REKLAMA

„Lemonade” marka odzieżowa Beyoncé— czy to jeszcze moda czy już tylko kicz?

REKLAMA

Dodaliśmy nowe produkty do kolekcji Lemonade— tak brzmi wpis Beyoncé na Facebooku sprzed kilku dni. Artystka może uznać 2016 rok za niezwykle udany: najlepszy album roku, kolekcja Ivy Park dla Topshop i oczywiście własna marka Lemonade. Jakość i dizajn ubrań artystki pozostawiają wiele do życzenia, po co więc Beyoncé ubrania, które kojarzą się raczej z kiczem niż modą?

Pierwsza kolekcja Lemonade ukazała się w sierpniu tego roku. Akcesoria oraz odzież z hasłami odnoszącymi się do albumu artystki wyprzedały się na pniu, o czym pisaliśmy TUTAJ. Nie trzeba było więc długo czekać na kontynuację projektu. Czas również nie jest przypadkowy. Nowe produkty dodano tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Na liście jest tylko kilkanaście rzeczy strickte opartych na banalnych hasłach typu: I sleigh all day, Hold up, Boy Bye. Cena? Produkty wahają się w cenach od 18 za parę majtek, 60 za bluzę i 16 dolarów za pościel. Interes się kręci.

Nasze preferencje zakupowe uległy zupełnej zmianie. Dziś wybieramy produkt, ponieważ utożsamiamy się z danym brandem. Nosimy rzeczy, które są nam bliskie, a właściwie marki, które za nimi stoją. Nie jest już tajemnicą, że kolekcja i płyta Lemonade są wynikiem osobistej tragedii artystki. Sama celebrytka przyznała, że została zdradzona przez męża, a cytryna, jak interpretuje sama Beyoncé, ma symbolizować gorzki smak, jaki pozostał po niefortunnych wydarzeniach. Jeśliby iść tym tokiem myślenia, każdy kto dokonuje wyboru noszenia takich rzeczy miałby wyrażać jakiś ból czy gniew?

Wielu artystów jest ściśle związana ze światem mody i technologii. Prawie każdy z nich ma swoją markę lub tworzy kolekcję we współpracy ze znaną firmą. Taka strategia stała się już standardem w USA i ma kontynuację w każdym sezonie przy nowej wschodzącej gwieździe. Kolaboracje sprawdzają się i łatwo monetyzują dla obu stron. W Polsce ciągle przyzwyczajamy się do takiego modelu biznesowego i niejednokrotnie wyśmiewamy. Nie trzeba sięgać pamięcią daleko: Gosia Baczyńska dla Rossmana, Wittchen dla Lidla czy BOHOBOCO dla Biedronki to przykłady takich partnerstw. Czy udane? Biorąc pod uwagę jakość to stare polskie przysłowie mówi: ile dasz, tyle masz. Nasuwa się pytanie, czy produkty sygnowane nazwiskiem artystów są warte swojej ceny i czy nie wypełniamy po prostu czyjejś kieszeni?

Autor: Urszula Wiszowata

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Newsletter

FASHION BIZNES