„Agencje-matki powinny się ode mnie uczyć”. Wywiad z Katarzyną Sawicką, założycielką Gagamodels

Gagamodels to poznańska agencja modeli i modelek o niekwestionowanej pozycji na rynku. Pochwalić się może blisko dwudziestoletnią historią, świetnym wizerunkiem, szacunkiem konkurentów  i sławnymi twarzami. To pod jej skrzydłami światowe kariery rozwijały i rozwijają takie modelki jak: Monika JAC Jagaciak, Ala Sekuła, Sara Roxy Kiścińska, Marta Płaczek czy Brygida Naumowicz. Osiem pokazów w czasie zakończonego niedawno Paris Haute Couture Week,  pokaz Dolce&Gabbana Alta Moda sprzed kilku dni, kampanie dla Sportmax, Emanuel Ungaro i Stradivarius, czy sesja dla i-D Magazine to tylko niektóre z osiągnięć, którymi agencja pochwaliła się w ciągu ostatniego…miesiąca. W wywiadzie Katarzyna Sawicka, założycielka i do dziś szefowa Gagamodels opowiada o pracy agenta i kulisach świata mody. Zdradza, co ma do zarzucenia rodzimym projektantom, jakie dziewczyny mogą być dziś topmodelkami, kogo uważa za swoją największą konkurencję, co sądzi o programach typu Top Model i dlaczego to Gaga jest najlepszą agencją w Polsce.

Kalendarz Gagamodels to niemal dzieło sztuki. Ręcznie malowane boki, papier ściągnięty ze Stanów Zjednoczonych, białe rękawiczki w zestawie. Czy tegoroczną wersję uznaje Pani za satysfakcjonującą i planuje w kolejnych latach przy niej pozostać, czy może pod koniec tego roku znowu zostaniemy zaskoczeni?

Ideą tego kalendarza jest podążanie taką samą drogą, jaką szedł magazyn “Visionnaire”. Kalendarz Gagamodels to forma rozwojowa, nie tylko w sensie fotograficznym, ale i edytorskim. Każdy rok ma być czymś zupełnie nowym. Dzisiejszą formę uwielbiam, a nie tylko akceptuję. Satysfakcjonuje mnie w stu procentach, ale będę myśleć o tym, żeby zmienić ją w jeszcze lepszą i ciekawszą. Nie chciałabym, żeby kiedykolwiek porównano mój kalendarz do kalendarza Pirelli. Chociaż szanuję ten projekt, nie jest on tym, co mnie interesuje.

Ścieżka kariery scouta czy bookera nie jest wyraźnie wytyczona. Jak zdobywa się taki zawód? Jaka jest droga do pracy w agencji modelek i modeli?

Przyjmując kogoś do pracy, patrzę przede wszystkim na to, jakie robi na mnie wrażenie jako człowiek. Tak jak Pani powiedziała, nie ma szkół bookerów, scoutów. Wykonawcy takich profesji wszystkiego muszą uczyć się na żywym organizmie. Co za tym idzie, muszę wybierać ludzi o odpowiednich cechach charakteru. Moje rozmowy o pracę są zresztą bardzo niestandardowe. Nigdy nie pytam o rzeczy, na które ludzie są przygotowani, bo w takich sytuacjach od razu widać osobowość. Jeśli pytam o ulubiony kolor, rozmówcy zazwyczaj w ogóle nie potrafią na to pytanie zareagować. To fenomenalne doświadczenie psychologiczne, a zarazem droga, którą kieruję się przy wyborze ludzi. Nie muszą od razu nadawać na tych samych falach, co ja, ale muszą mieć w sobie to coś. Muszą mnie mile zaskoczyć.

Na swoim blogu na platformie NaTemat napisała Pani, że jest agentem dobrym, ludzkim. Co to oznacza w praktyce?

Że emocje są dla mnie ważniejsze niż pieniądze. Że dużo bardziej liczy się dla mnie osobowość i to, co dzieje się we wnętrzu danego człowieka niż to, ile w danym momencie mogę na nim zarobić.

Zawód Pani „dzieci”, jak lubi Pani nazywać swoje modelki, nie jest łatwy. W bezpośrednich relacjach jest Pani dla nich częściej matką wymagającą i surową czy wspierającą, a może nawet nieco pobłażliwą?

