Waleria Tokarzewska-Karaszewicz jest świeżo upieczoną absolwentką krakowskiej SAPU, ale o jej projektach mówi się już od jakiegoś czasu. Projektantka o anielskiej cierpliwości stara się wprowadzić w nasze życie odrobinę bajkowości i chce przekonać Polki do mody bardziej awangardowej i nietuzinkowej.
Z artystką rozmawiam o ukochanych koralikach, pokazie w Stanach Zjednoczonych, współpracy ze stylistami oraz o wyjątkowych ludziach, których Waleria wciąż spotyka na swojej drodze.
Musisz być bardzo cierpliwą osobą. Jak udaje Ci się nie zwariować przy takiej liczbie koralików? Czy naprawdę wszystkie przyszywasz własnoręcznie?
Jestem bardzo cierpliwa! Wszystkie moje projekty są od A do Z wykonane własnoręcznie przeze mnie. Wynika to przede wszystkim z miłości i pasji do tego co robię. Pozwala mi to cieszyć się kolejnym wyzwaniem, ponieważ każde z nich uczy, daje możliwość rozwoju, kształcenia swoich umiejętności. Żebym mogła w przyszłości korzystać z pomocy krawcowej, muszę najpierw sama nauczyć się konstruować, szyć, poznawać nowe techniki. Jeśli zdobędę wiedzę na ten temat, później będę miała prawo wymagać konkretnych rzeczy od innych osób.
Jesteś świeżo upieczoną absolwentką krakowskiej SAPU. Jakie najważniejsze lekcje stamtąd wyniosłaś?
Zapisując się na kierunek Artystycznego Projektowania Ubioru byłam bardzo zdeterminowana. Niestety zawsze brakowało mi wiary w siebie i w moją artystyczną część osobowości. Z pewnością spowodowane było to tym, że czuję potrzebę być we wszystkim bardzo dobra, o ile nie najlepsza, i zawsze stawiam poprzeczkę bardzo wysoko. Całe życie interesowałam się modą, uwielbiałam wszystkie zajęcia manualne, od najmłodszych lat cały czas rysowałam panie w różnorodnych kreacjach, szyłam ubranka dla lalek, a następnie robiłam im sesje zdjęciowe w ogrodzie dziadków. Uwielbiałam też origami, robiłam mnóstwo kolaży… Mimo tego obawiałam się zająć tematem mody na poważnie, po prostu bałam się porażki. Marzyłam o szkole plastycznej, a skończyłam językową. Później bardzo chciałam iść na ASP, a zaczęłam studiować kierunki humanistyczne. W pewnym momencie, już po przeprowadzeniu się do Krakowa, w którym zawsze bardzo chciałam mieszkać, zdałam sobie sprawę, że przez brak wiary i niepodejmowanie ryzyka związanego z moją pasją, będę coraz bardziej nieszczęśliwa. Z dnia na dzień, ponad trzy lata temu, postanowiłam zupełnie zmienić swoje życie i postawić na pasję. W Internecie znalazłam informację o Krakowskich Szkołach Artystycznych, odszukałam swój wymarzony kierunek i jeszcze tego samego dnia pojechałam na szkoły, w której miałam spędzić swoje najbliższe trzy lata. Postawiłam wszystko na jedną kartę, zrezygnowałam z rzeczy, które były dla mnie w tamtym czasie pewnikiem, nie mogłam pozwolić sobie na jakąkolwiek porażkę. Nawet jeśli nie sprawdziłabym się w projektowaniu, potrzebowałam pewności, że dałam z siebie sto procent, że włożyłam w to całe serce i energię. Mimo że zawsze wszystko co robię, staram się wykonywać najlepiej jak tylko to możliwe, nigdy nie byłam bardziej zdeterminowana i sfokusowana na naukę jak przez ostatnie trzy lata.
SAPU nauczyło mnie z pewnością systematyczności, tego, że nie można się poddawać, nawet jeśli inni negują to co robisz oraz wiary w siebie. Dzięki Krakowskim Szkołom Artystycznym moje projekty miały możliwość zadebiutowania na wybiegu. Jak najbardziej uważam te wszystkie lata za dobrą inwestycję. Trzeba jednak pamiętać, że jedynie nauka połączona z ogromną determinacją, praca indywidualna i cel związany z edukacją, pozwolą człowiekowi osiągnąć to, czego pragnie.
