UDAWANA NADZIEJA
Podsumowując powyższe pozostaje mieć nadzieję, że rok 2016 przyniesie nam wiele dobrego. Przede wszystkim życzyłbym sobie i projektantom, aby w końcu media głównego nurtu zainteresowały się szerzej ich twórczością. Aby udawania było mniej. By klienci doceniali nakład pracy, trud twórczy i chcieli za to płacić satysfakcjonującą dla wszystkich cenę. Trochę to udawana nadzieja, ponieważ poprawa sytuacji wymagałaby współdziałania wszystkich uczestników tego rynku, a jest to z natury ludzkiej niemożliwe. Najbardziej jednak życzyłbym branży grę w otwarte karty. Udawani projektanci nie będą zagrożeniem, jeżeli przestaną udawać. Niech klient ma świadomość, że nie kupuje od konkretnego twórcy, niech sprzedający mają świadomość, że posiadają takie marki w ofercie, a sprzedaż ich pod wspólnym „dachem” platformy online wyrządzi w niedalekiej perspektywie czasowej dużą krzywdę naprawdę niezależnym twórcom. Życząc wszystkim poprawy ekonomicznego statusu polskich portfeli, co będzie korzyścią dla każdego, składam życzenia pięknego i szczęśliwego 2016 rok.
Marcin Jurczuk
PolscyProjektanci.com
Od Redakcji: Otwieramy się na naszych czytelników!
To jeden z pierwszych tekstów napisany dla portalu “Fashion Biznes” przez uczestnika branży. Zachęcamy Was – naszych Czytelników do nadsyłania swoich prac, przemyśleń i analiz. Te najciekawsze opublikujemy!
Skoro już mowa o pomijaniu polskich projektantów, to podpisujcie ich projekty :)
Projektant sukni z pierwszego zdjęcia: Waleria Tokarzewska -Karaszewicz
Przeczytałem ten artykuł dwa razy i nadal nie mogę pojąć co autor miał na myśli. Frustracja tym, że sieciówka jest sieciówką? Że trafia do mas? Taki jest dzisiejszy świat i roszczeniowa postawa tego nie zmieni. Świat mody to brutalny świat, to pędząca, wielomilionowa machina, im wcześniej młody projektant zda sobie z tego sprawę tym dla niego lepiej. Nie ma branży, w której panują czyste i przejrzyste zasady, bo kto dobrowolnie chce oddać swój kawałek tortu? Zamiast życzyć “gry w otwarte karty”, lepiej życzyć pomysłu na siebie, swoją markę, wreszcie sztukę, którą projektant sprzedaje. Tylko w taki sposób można osiągnąć zamierzony cel. Dlatego ze swojej strony życzę polskim projektantom, by ten cel sobie wyznaczali, by z każdą nową kolekcją mogli się spełniać, również finansowo. Jeżeli ktoś celuje w grupę, która targi traktuje jak wyjście na bazar i przy pierwszym zakupie domaga się rabatu, może warto zastanowić się czy obrana droga jest właściwa. W czasach globalnej sieci, hasztagów i wszelkich dobrodziejstw cywilizacyjnych można osiągnąć wiele, i to bez pomocy “mediów głównego nurtu”. Przecież będąc niezależnym nie można oczekiwać pomocy mainstreamu! Na koniec okładka książki, o której pomyślałem czytając ten artykuł: https://magazynszum.pl/krytyka/praca-prace-i-sztuka-o-roznicach-miedzy-praca-pracownikow-sztuki-a-wytwarzaniem-artystycznych-prac
Studiuję projektowanie i niestety muszę zgodzić się ze wszystkim, co zostało napisane…
Panie Marcinie,
Dziękuję. Dużo prawdy. Temat rzeka.
Ale jest też nadzieja.
Rośnie rzesza ludzi, którzy chcą wydać więcej na ubranie od projektanta, albo małej firmy, jeśli idzie za ceną jakość i oryginalność. Jeśli wiedzą kto i gdzie je wyprodukował.
Zadaniem prowadzących sprzedaż jest selekcja i weryfikacja pochodzenia.