Zdecydowanie wymagającą i surową. Od pobłażliwości jest ciocia Krysia, czyli moja wieloletnia asystentka. Ja staram się trzymać dziewczyny silną ręką, chociaż w momentach, w których potrzebują jakiejkolwiek pomocy, zawsze staram się je wspierać. Mimo wszystko jestem bardzo wymagająca, w związku z czym stawiam dziewczynom poprzeczkę bardzo wysoko.

Jak duża jest rotacja modelek w agencji?

To zależy. Często eksperymentujemy jak z przedszkolakami. Bierzemy czternastoletnie dziewczynki i sprawdzamy, czy coś z nich będzie. Wtedy jeszcze nie pracują, tylko są przygotowywane do zawodu. Robimy im próbne sesje, bierzemy je na castingi, uczymy pewnych zachowań. Dwa lata to średni czas, w którym zauważamy, czy dana osoba ma potencjał, czy nie. Bywa, że szesnastolatka jest już w pełni gotowa do pracy i bywa, że dwudziestolatka nie ma odpowiedniej osobowości i podejścia do zawodu, którego byśmy sobie życzyli. Jeśli nie widzę w dziewczynie szansy, to po prostu z niej rezygnuję. Tak samo, jeśli nie widzę, że naprawdę chce to robić. Najpierw to modelka musi dać z siebie wszystko, żebyśmy my mogli się jej tym samym odwdzięczyć. To brzmi okrutnie, ale takie są realia. Jeśli ona będzie dawać z siebie sześćdziesiąt procent, to nie jestem w stanie dobrze jej sprzedać, bo inni będą wymagać ode mnie stu. Będą chcieli, żeby schudła, poprawiła cerę, przytyła czy była bardziej dyspozycyjna. Jest mnóstwo elementów, które wpływają na to, że dziewczynie się udaje bądź nie. Najwygodniej jest siedzieć w domu i jedynie mówić, że chciałoby się coś zrobić. Często jest tak, że gdy pojawia się ciekawa oferta, taka osoba nie jest w formie. Dziewczyny z takim podejściem w ogóle nie są przygotowane do walki. W takich sytuacjach mówią: Dajcie mi dwa tygodnie. Schudnę i wtedy wezmę to zlecenie. To niestety tak nie działa. Najłatwiej pracuje się z dziewczynami, które są świadome tego, jak trudny jest to zawód i co się z nim wiąże. Takie, które traktują go poważnie, a nie marzą o nim dla chwilowej popularności na Instagramie.

Zależy Pani na zmianie sposobu, w jaki postrzega się zawód modelki. Podczas spotkania “Kobieta warta Poznania” w październiku ubiegłego roku, powiedziała Pani, że nawet dziś 90% ludzi spoza branży nie wie, kim jest modelka. Czy kilka lat temu było w Polsce jeszcze gorzej, czy raczej nie zauważyła Pani dużej poprawy?

To jest niezmienne. Pewnie, zachodzą zmiany na lepsze lub gorsze, chociażby przez programy telewizyjne typu Top Model, ale przestałam silić się na pokazywanie światu, że to ambitny zawód i coś więcej, niż bycie ładnym. Skupiam się na tym, by robić dobrze to, co robię. Dla osób spoza branży zawód modelki nie jest żadnym zawodem, czego popisy można było znaleźć w sieci pod koniec zeszłego roku, gdy jeden z ulubieńców Internetu wypowiedział się na temat modelek. Jeśli taka jest opinia na temat modelek, to nawet nie ma co próbować przekonywać osoby spoza branży, że jest inaczej. Osoby, które chcą dowiedzieć się, na czym ten zawód polega i tak będą próbowały to zrobić.

https://www.instagram.com/p/CAmguqxnhaC/

Ogląda Pani Top Model?

Nie. Szczerze mówiąc, nie oglądałam ani jednego odcinka polskiej edycji. Obserwowałam, jak program funkcjonuje w innych krajach i uważam, że to po prostu świetna maszynka do zarabiania pieniędzy.

Czy programy tego typu szkodzą branży?

Tak, zdecydowanie. Co prawda, zdarzają się w nich momenty merytoryczne, np. gdy wypowiada się Kasia Sokołowska, która jest fachowcem i profesjonalistą, ale i tak sądzę, że takie programy bardziej szkodzą, niż pomagają.