Wbrew pozorom, moja droga w projektowaniu, i podobnie pewnie jak w przypadku innych młodych projektantów, nie jest wcale trudna. Trzeba po prostu czegoś bardzo chcieć, być pokornym, wiedzieć cały czas, obojętnie przy jakim sukcesie, że przed tobą jest jeszcze ogromnie dużo nauki. Nie można być zarozumiałym człowiekiem – takie osoby nie odnoszą sukcesu. Przede wszystkim trzeba wielkiej determinacji i miłości do tego, co się kocha. Musisz oddać się temu, rezygnować z rzeczy, które przeszkodzą twojemu rozwojowi. Jeśli robi się coś przez bardzo długi okres czasu, nie poddaje się, intensywnie dąży do perfekcji, to myślę, że nie ma po prostu możliwości, żeby mogło nie wyjść. Zaczynając moją naukę, nie wiedziałam czym jest overlock i jak włączyć maszynę, nie miałam nawet pojęcia czym jest ścieg. Nauczyłam się tego wszystkiego metodą prób i błędów, szyjąc dzień w dzień po 10-20 godzin dziennie.
A co z kwestią finansową? Studia związane z modą nie należą do tanich, a dochodzą do tego jeszcze koszty materiałów i sprzętu.
Niektórzy twierdzą, że największą barierą są pieniądze. Ja mówię – bzdura. Dobrze je mieć, bo od razu jest łatwiej, natomiast z ich brakiem także można sobie poradzić na tysiąc sposobów. Mimo dość starannego wykształcenia, nie miałam problemu z przepracowaniem w wakacje kilku miesięcy po 12-13 godzin dziennie bez dnia przerwy, w dość ciężkich warunkach. Dzięki zarobionym w wakacje pieniądzom mogłam pozwolić sobie na dobry sprzęt – maszynę do szycia, ovelock, tkaniny (początkowo uczyłam się szyć na swoich starych ubraniach albo na ubraniach zakupionych w second handach), opłata za szkołę. Myślę, że nie ma żadnego muru nie do zburzenia na drodze osoby, która czegoś bardzo chce.
Nie boisz się, że ludzie nie będą chcieli kupować Twoich projektów przez ich efektowność, teatralność? Na jakie okazje i dla kogo są przeznaczone Twoje kreacje?
Wbrew pozorom moje kreacje nie są wcale odrealnione! Co prawda mają wymiar awangardowy, ale kroje są dość miejskie. Moje projekty są przeznaczone dla osób, które kochają sztukę, kolor, luksus, haute couture, są szalone i drzemie w nich europejska dusza. W kolekcji „Voyage – Orient Express” znalazło się dużo ubrań, które bez większych (lub żadnych) przeróbek spokojnie mogłyby trafić na ulicę. Generalnie przy projektowaniu kolekcji staram się podzielić ją na kilka części: odzież codzienną, na spotkanie, wieczorową, ale niektóre elementy są po prostu tylko dla mojego artystycznego wyżycia się.
Skąd pomysł na taką barokową modę? Czy od początku był to Twój pomysł na siebie, czy z czasem ta wizja w Tobie dojrzewała?
Domyślam się, że chodzi tutaj o moje kostiumy z początku założenia fanpage’a. Ten barok przywodzi na myśl bajkowość. Jestem typową kobietą, która uwielbia śliczne rzeczy, koronki, perły, zdobienia. Wszystkie kiedyś w mniejszym lub większym stopniu chciałyśmy być postaciami z bajek, księżniczkami. Podczas sesji zdjęciowych, w takich sukienkach kobieta spełnia swoje marzenia, to ją uszczęśliwia, a mnie cieszy, że moja praca daje komuś tyle radości i satysfakcji. Tego nie da się przeliczyć na nic. Dlatego moją przygodę z projektowaniem zaczęłam na przełomie drugiego i trzeciego roku nauki w KSA – od kostiumów, które wypożyczałam do zdjęć. Na nich uczyłam się szyć, konstruować, myśleć, a przede wszystkim była to ogromna zabawa i oderwanie się od szkoły, w której musiałam projektować raczej rzeczy codzienne.
Czyli Twoją radą dla projektantów, którzy wciąż się uczą jest współpraca ze stylistami, próbowanie swoich sił w sesjach, dzięki którym projekty mogą zostać przez kogoś zauważone?
