których Polacy nie zauważają. To daje ciekawą perspektywę. Czuję się komfortowo w środowisku polskim, ale też pewne rzeczy musiałam nadrobić. Jeśli spędziło się całe swoje dzieciństwo za granicą, to nie wie się, kim jest Hans Kloss na przykład. Jak przyjechałam do Polski to musiałam, np. oglądać filmy Barei, Rejs itd. Bo kiedy w codziennych  rozmowach ze znajomymi padały hasła, cytaty z Misia, ja nie wiedziałam o co chodzi. Miałam takie ABC popkultury, żebym wiedziała, że był miś w okienku, Czterej pancerni i pies. Umożliwiało mi to small talk i niepopełnianie gaf, ale wymagało to wiedzy. Trzeba mieć oczy otwarte i być ciekawym tego, co wokół nas się dzieje.

Co jest dla Pani ważne dzisiaj?

Teraz jest dla mnie ważne, żeby skonsolidować i budować na tym, co mam. Ja już nie będę nagle szukała czegoś kompletnie nowego w swoim życiu. Patrzę na te building blocks, które zgromadziłam i zastanawiam się jak najlepiej to w jakąś ciekawą układankę ułożyć. Może być coś nowego, ale nie będzie to oderwane od moich wcześniejszych doświadczeń. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwą osobą, bo dano mi robić tak ciekawe rzeczy w życiu, że wiele osób nie miałoby okazji ich posmakować. Ciekawe miejsca, ciekawi ludzie… A teraz myślę jak to wszystko zebrać w jedną całość, nie zwariować, jakoś z tego przeżyć, a jeszcze mieć czas na rzeczy, które do tej pory zaniedbywałam. Mój tydzień może wyglądać tak, że w poniedziałek jestem na jakiejś konferencji w Krakowie, dziś jesteśmy w Warszawie, jutro lecę do Wiednia i Bratysławy, w sobotę szkolę młodych dyplomatów, a w przyszłym tygodniu będę rozmawiała o protokole dyplomatycznym dla samorządowców w południowej Polsce. Co może być piękniejsze?

REKLAMA
noSlotData
REKLAMA
noSlotData
REKLAMA
noSlotData
noSlotData
noSlotData
REKLAMA
noSlotData

Newsletter

FASHION BIZNES