Zakończony rok to zawsze dobry moment na pewne podsumowania, które dotyczą wielu branż. Obserwując rynek polskiej mody, będąc jego uczestnikiem i analitykiem stwierdziłem, że jest to na tyle ciekawe zjawisko, że warto je zaprezentować z mojego punktu widzenia, z którym oczywiście wielu może się nie zgadzać, co z kolei może sprowokować pewną dyskusję, do której zapraszam. Wnioski zawarte w podsumowaniu są pochodną obserwacji i doświadczeń własnych, rozmów z uczestnikami tego rynku, jaki i pewnym głosem w pojawiających się sporadycznie publikacjach.
Rynek mody polskiej można podzielić na kilka części, które funkcjonują niezależnie, choć o czym później, zaczynają się w pewnych aspektach zazębiać. Z pewnością wyraźnymi uczestnikami rynku są tzw. sieciówki z najbardziej ekspansywnym LPP na czele. Kolejnym ważnym elementem rynku są producenci przemysłowi, którzy skupieni wokół podłódzkiego centrum handlu Antoniego Ptaka zaspokajają sporą część rynku bazarowego, handlu wielkopowierzchniowego rodem z Nadarzyna, warszawskiej Marywilskiej, czy obecnie szumnie nazwanego domem mody MODO (pewnie w Polsce istnieje wiele takich miejsc, ale to moja perspektywa). Oczywiście coraz wyraźniej swoją obecność zaznaczają polscy projektanci mody, których pozwolę sobie podzielić na dwie kategorie – projektantów celebrytów oraz niezależnych projektantów, często nazywanych młodymi polskimi projektantami, choć wielu z nich metrycznie młodymi nie jest, mimo młodego mentalnie ducha twórczego. Bez wątpienia uczestnikiem rynku polskiej mody są też media, które bezpośrednio lub pośrednio na ten rynek wpływają.
W podsumowaniu przyjrzę się tym elementom, pomijając celowo „sieciówki”, którym pozostaje pogratulować kolejnego dobrego roku.
Zastanawia zapewne odgórna teza, że pożegnany hucznie 2015 rok nazwałem rokiem udawania. Z mojego punktu widzenia to dość oczywiste, a elementy udawania podzielę na kilka części.
MEDIA UDAJĄ, ŻE PROMUJĄ POLSKĄ MODĘ
Zaczynając od końca układanki. Media tak zwanego głównego nurtu starają się kreować modę na to, co polskie w modzie. Są pewne jaskółki, jak chociażby rzadkie, ale jednak, wizyty niezależnych projektantów w telewizjach śniadaniowych.
Najbardziej rozpoznawalny program Project Runway pokazuje warsztat i rywalizację wschodzących talentów, ale poza, bez wątpienia, show jakie daje widzom, nie wychowuje obywatelskiego patriotyzmu konsumpcyjnego, ponieważ zdecydowana większość widzów nie jest klientami tych młodych zdolnych twórców. Co gorsze, większość finalistów programu zapada w zapomnienie, bo któż z milionów widzów potrafiłby dzisiaj wymienić nazwiska chociażby połowy uczestników, a przyznać trzeba że kilku z nich zasługuje na większą uwagę niż kilka odcinków w telewizji.
Oglądając główne stacje telewizyjne, przeglądając co bardziej rozpoznawalne tytuły prasowe i serwisy internetowe można odnieść wrażenie, że poza Łukaszem Jemiołem polska moda nie istnieje (oczywiście trochę przesadzam i spokojnie można wrzucić do tego koszyka duet Paprocki&Brzozowski, Ewę Minge, Gosię Baczyńską, Bohoboco i Tomaotomo). Subiektywnie jednak uznaję rok 2015 rokiem Łukasza Jemioła w mediach. Generalnie media starają się nie zauważać lub robią to świadomie, że w Polsce od lat kilku bardzo dynamicznie rozwija się rynek niezależnych projektantów. Udają, że promują, pokazują, relacjonują, ale skupiają się tylko na tym co znane, stąd pozwoliłem sobie na kategorię projektantów celebrytów, którzy poprzez obecność na ściankach na stałe zagościli w internetowych serwisach plotkarskich i ich odpowiednikach na szklanym ekranie. Oczywiście, ktoś powie, że to nieprawda, ponieważ często czyta o polskiej modzie i widzi stylizacje z wykorzystaniem elementów kolekcji od młodych zdolnych. Zgoda. Pamiętać jednak należy, że spora część tytułów drukowanych jest w rękach medialnego potentata jakim jest niemiecki koncern Burda Media, posiadający na polskim rynku takie tytuły jak: “Elle”, “Claudia”, “InStyle”, “Gala”, “Glamour” i wiele innych, w których to publikacje promujące polską modę mają ukryty cel biznesowy.