Jak najbardziej tak. Oczywiście trzeba dokładnie sprawdzić, komu pożycza się swoje projekty, bo sesje i publikacje mogą zarówno pomóc i zaszkodzić. Oferty należy selekcjonować. Warto też podpisać umowę wypożyczenia z osobą, która pożycza od nas dany projekt. Pomijając fakt jakim jest zabezpieczenie się w razie utraty czy zniszczenia przedmiotu, trzeba też pamiętać o prawach autorskich. Jestem ogromnie wyczulona na to, by zamieszczając zdjęcie w Internecie, pod każdym z nich widniały podpisy wszystkich osób biorących udział w sesji i tego wymagam również od innych. Niestety często przy współpracy, szczególnie ze stylistami, projektanci nie zostają wymienieni bądź są podpisani grupowo gdzieś na samym końcu, często z błędami. Mimo wielkiego szacunku do pracy stylisty, bardzo rzadko zdarza mi się pożyczyć swoje projekty na sesję. Mam dosłownie kilka takich osób, którym nie odmawiam wypożyczenia, bo wiem, że szanują moją pracę i moje nazwisko będzie zawsze widniało pod projektem. Wiele razy zdarzyła mi się sytuacja, w której znajdowałam w Internecie zdjęcia z moimi rzeczami albo z projektami moich znajomych projektantów i ani pół słowa na nasz temat. A przecież, pomijając podstawowy fakt łamania praw autorskich, często w takich „barterowych sesjach”, chodzi właśnie o promowanie naszej marki. Jest to ogromnie drażliwy dla mnie temat. Oczywiście wszystko działa w dwie strony- często na fanpage’u projektantów zamieszczone są same zdjęcia, bez żadnej informacji o fotografie, modelce, wizażyście… Tego trzeba się po prostu nauczyć – zawsze podpisujemy ekipę biorącą udział w sesji.
A propos sesji zdjęciowych. Zdjęcia Twoich kolekcji pojawiły się w kilku zagranicznych tytułach, a na Twoim Facebooku bez problemu można znaleźć wiele komentarzy z zagranicy. Jak się o Tobie dowiedzieli? Uważasz, że za granicą proponowana przez Ciebie moda może być chętniej noszona?
To fakt. Podliczając lekko ponad rok działalności, na koncie mam ponad siedemdziesiąt publikacji sesji zdjęciowych w różnych magazynach, bardziej zagranicznych niż polskich. Może też dlatego, że w Polsce zbyt dużo tych magazynów modowych nie ma… Nie mogę przypisać sobie zasług związanych z publikacjami. To wszystko dzieło fotografów, z którymi mam zaszczyt współpracować. To oni wysyłają sesje do magazynów i dzięki nim mogę pochwalić się takim dorobkiem. W Polsce awangarda jest jeszcze mało doceniana. Może jest jej po prostu zbyt mało, by móc ją pokochać? Świat natomiast dawno już docenił eklektyzm, kontrowersje, ducha awangardy i myślę, że dla nich moje projekty są bardziej przystępne i zrozumiałe.
To prawda, że każda sesja Twojej kolekcji to po prostu małe dzieło sztuki. Wspomniałaś o fotografach: jak wygląda dobór ekipy, z którą pracujesz? Kto najczęściej pomaga Ci w wykreowaniu tak pięknych i artystycznych obrazów?
Dziękuję! Jeśli chodzi o dobór ekipy to wszystko zależy od tego, jaki klimat sesji chciałabym uzyskać (o ile ja ją zlecam, bo w 99% piszą do mnie w sprawie wypożyczenia ubrań fotografowie, styliści, więc przychodzę już „na gotowe”). Jeśli sesja wychodzi ode mnie to mówię jak chciałabym przekazać emocje związane z danym ubraniem widzowi, klientowi. Fotografowie się zmieniają, chociaż mam kilku swoich ulubionych. Modelka jest również tematem indywidualnym w zależności od potrzeb zdjęć. Natomiast przy większości sesji współpracują ze mną moje dwie ukochane koleżanki, które są mistrzyniami w swoim zawodzie – makijażystka Joasia Łysoń i Ania Pyziołek z Claudiusa, zajmująca się włosami modelek.
Powiedziałaś, że w Polsce mało jeszcze docenia się awangardę. U nas wciąż króluje streetwear i minimalizm. Jak w takim razie odbierane są Twoje projekty u nas? Polki chcą je kupować czy tylko podziwiają?