Szczęśliwie prawie wszystkich “moich” Projektantów znam osobiście. O każdym z Nich opowiadam Klientom przy zakupie. Nie kupują rzeczy bez pochodzenia. Mają świadomość kosztów produkcji w Polsce i targują się tylko symbolicznie. Wracają bo ceny się amortyzują.
Muszę też zająć stanowisko w sprawie skarpet MORE – Panią A.R. od Fashion znam osobiście i, proszę mi wierzyć, że to miła, młoda dziewczyna budująca sama własną markę. A czy wspiera Ją ktoś z rodziny? Nie Ją jedną. Jest kilka gorących nazwisk, które bez wsparcia nigdy nie wyskoczyłyby tak wysoko.
Serdecności.
A.
Nie rozumiem tego zarzutu wobec marki More. Podobny można sformułować pod adresem Many Mornings, która również jest młodą marką, stworzoną w aleksandrowskiej firmie skarpetkowej, istniejącej od ćwierć wieku. Ale w obu przypadkach, zarzut, że skarpetki powstają na skalę przemysłową, jest śmieszny. Przecież to normalny sposób produkcji skarpetek. Być może powinny być dziergane na drutach, żeby mogły zadowolić autora swoją dizajnerskością i rzemiosłem? Cieszmy się, że te marki w ogóle powstały, że młode pokolenie, czyli dzieci założycieli tych zakładów, kontynuują rodzinną tradycję, a przy okazji robią coś oryginalnego i polskiego, bo przecież produkują w Polsce! Bez nich, bylibyśmy skazani na Happy S. Pracuję w czasopiśmie Modna Bielizna i losy marki Steven śledzę niemal od początku jej powstania.
pozdrawiam
Gosia
Reklama młodej, nawet ciekawej marki odzieżowej w czasopiśmie za darmo? Hm, mało prawdopodobne. Wyślij informację prasową albo packshoty do czasopisma a na pewno zadzwoni do Ciebie jego handlowiec i powie, że masz ciekawy pomysł ;-) Tyle z moich doświadczeń ;-) Upadnie jeszcze pewnie wieke marek, ale wierzę, że w modzie zaczyna się zmieniać. Sen o Polskiej modzie zaczyna śnić coraz więcej Polaków, a kilka lat temu taki tekst nie był nigdzie opublikowany. pozdrawiam ciepło
Szanowni Państwo “MagazynWysoki” oraz “Gosia”.
Dziękuję za komentarze. Pozwolę sobie na wyrażenie własnej opinii w temacie skarpetkowym. Załóżmy, że w uproszczeniu rynek odzieżowy dzielimy na fast fashion i slow fashion. Fast fashion to cała masowa produkcja odzieżowa, która charakteryzuje się dużą skalą produkcji, zapleczem technologicznym, zasobami ludzkimi i hurtowym obrotem materiałami. Praca w branży fast fashion wcale nie dyskredytuje osoby jako projektanta. W zasadzie każda firma w tej branży ma na etacie lub innych umowach projektantów. Ba, niektórzy z nich realizują się na dwóch frontach. Znam projektantów pracujących dla sieciówek i z powodzeniem realizujących swoje pomysły, jednak w całkowitym oderwaniu od pracodawcy i z zupełnie inną filozofią. Osobną kategorią jest slow fashion, które rządzi się swoimi prawami i zasadami działania. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Do tej kategorii zaliczyłbym wspomniane marki More i Many Mornings. Dlaczego ? Ponieważ pod każdym względem spełniają powyższe przyjęte przeze mnie kryteria. Piszą Państwo o dzieciach założycieli tych zakładów produkcyjnych, że kontynuują tradycję, że produkują w Polsce, itp. Tekst dotyczył branży slow fashion, dlatego też pozwoliłem sobie podać pierwsze z brzegu przykłady, które mi nie pasują do tej układanki, ponieważ: 1) bycie dzieckiem zasłużonego producenta z założenia nie pozycjonuje w innej kategorii sprzedażowo-produkcyjnej 2) w przypadku Many Mornings nawet właścicielem są rodzice 3) Obie marki, które szanuję za to co robią, traktuję jako kolejną markę PPHU Baster oraz Steven – powiedzmy, markę premium 4) Gdyby dziecko któregoś ze współwłaścicieli LPP stworzyłoby odrębną niskonakładową markę odzieżową, korzystając tym samym z zasobów tej firmy, zarówno technologicznych, materiałowych jak i ludzkich, to szyjąc nawet po 10 sztuk odzieży nie byłby twórcą slow fashion. Nie wielkość produkcji decyduje o tym, czy jest się producentem przemysłowym. Kluczowym jest filozofia marki i jej korzenie. Rozwój biznesu rodzinnego o kolejną markę w portfolio jest godny uznania, tak samo jak produkcja w Polsce. Nikt tego nie podważa. To co powoduje u mnie dysonans, to kategoryzowanie się tych marek razem z twórcami slow, podczas gdy takimi nie są.