W ostatniej edycji programu pojawiła się Karolina Gilon, która ma sporo tatuaży. Czy przyjęłaby Pani do agencji taką dziewczynę, czy odrzuciła na wstępie, bo przy profesjonalnej karierze prędzej czy później obfite ozdobienie ciała utrudni jej pracę?

Branża mody bardzo się zmienia i trzeba być otwartym na nowości. My mieliśmy taką sytuację z Roxy, jedną z naszych top dziewczyn, która jest wytatuowana w bardzo wielu miejscach. Agencja Img stwierdziła, że to niemożliwe, by dziewczyna z taką ilością tatuaży i kolczyków pracowała z największymi projektantami,  natomiast konkurencyjna agencja Next zaryzykowała i dziś Roxy robi światową karierę. Patrząc na to, co dzieje się na wybiegach można uznać, że dziś tak naprawdę wszystko jest modne. To, że ktoś jest wytatuowany, biały, czarny, w plamy czy łysy nie ma już obecnie takiego znaczenia. Oczywiście, klasyka piękna, czyli te dziewczyny, na których wszystkim agencjom zależy najbardziej, bo mają szansę robić kampanie beauty, które są najlepiej płatne na świecie, zawsze będą w cenie. Ładna, klasyczna, regularna twarz zawsze „będzie pracować”, a na charakterystyczną musi być sezon, trend. Dziewczynie, która ma tatuaże jest znacznie trudniej, szczególnie w sesjach typu beauty, ale nie zamykałabym jej drogi. Nie mówię „nie” nikomu, ale osoba, która jest w jakiś sposób inna i miałaby się przebić, musi mieć osobowość, która ujmie osobę mającą ją zatrudniać. Nie może być szarą myszką.

W jakim kierunku idzie w naszym kraju męski modeling?

Na pewno jest silniejszy niż kiedyś. Widać to po topowych agencjach, które wcześniej w ogóle nie były zainteresowane mężczyznami, a teraz mają specjalne męskie działy. Nie jestem jeszcze tak silna w męskim rynku, by z przekonaniem oceniać, jaki typ urody się sprzedaje, ale obserwując tygodnie mody, mogę stwierdzić, że wciąż jest tendencja na dziwne twarze, szczuplutkich chłopców i męskich facetów. Tak naprawdę każdy typ wyglądu może się dziś „sprzedać”.

https://www.instagram.com/p/CDgJj-rHL52/

Słyszy się o tym, że polscy projektanci „płacą” modelkom nie pieniędzmi, a ubraniami ze swoich kolekcji. Co sądzi Pani o takiej formie zapłaty?

Barter zdarza się również na świecie, nawet w Nowym Jorku, ale w Polsce jest to nagminne. Nie ma się szacunku dla modelek i agencji. Proponuje się pracę za „jednego T-shirta”, którego sprzedaje się za czterysta pięćdziesiąt złotych. Gdy ktoś dzwoni do nas z takimi propozycjami, to po prostu się śmiejemy. Oczywiście, jeśli młodzi projektanci chcą rozliczyć się barterowo i mają ciekawy pomysł, a przy tym nie sięgają po modelkę, która zarabia duże pieniądze, tylko są skromni i pełni pokory, to nie jestem na nie. Większość ma już w portfolio wiele kolekcji, sprzedaje ciuchy po kilkanaście tysięcy złotych i twierdzi, że nie ma pieniędzy na modelkę. Chcą bardzo dobrą i proponują, żeby pracowała za jedną bluzkę lub nawet za darmo. Według takich projektantów, powinniśmy się cieszyć, że dziewczyna w ogóle pracuje. Pomijając już fakt, że nie szanują samych siebie. Prezenty dla modelek lub barter wysyłają pognieciony i brudny. Nosy zadarte, bluzy kosztu trzech i pół tysiąca złotych, ale rzeczy, które wysyłają, są szmatami nadającymi się co najwyżej do wytarcia podłogi. Są pojedynczy projektanci w Polsce, którzy tworzą fajną markę i dbają o swój wizerunek. Wiem, że to brzmi strasznie, ale nie mam zbyt wielu dobrych doświadczeń.

Niedbale zapakowane, wygniecione i brudne ubrania zdarzają się tylko w przypadku upominku czy także barteru?