Myślę, że odbierane są całkiem dobrze. Uważam, że w polskiej modzie króluje minimalizm i streetwear nie dlatego, że tylko on się Polakom podoba, ale dlatego, że nie ma na rynku alternatywy. Sama uwielbiam minimalizm i streetwear– absolutnie nie chcę się zamykać na jedną estetykę, natomiast nie jestem jeszcze gotowa na taką kolekcję. Myślę, że kiedyś ją z pewnością zaprojektuję. Brak klientów, mam nadzieję, nie będzie dla mnie bolesnym tematem, ponieważ moje ubrania nie będą powielane w ilości masowej, a każdego dnia dostaję naprawdę sporą liczbę maili z pytaniem o możliwość zakupu jednej z sukienek, płaszcza czy torebki. Ludzie lubią czuć się wyjątkowi, każdemu jest to potrzebne. Mieć chociażby jedną niepowtarzalną rzecz w szafie to forma luksusu. Tym bardziej, że Polacy coraz częściej doceniają rękodzieło, inwestują w siebie i swój wygląd.
Jak wygląda proces powstawania Twoich kreacji? Ile to mniej więcej trwa?
Powstawanie kreacji jest wieloetapowym procesem. Czasem po prostu zainspiruje mnie cokolwiek- kształt firanki w oknie sąsiadki, książka, muzyka, przyśni mi się ubranie. Potem staram się tę wizję pomnożyć, wyobrazić sobie ją w różnych konfiguracjach, aby wybrać najlepszą opcję. Wybór tkaniny następuje u mnie często przed rysunkiem żurnalowym, ponieważ materiał zwykle sam się prosi o nadanie mu konkretnej formy. Uwielbiam każdy moment wykonywania projektu, ale wybieranie materiału jest jednym z najprzyjemniejszych! Kartka, ołówek lub Photoshop, tablet i już zabieram się za rysunek żurnalowy. Ze względu na to, że szyję, o czym już wspominałam, jest mi prościej, bo projektując widzę od razu wszystkie konstrukcje odzieżowe. Kolejnym etapem jest przełożenie mojej formy na papier, chyba, że podobne konstrukcje miałam wykonane już wcześniej. Po tym etapie- zabieram się za szycie. Ten proces może trwać kilka godzin albo do nieskończoności, w zależności ile dany pomysł będzie we mnie dojrzewać.
Jeśli chodzi o czas powstawania kreacji, jest to wszystko kwestią indywidualną danego projektu oraz mojego rozwoju. Pierwszą rzeczą jaką uszyłam w pierwszej kolekcji „Mes Petites Perles de Verre”, był wyszywany szklanymi kryształami płaszcz- ostatni look w kolekcji. Z ciekawostek dodam, że waży on około siedemnastu kilogramów, ponieważ to, co u mnie w projektach jest najważniejsze to brak kompromisów. Nigdy nie oszczędzam na produktach i tkaninach których używam w szytych i projektowanych przeze mnie rzeczach. Wracając do meritum – pomijając czas spędzony na powstawaniu konstrukcji, uszycie płaszcza, haftowanie go, dzień w dzień praktycznie bez przerwy po minimum dziesięć godzin, zajęło mi dwa tygodnie. Dziś myślę, że cała konstrukcja i hafty byłyby kwestią trzech dni, włączając w to piętnastominutową przerwę na kawę!
W jakiej cenie w takim razie będą Twoje projekty? Jakie materiały wykorzystujesz podczas ich tworzenia?
O cenie ciężko mi jeszcze mówić, bo póki co moje projekty nie są do kupienia, wypożyczam je jedynie do sesji zdjęciowych. Jeśli chodzi o materiały: to, co jest moim podstawowym założeniem to maksymalny brak oszczędności na materiałach i półproduktach biżuteryjnych. Jakość jest najważniejsza. Dlatego też nie mogłam powielić pierwszych dwóch kolekcji, bo koszta użytych w nich materiałów, były tak duże, że po prostu nie było mnie stać na zakup odrobiny większej ilości niż powinnam. Dzięki temu, że sama szyję, sama konstruuję – mam więcej pieniędzy na materiały. Jestem przede wszystkim ogromną fanką tkanin włoskich. Przepadam za ich wełnami, żakardami, tkaninami brokatowymi. Włosi mają najpiękniejsze koronki i gipiury, wszystko mają cudowne i kiedy tylko wybieram się do włoskich hurtowni… Po prostu ciężko jest mi stamtąd wyjść! Zapominam o jedzeniu, o bólu w nogach, o telefonie, o wszystkim. Mam wtedy problem nawet z przypomnieniem sobie mojego drugiego imienia, a znam je już dwadzieścia pięć lat! Ten stan można chyba jedynie porównać do pierwszej wizyty dziecka w sklepie Disneya na Time Square w Nowym Jorku.
Twoje kolekcje były prezentowane już w wielu miejscach, w tym w Stanach. Jak udało Ci się tak szybko rozpromować siebie, czy od początku miałaś konkretny biznesplan?