Burda jest współwłaścicielem jednej z największych w Polsce platform sprzedających kolekcje niezależnych polskich projektantów – Showroom, siłą rzeczy więc pokazywanie twórczości sprzedających za pośrednictwem serwisu Showroom ma swoje uzasadnienie bardziej ekonomiczne niż edukacyjne. Dziwne jest to udawanie tym bardziej, że projektanci-celebryci to jednak przy całości rynku nisza. Co innego niezależni twórcy, dla których miejsca w mediach głównego nurtu miejsca brak. W samej tylko Warszawie każdego miesiąca mają miejsce wydarzenia promujące polską modę niezależną, które ściągają kilkadziesiąt tysięcy potencjalnych klientów. Takie targi jak Slow Fashion, Hush Warsaw czy Mustache Yard Sale są już same w sobie dużym wydarzeniem modowo–popkulturalnym, którego media zdarzają się nie zauważać. Ten brak zainteresowania mediów, spowodował, że oferta tych imprez z roku na rok staje się słabsza. Dlaczego?
Jeden z powodów, to fakt że wielu projektantów, którzy w mojej opinii robią ciekawsze, odważniejsze, kreatywne i lepsze jakościowo kolekcje od projektantów-celebrytów nie mają możliwości przebić się do świadomości klientów, co powoduje, że polski klient nie miał możliwości dowiedzieć się, że poza modną w Warszawie ulicą Mokotowską, czy Galerią Mokotów, istnieją miejsca twórcze na wysokim, europejskim poziomie. Ba, polskie media nie zauważają nawet sukcesów polskich niezależnych projektantów, z których powinniśmy być dumni, bo czy ktokolwiek kojarzy nazwisko Eva Grygo? No właśnie… to polska projektantka, która od 2011 roku prezentuje swoją kolekcję podczas wielkiej gali finałowej TOP Model UK. Który z projektantów-celebrytów może pochwalić się większym międzynarodowym sukcesem? W zamian media karmiły nas mocno naciąganym sukcesem duetu Paprocki&Brzozowski, którzy pierwszy raz zaprezentowali swoją kolekcję poza granicami Polski podczas New York Fashion Week… Ups, przepraszam – podczas imprezy trwającej w czasie New York Fashion Week. Oglądając i czytając polskie media lajfstajlowe pozostaje nam cieszyć się, że kolejna polska „gwiazda” pokazała się na celebryckiej imprezie w stroju od projektanta ze znanym nazwiskiem. Reszta nieważna.
Skoro już mowa o pomijaniu polskich projektantów, to podpisujcie ich projekty :)
Projektant sukni z pierwszego zdjęcia: Waleria Tokarzewska -Karaszewicz
Przeczytałem ten artykuł dwa razy i nadal nie mogę pojąć co autor miał na myśli. Frustracja tym, że sieciówka jest sieciówką? Że trafia do mas? Taki jest dzisiejszy świat i roszczeniowa postawa tego nie zmieni. Świat mody to brutalny świat, to pędząca, wielomilionowa machina, im wcześniej młody projektant zda sobie z tego sprawę tym dla niego lepiej. Nie ma branży, w której panują czyste i przejrzyste zasady, bo kto dobrowolnie chce oddać swój kawałek tortu? Zamiast życzyć “gry w otwarte karty”, lepiej życzyć pomysłu na siebie, swoją markę, wreszcie sztukę, którą projektant sprzedaje. Tylko w taki sposób można osiągnąć zamierzony cel. Dlatego ze swojej strony życzę polskim projektantom, by ten cel sobie wyznaczali, by z każdą nową kolekcją mogli się spełniać, również finansowo. Jeżeli ktoś celuje w grupę, która targi traktuje jak wyjście na bazar i przy pierwszym zakupie domaga się rabatu, może warto zastanowić się czy obrana droga jest właściwa. W czasach globalnej sieci, hasztagów i wszelkich dobrodziejstw cywilizacyjnych można osiągnąć wiele, i to bez pomocy “mediów głównego nurtu”. Przecież będąc niezależnym nie można oczekiwać pomocy mainstreamu! Na koniec okładka książki, o której pomyślałem czytając ten artykuł: https://magazynszum.pl/krytyka/praca-prace-i-sztuka-o-roznicach-miedzy-praca-pracownikow-sztuki-a-wytwarzaniem-artystycznych-prac
Studiuję projektowanie i niestety muszę zgodzić się ze wszystkim, co zostało napisane…
Panie Marcinie,
Dziękuję. Dużo prawdy. Temat rzeka.