W obu przypadkach. To naprawdę wstyd. Jedna „projektantka” wysłała nam ubrania wyglądające tak, jakby zostały wyciągnięte ze śmietnika. Zastanawialiśmy się, czy nie wzięła ich z jakiegoś lumpeksu. Nawet jeśli ma taki styl, to wszystko mogłoby być wyprane, porządnie zapakowane, z metką.

Czy to był ktoś z początkujących projektantów?

Niestety nie. Wypuściła już z pewnością trzy czy cztery kolekcje.

Co agencja może w takich wypadkach zrobić?

Odesłać, wyrzucić, uśmiechnąć się. Mamy już taką pozycję na rynku, że bardzo rzadko zgadzam się na bartery. Jeśli już, to zawsze jest to przemyślana decyzja.

Woli więc Pani wysyłać swoje „dzieci” za granicę niż do polskich projektantów?

Oczywiście, że tak.

Na spotkaniu “Kobieta warta Poznania” powiedziała Pani, że Gaga jest najlepsza nie tylko w Polsce, ale nawet w Europie Wschodniej.

To oczywiście pewien rodzaj zarozumialstwa, ale jestem jedyną z dużych agencji w Polsce, która współpracuje ze wszystkimi topowymi agencjami: Img, Next, Elite i Women. W przeciwieństwie do agencji konkurencyjnych, z których każda ma zamknięte drzwi do co najmniej jednej z tych firm. Zakładam, że dokonałam tego moją ciężką pracą, m.in. tym, że stale dostarczam nowe twarze. Wielokrotnie słyszałam od zachodnich agencji, że nie ma takiego drugiego partnera w Europie Wschodniej, jak ja i że wszystkie regionalne agencje-matki powinny się ode mnie uczyć. Ja w ogóle jestem z tych, którzy dyktują na rynku bardzo wysokie warunki. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że jedna z dwóch największych konkurencyjnych agencji też trzyma poziom i ceny, ale okazuje się, że nie. Niektórzy mówią, że jesteśmy najdrożsi i pytają z oburzeniem, jakim cudem żądamy tak wysokich stawek. Ale okazuje się, że to do nas przychodzą ci topowi klienci. Na wiosenno-letni sezon mamy trzynaście kampanii dużych marek takich jak: Simple, LPP, Reserved, Top Secret. Najwidoczniej jakość, jaką proponujemy jest dla nich przeliczalna na pieniądze. Nie trzeba zgadzać się na pracę za pięćset złotych ani za ciuchy. Trzeba tylko stawiać warunki. Słynę z tego, że jestem najlepszym negocjatorem, bo ze mną się nie negocjuje. To z jednej strony opinia okropna, a z drugiej bardzo dobra. Jeśli klienta stać na nasze dziewczyny czy chłopaków i tak po nich przyjdzie. Jeśli go nie stać – jego problem. Nie będziemy schodzić z ceny po to, żeby robić ilość, bo według mnie, to nie o to chodzi.

Jak zdobywa się przewagę nad innymi agencjami?

Siłą dużych agencji są dwie rzeczy: new face’y, czyli nowe twarze, o które walczy się, by je reprezentować oraz kontakty. Moją główną siłą jest to, że kandydatkę na topmodelkę mogę umieścić w którejkolwiek z czterech najważniejszych agencji, bez „proszenia się”. To moja decyzja, czy wybiorę Img, Next, Elite czy Women bądź którąś z mniejszych, ale bardzo dobrych agencji, jak Why Not w Mediolanie, Oui czy Viva w Paryżu lub DNA w Nowym Jorku. Wszyscy w branży wiedzą, że największy sentyment mam do dwóch pierwszych, ale mogę ulokować modelkę, gdzie zechcę. Inni nie mają tej możliwości, bo pozamykali sobie te drogi, np. tak, jak moja największa konkurencja w Img. Spośród polskich agencji mam największe możliwości rozdawania kart. Oczywiście nie oznacza to, że tylko duży wypromuje modelkę. Nie, mniejszy też może to zrobić, ale duży zawsze ma więcej możliwości. To trochę tak, jakbym chciała zadzwonić do Chanel i zaproponować im którąś z moich dziewczyn. Nie mogę tego zrobić, ponieważ nie przebiję się przez szesnaście osób, żeby dotrzeć do odpowiedniej osoby. Potrzebuję do tego międzynarodowego partnera, który wykona ten telefon za mnie, ponieważ on wie, który numer wewnętrzny trzeba wykręcić.