Sama nie wiem… Na fashion weeku w Stanach dostałam zaproszenie drogą mailową od organizatorki pokazu. Potem okazało się, że trafiła na moje prace w „Vogue’u” i kilku innych gazetach modowych drukowanych w Stanach. Oczywiście byłam kompletnie zdezorientowana, bo zaproszenie dostałam jeszcze przed obroną dyplomową oraz premierą mojej pierwszej kolekcji… A poza tym – USA! Trochę czasu zajęło mi potwierdzenie udziału w wydarzeniu, w czym pomogła mi para moich ukochanych fotografów- Bibi i Jacoba z Koty 2. Nawiasem mówiąc, brak mi słów, by powiedzieć jak bardzo podziwiam ich pracę i cieszę się, że pomogli podjąć mi taką decyzję. Wracając jednak do Stanów: pokaz tam okazał się niesamowitą przygodą, z ludźmi, których tam poznałam, wciąż jestem w stałym kontakcie. W Stanach mają ogromny szacunek do projektanta i niesamowitą organizację, na co dowodem jest lista modelek, którą dostałam już dwa miesiące przed pokazem! Przyjęli mnie naprawdę po królewsku do tego stopnia, że zastanawiałam się czy nie pomylili mnie z jakimś innym projektantem. Kiedy dziękowałam ekipie makijażystek i fryzjerów za wspaniałą pracę, jaką dla mnie wykonali (w życiu nie spotkałam się z tak perfekcyjną organizacją), wszyscy wzruszyli się do łez. Naprawdę mogłabym opowiadać o tym pokazie godzinami…
Wracając do Polski: w Twoich kreacjach wystąpiła już Cleo. Jak udało Ci się nawiązać współpracę z wokalistką? I jakie to uczucie oglądać swoje projekty w teledysku?
To wszystko zasługa szczęścia, wielkiego zaangażowania w pracę oraz wspaniałych ludzi na mojej drodze. Mam ten komfort, że nie musiałam jeszcze nikogo prosić o pomoc, szukać kontaktów, chociaż absolutnie nie widzę w tym nic złego, bo prośba nie jest niczym ujmującym. Ja po prostu dotychczas nie musiałam tego robić. To wszystko co mnie spotyka – dzieje się samo i być może to kwestia mojej otwartości. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Cleo i zapytała się, czy mogłabym wykonać dla niej suknię do klipu „Sztorm”, ponieważ zostałam polecona jej przez fotografkę, z którą obie byłyśmy zaprzyjaźnione. Oczywiście przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, czy to aby na pewno nie jest żart, ale kiedy mnie odwiedziła, nie miałam już wątpliwości. Od tamtego momentu często ze sobą współpracujemy. Joasia jest niesamowicie prawdziwą, szczerą, skromną, ciepłą i po prostu kochaną osobą. Już kilkakrotnie ubierałam ją do jej występów w Sopocie, Opolu, na konferencję prasową i tak dalej. Współpracowałam też z nią i Donatanem przy ich jednym z ostatnich klipów „Pełnia”, w którym gościnnie wystąpiła pani Maryla Rodowicz. Miałam też przyjemność współpracować z zespołem XXANAXX i ubierałam Klaudię Szafrańską do klipu „Garden”. Sama czasem uśmiecham się w duchu, kiedy myślę jak wielką jestem szczęściarą.
Gdzie będziemy mogli dostać Twoje projekty?
Jeszcze nie można nic ode mnie kupić. Zmieni się to już niebawem, ponieważ projekty w kolekcji letniej, nad którą obecnie pracuję, będą w większości powielone. Dopiero teraz udało mi się uzbierać pieniądze, żeby móc kupić więcej tkanin, z których będę szyła produkty do mojego sklepu internetowego, który powstanie w okolicach października. Nie będzie to duży nakład, planuję powielić jeden projekt maksymalnie w dziesięciu sztukach. Kto pierwszy ten lepszy!
Jakie, oprócz sklepu internetowego, są Twoje plany na przyszłość? Czy od początku planujesz równocześnie wejść na rynek międzynarodowy?
Moim planem jest ciągła nauka, dążenie do bycia nie tylko dobrym, ale najlepszym. Planów do końca nie powinno się zdradzać, ponieważ przykro byłoby, gdyby nie zostały zrealizowane. Proszę trzymać za mnie kciuki!
Trzymam mocno!
Resztę zdjęć i projektów Walerii znajdziecie na jej fanpage’u: [kliknij tutaj]
Rozmawiała: Tatiana Zawrzykraj