Ale jest też nadzieja.
Rośnie rzesza ludzi, którzy chcą wydać więcej na ubranie od projektanta, albo małej firmy, jeśli idzie za ceną jakość i oryginalność. Jeśli wiedzą kto i gdzie je wyprodukował.
Zadaniem prowadzących sprzedaż jest selekcja i weryfikacja pochodzenia.
Szczęśliwie prawie wszystkich “moich” Projektantów znam osobiście. O każdym z Nich opowiadam Klientom przy zakupie. Nie kupują rzeczy bez pochodzenia. Mają świadomość kosztów produkcji w Polsce i targują się tylko symbolicznie. Wracają bo ceny się amortyzują.
Muszę też zająć stanowisko w sprawie skarpet MORE – Panią A.R. od Fashion znam osobiście i, proszę mi wierzyć, że to miła, młoda dziewczyna budująca sama własną markę. A czy wspiera Ją ktoś z rodziny? Nie Ją jedną. Jest kilka gorących nazwisk, które bez wsparcia nigdy nie wyskoczyłyby tak wysoko.
Serdecności.
A.
Nie rozumiem tego zarzutu wobec marki More. Podobny można sformułować pod adresem Many Mornings, która również jest młodą marką, stworzoną w aleksandrowskiej firmie skarpetkowej, istniejącej od ćwierć wieku. Ale w obu przypadkach, zarzut, że skarpetki powstają na skalę przemysłową, jest śmieszny. Przecież to normalny sposób produkcji skarpetek. Być może powinny być dziergane na drutach, żeby mogły zadowolić autora swoją dizajnerskością i rzemiosłem? Cieszmy się, że te marki w ogóle powstały, że młode pokolenie, czyli dzieci założycieli tych zakładów, kontynuują rodzinną tradycję, a przy okazji robią coś oryginalnego i polskiego, bo przecież produkują w Polsce! Bez nich, bylibyśmy skazani na Happy S. Pracuję w czasopiśmie Modna Bielizna i losy marki Steven śledzę niemal od początku jej powstania.
pozdrawiam
Gosia
Reklama młodej, nawet ciekawej marki odzieżowej w czasopiśmie za darmo? Hm, mało prawdopodobne. Wyślij informację prasową albo packshoty do czasopisma a na pewno zadzwoni do Ciebie jego handlowiec i powie, że masz ciekawy pomysł ;-) Tyle z moich doświadczeń ;-) Upadnie jeszcze pewnie wieke marek, ale wierzę, że w modzie zaczyna się zmieniać. Sen o Polskiej modzie zaczyna śnić coraz więcej Polaków, a kilka lat temu taki tekst nie był nigdzie opublikowany. pozdrawiam ciepło
Szanowni Państwo “MagazynWysoki” oraz “Gosia”.
Dziękuję za komentarze. Pozwolę sobie na wyrażenie własnej opinii w temacie skarpetkowym. Załóżmy, że w uproszczeniu rynek odzieżowy dzielimy na fast fashion i slow fashion. Fast fashion to cała masowa produkcja odzieżowa, która charakteryzuje się dużą skalą produkcji, zapleczem technologicznym, zasobami ludzkimi i hurtowym obrotem materiałami. Praca w branży fast fashion wcale nie dyskredytuje osoby jako projektanta. W zasadzie każda firma w tej branży ma na etacie lub innych umowach projektantów. Ba, niektórzy z nich realizują się na dwóch frontach. Znam projektantów pracujących dla sieciówek i z powodzeniem realizujących swoje pomysły, jednak w całkowitym oderwaniu od pracodawcy i z zupełnie inną filozofią. Osobną kategorią jest slow fashion, które rządzi się swoimi prawami i zasadami działania. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Do tej kategorii zaliczyłbym wspomniane marki More i Many Mornings. Dlaczego ? Ponieważ pod każdym względem spełniają powyższe przyjęte przeze mnie kryteria. Piszą Państwo o dzieciach założycieli tych zakładów produkcyjnych, że kontynuują tradycję, że produkują w Polsce, itp. Tekst dotyczył branży slow fashion, dlatego też pozwoliłem sobie podać pierwsze z brzegu przykłady, które mi nie pasują do tej układanki, ponieważ: 1) bycie dzieckiem zasłużonego producenta z założenia nie pozycjonuje w innej kategorii sprzedażowo-produkcyjnej 2) w przypadku Many Mornings nawet właścicielem są rodzice 3) Obie marki, które szanuję za to co robią, traktuję jako kolejną markę PPHU Baster oraz Steven – powiedzmy, markę premium 4) Gdyby dziecko któregoś ze współwłaścicieli LPP stworzyłoby odrębną niskonakładową markę odzieżową, korzystając tym samym z zasobów tej firmy, zarówno technologicznych, materiałowych jak i ludzkich, to szyjąc nawet po 10 sztuk odzieży nie byłby twórcą slow fashion. Nie wielkość produkcji decyduje o tym, czy jest się producentem przemysłowym. Kluczowym jest filozofia marki i jej korzenie. Rozwój biznesu rodzinnego o kolejną markę w portfolio jest godny uznania, tak samo jak produkcja w Polsce. Nikt tego nie podważa. To co powoduje u mnie dysonans, to kategoryzowanie się tych marek razem z twórcami slow, podczas gdy takimi nie są.