 Spośród polskich agencji mam największe możliwości rozdawania kart

Jesteśmy silni, ale to jeszcze nie ten etap. Choć kto wie, jak to będzie. Chociażby przy kalendarzu zastosowaliśmy nietypowy manewr, który znacznie wykracza poza to, co robią agencje. Dwanaście sztuk wysłaliśmy do  największych ludzi w branży, takich jak: Karl

Lagerfel, Miuccia Prada, Anna Wintour, Anna dello Russo, Paolo Roversi, Peter Lindbergh. To osoby, które są niedostępne z pozycji małych – w sensie polskich – agencji. A tu znajdujemy w Internecie zdjęcia Karla Lagerfelda z naszym kalendarzem na biurku i dostajemy przelew na pięćset euro dla fundacji wysłany z Paryża, który najprawdopodobniej pochodzi od Paolo Roversiego. To ruchy, które, nawet jeśli dziś na nic się nie przełożą, może za trzy lata będą stanowiły o tym, że gagowy kalendarz zrobi mój ukochany Roversi i wtedy wszyscy będą musieli klęknąć przed tym projektem, a nie śmiać się z niego. A gdy ten już to zrobi, łatwiej będzie mi zadzwonić do niego osobiście, by sprzedać mu jakąś modelkę. To relacje, które buduje się przez lata i sprawiają, że jest się mocniejszym na rynku. Kto wie, jestem marzycielem. Kto, jak nie ja, ma wykonać ten bezpośredni telefon do Chanel?

Zdradzi Pani kogo uważa za swoją największą konkurencję w Polsce?

Tak. To Darek z Model Plus.

Warszawa to niejako centrum polskiego świata mody. Czy klienci narzekają, że siedziba Gagi jest w Poznaniu, a nie w stolicy?

To nie ma żadnego znaczenia. Jeśli dziewczyna jest dobra, to klient i tak po nią przyjdzie. Naliczyłyśmy trzynaście mocnych kampanii w sezonie wiosna-lato 2016 z udziałem naszych modelek. Takiego sukcesu życzyłabym każdej z warszawskich agencji. Ludzie po prostu chcą ze mną pracować. Jestem konkretna, bez zwłoki odpowiadam na maile, szybko reaguję, np. ratując komuś tyłek w środku nocy, gdy okazuje się, że nie dotarła do niego modelka. Można mnie nie lubić, bo jestem „krótka w biznesie”, ale nie można mnie nie szanować i nie doceniać. Dla Warszawy jestem trochę taką persona non grata, ponieważ nie chodzę na imprezy i pokazy, nie bywam nigdzie dla samego bywania. Wolny czas spędzam z rodziną i na oglądaniu zdjęć w albumach z lampką prosecco. Lansowanie się nie jest mi do niczego potrzebne.

Nawet początki nie były trudniejsze z tytułu prowadzenia agencji poza stolicą?

Piętnaście lat temu rzeczywiście było trudno. Wtedy wydawało mi się, że muszę mieć siedzibę w stolicy. Nigdy nie podjęłam tego kroku i do dziś nie żałuję tej decyzji. W życiu nie chciałam otworzyć filii w Warszawie. Jeśli gdzieś ją otworzę, to w Paryżu albo w Nowym Jorku. Było trudno, bo biznes kręcił się tam, gdzie nikt mnie nie znał. Trudniej było mi stać się rozpoznawalną, a to przekładało się na sytuację moich dziewczyn. Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Zresztą, obecnie otworzenie agencji modelek to dwie minuty. Wszystkim się też wydaje, że można otworzyć agencję, na następny dzień znaleźć topmodelkę i od razu zarabiać miliony, co jest oczywiście stekiem bzdur. Gdy ja zaczynałam, pokazanie portfolio wiązało się z pójściem do laboratorium, wywołaniem zdjęć, włożeniem ich do koperty, wysłaniem do Paryża i czekaniem trzy tygodnie, aż dotrze odpowiedź. Dziś jesteśmy w stanie pokazać nową dziewczynę w pięć minut. Instagram i Facebook znacznie ułatwiają cały proces.

Rozmawiała: Ela Baron

1 thought on “„Agencje-matki powinny się ode mnie uczyć”. Wywiad z Katarzyną Sawicką, założycielką Gagamodels”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Newsletter

FASHION BIZNES