Panie Mehow,
Dziękuję za opinię. Nie, nie ma tutaj frustracji. Jest subiektywne stwierdzenie stanu faktycznego. Nawet pogratulowałem na początku tekstu LPP kolejnych sukcesów, bo jakby nie patrzyć to jedna z niewielu polskich marek z szansą na prawdziwy sukces międzynarodowy. Sieciówki na polskim rynku są niezbędne, ponieważ większości polskiego społeczeństwa nie stać na zakupy u polskich projektantów. To nisza. Właśnie dlatego wyrażam swój niepokój, że w tej niszy pojawiają się działania nie fair, które rozwój tej alternatywy mogą mocno zaburzyć, poprzez walkę cenową, na którą projektanci nie mogą sobie pozwolić, stojąc na z góry przegranej pozycji. Dla polskiego klienta kluczowym kryterium zakupowym jest cena. Jeżeli nie będzie elementu informacji (edukacji ? – chyba za dużo bym wymagał) to klient nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego ma zapłacić za projekt projektanta X sporo więcej niż za projektanta Y (przy założeniu, że projektant Y tak naprawdę nie jest projektantem, a marką firmy przemysłowej). I tyle. Pozdrawiam serdecznie. Marcin Jurczuk
Może nie ze wszystkim można zgodzić się w stu procentach ale na pewno artykuł jest ciekawy i dobrze wyjaśnia osobom z poza branży pewne mechanizmy. Oby więcej takich publikacji pokazujących drugą stronę medalu. Przeczytałam z dużym zainteresowaniem.
Ja nadal nie rozumiem, dlaczego autor wyrzuca markę MORE z nurtu slow fashion. Akurat znam, bo kupuję, i wzornictwo jesli chodzi o skarpetki jest świetne. zupełnie nie leży mi zwariowany HappySocks, a tradycyjne skarpetki są po prostu nudne. Sama tworzyłam własną markę co prawda w innej branzy, ale wiem jak ciężko jest sie “wybić” na rynku. Gdyby wsparcie rodziny w jakikolwiek sposób miałoby mi pomóc byłabym szczęśliwa mogąc robić to, co kocham i dając część siebie światu. Czy w tym wypadku pomoc rodziny, u której koszty produkcyjne byłyby nieco niższe przekreśliłaby mnie jako niezależnego twórcę projektanta? Każdy młody projektant musi gdzieś produkować, nie każdego stać na otwarcie własnego zakładu, na początek wszyscy posiłkujemy się jakimiś zakładami krawieckimi. Myślę, ze szycie jednej/dwóch sukienek na dzień nie czyni z nas w ogóle gracza na rynku. Rynek konsumencki niestety wygląda tak, że cena odgrywa znaczną rolę, projektanci muszą szukać optymalizacji kosztów jeśli chcą się utrzymać i w ogóle prowadzic działalność. Przy tak nasyconym rynku i takim wyborze jaki klient ma dzisiaj projektanci tak czy inaczej muszą mierzyć siły na zamiary i tylko pogratulować osobom, które znalazły wyjście z tak trudnej sytuacji. Szczerze życzę powodzenia marce MORE i niech zawojuje rynek! Jest to marka, którą Polacy mogą się chwalić. Pozdrawiam!