Panie Mehow,
Dziękuję za opinię. Nie, nie ma tutaj frustracji. Jest subiektywne stwierdzenie stanu faktycznego. Nawet pogratulowałem na początku tekstu LPP kolejnych sukcesów, bo jakby nie patrzyć to jedna z niewielu polskich marek z szansą na prawdziwy sukces międzynarodowy. Sieciówki na polskim rynku są niezbędne, ponieważ większości polskiego społeczeństwa nie stać na zakupy u polskich projektantów. To nisza. Właśnie dlatego wyrażam swój niepokój, że w tej niszy pojawiają się działania nie fair, które rozwój tej alternatywy mogą mocno zaburzyć, poprzez walkę cenową, na którą projektanci nie mogą sobie pozwolić, stojąc na z góry przegranej pozycji. Dla polskiego klienta kluczowym kryterium zakupowym jest cena. Jeżeli nie będzie elementu informacji (edukacji ? – chyba za dużo bym wymagał) to klient nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego ma zapłacić za projekt projektanta X sporo więcej niż za projektanta Y (przy założeniu, że projektant Y tak naprawdę nie jest projektantem, a marką firmy przemysłowej). I tyle. Pozdrawiam serdecznie. Marcin Jurczuk
Może nie ze wszystkim można zgodzić się w stu procentach ale na pewno artykuł jest ciekawy i dobrze wyjaśnia osobom z poza branży pewne mechanizmy. Oby więcej takich publikacji pokazujących drugą stronę medalu. Przeczytałam z dużym zainteresowaniem.
Ja nadal nie rozumiem, dlaczego autor wyrzuca markę MORE z nurtu slow fashion. Akurat znam, bo kupuję, i wzornictwo jesli chodzi o skarpetki jest świetne. zupełnie nie leży mi zwariowany HappySocks, a tradycyjne skarpetki są po prostu nudne. Sama tworzyłam własną markę co prawda w innej branzy, ale wiem jak ciężko jest sie “wybić” na rynku. Gdyby wsparcie rodziny w jakikolwiek sposób miałoby mi pomóc byłabym szczęśliwa mogąc robić to, co kocham i dając część siebie światu. Czy w tym wypadku pomoc rodziny, u której koszty produkcyjne byłyby nieco niższe przekreśliłaby mnie jako niezależnego twórcę projektanta? Każdy młody projektant musi gdzieś produkować, nie każdego stać na otwarcie własnego zakładu, na początek wszyscy posiłkujemy się jakimiś zakładami krawieckimi. Myślę, ze szycie jednej/dwóch sukienek na dzień nie czyni z nas w ogóle gracza na rynku. Rynek konsumencki niestety wygląda tak, że cena odgrywa znaczną rolę, projektanci muszą szukać optymalizacji kosztów jeśli chcą się utrzymać i w ogóle prowadzic działalność. Przy tak nasyconym rynku i takim wyborze jaki klient ma dzisiaj projektanci tak czy inaczej muszą mierzyć siły na zamiary i tylko pogratulować osobom, które znalazły wyjście z tak trudnej sytuacji. Szczerze życzę powodzenia marce MORE i niech zawojuje rynek! Jest to marka, którą Polacy mogą się chwalić. Pozdrawiam!